[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyglÄ…da twarz mordercy. Nie wiem, kiedy uderzy i gdzie siÄ™ na mnie czai. Lecz jednego
jestem pewien: on teraz chce uderzyć we mnie.
- Ty idioto! - krzyknęła. - Ty myślisz... myślisz, że ja?... że ja zabiłam Rykierta,
Butyłłów, Kobylińskiego!?
- Wracaj do Aodzi - powiedział.
- Nie! Właśnie, że nie wrócę! - tupnęła nogą. - Pojadę za tobą. Jak cień! Nie odstąpię
cię ani na krok. Będę to czyniła niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie.
Rozumiesz?
Spojrzał na zegarek. Jeszcze tylko dziesięć minut brakowało do odjazdu autobusu.
13 czerwca, po południu
Myślał, że uda mu się niepostrzeżenie wyskoczyć na przystanku za torem kolejowym,
bo w autobusie było dość tłoczno i baby z tobołkami zasłaniały go przed wzrokiem Rosanny.
Rzeczywiście wyskoczył niespostrzeżony. Ale Rosanna okazała się na tyle bezczelną, że
zatrzymała autobus już w biegu i wysiadła o kilkanaście kroków od Henryka.
Znalezli się sami na pustej szosie. Po lewej stronie stał potężny gmach magazynu
zbożowego, po prawej rozciągały się pola. Asfaltowa szosa biegła w stronę odległego o
kilometr lasu.
Było pochmurne popołudnie. Henryk ruszył przed siebie wolnym krokiem. Minęła mu
złość do dziewczyny. Wiedział, że wszystko, co jej naplótł w Brzezinach, było wielką bzdurą.
Nie uważał jednak za stosowne wycofać się, bo przecież irytujące były te ciągłe kłamstwa
Rosanny.
Szedł pogwizdując i wymachując laseczką. Ani razu nie obejrzał się. Słyszał tylko za
sobą stukot jej bucików. A swoją drogą - rozmyślał - nie jestem chyba spostrzegawczy, skoro
nie zauważyłem, że Rosanna przyjechała za mną aż do Brzezin".
Zbliżył się do skraju lasu. Obok przemknęło auto ciężarowe, potem przejechało kilka
chłopskich furmanek. Las był wysoki, tonowy. ,,Jeśli nawet nie znajdę mordercy, to przejdę
się po świeżym powietrzu" - pocieszał się.
Nagle usłyszał klakson samochodu. Doganiał go Skarżyński w ciemnozielonej
syrenie".
,,'I'o już dzisiaj druga ciemnozielona »syrena«, którÄ… spotykam na swej drodze" -
zrobił spostrzeżenie.
Skarżyński zatrzymał auto na skraju szosy. Otworzył drzwiczki.
- Dotrzymali słowa - odezwał się wesoło. - Będę mógł pana podrzucić do Szerokiej
Drogi i odwiezć z powrotem do Brzezin.
Henryk usadowił się w aucie obok Skarżyńskiego. Chciał zatrzasnąć drzwiczki, ale
Rosanna chwyciła za klamkę.
- Beze mnie nie pojedziesz, Henryku - rzekła stanowczo.
Skarżyński roześmiał się głośno,
- To pan w towarzystwie kobiecym? Czemu ta pani szła z tyłu?
- Pokłóciliśmy się - wyjaśnił Henryk.
Wysiadł z auta. Poczekał, aż Rosanna umieściła się na tylnym siedzeniu.
Teraz Skarżyński z wielką gracją ucałował rękę dziewczyny.
- Nasza podróż zyska dużo więcej uroku - oświadczył z galanterią.
- Nie dla wszystkich - zauważyła Rosanna.
- Nie dla wszystkich - powtórzył Henryk.
Pojechali. W lesie skręcili w lewo na błotnistą drogę. Odtąd Skarżyński prowadził
wóz wolniuteńko, bo kałuże błota mogły okazać się głębokie.
- Czy pani także bierze udział w akcji tropienia mordercy? - zagadnął Rosannę.
- Nie - odrzekła. - Nie posiadam zdolności detektywistycznych.
- Masz za to wiele innych ciekawych cech - wtrącił Henryk - Umiesz śledzić,
maskować się, udawać, kluczyć, mistyfikować
- Czyżby znowu zanosiło się na kłótnię? - spytał Skarżyński.
Wyminął wielkie bajoro na środku leśnej drogi i powiedział do Henryka:
- Dlaczego właśnie pan, redaktorze, zajął się śledzeniem mordercy? Przecież to
sprawa milicji. Instytucja detektywa prywatnej byłaby chyba dość śmieszna w naszym kraju.
- Nie szukam mordercy - odrzekł. - Nigdy nie zamierzałem zastępować milicji. Po
prostu pragnę poznać kolejnych właścicieli mojej laseczki. Chcę napisać jej historię. To nie
moja wina, że laseczka brała udział w morderstwach.
- Aż taaak? - zdziwił się Skarżyński. - Myślę, że dowiaduj się o wspomnianego przez
mnie faceta w Szerokiej Drodze zachowa pan wielką ostrożność. Na wszelki wypadek -
zastrzegł się. - Bo osobiście nie bardzo wierzę, aby to był ów hitlerowiec.
- O jakim hitlerowcu mówicie? - wtrąciła Rosanna.
- Ach, to pani nic nie wie? - znowu zdziwił się Skarżyński.
- To nie są historie dla kobiet - wyjaśnił Henryk.
Znów minęli wielkie bajoro na drodze. Skarżyński powiedział:
- Czy milicja wykryła już, dlaczego zabito reportera Kobylińskiego?
- To było dla niej jasne od początku. Kobyliński trafił na ślad mordercy i ten go
usunął. Wraz z Kobylińskim morderca spróbował zatrzeć jedyny ślad, po którym kroczyła
milicja, utopił swój, samochód. Kto wie - rozważał głośno Henryk - czy pan, pani Skarżyński,
nie był ostatnim człowiekiem, z jakim kontaktował się Kobyliński, zanim trafił na mordercę.
A może pan skierował go do mordercy?
- Ja???
- Nie chciałem powiedzieć nic złego. Chodzi mi o to, że w rozmowie z Kobylińskim
mógł pan rzec coś takiego, co kazało mu udać się do kogoś, kto go potem zabił.
- Podobnie pytała mnie milicja, lecz moja rozmowa z Kobylińskimi tyczyła tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]