[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłód.
- Otrzymaliśmy pogróżki. Ktoś grozi rodzinie królewskiej... - zrobił pauzę, po
czym dodał: - grozi śmiercią.
Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Obserwując drobinki kurzu tańczące w
promieniach słońca, z trudem trawiła słowa brata.
- Ktoś grozi nam śmiercią?
R
L
T
- A ty sobie poszłaś na spacerek! Co ci strzeliło do głowy? - zaatakował ją Yannis.
Krew w jej żyłach zawrzała, choć jeszcze chwilę temu szokująca wiadomość ją
zmroziła. Nie chciała dzisiaj widzieć Yannisa. Ani dzisiaj, ani nigdy. Trudno, stało się.
Nie miała jednak zamiaru tolerować takich słów wypowiedzianych tym tonem.
- Przecież nie miałam o tym pojęcia! Nie chciałam celowo popsuć ci nastroju.
Chociaż muszę przyznać, że to bardzo kusząca perspektywa...
- Marietto, nikt cię o nic nie obwinia - rzekł Rafe, biorąc ją za rękę. - Ale musimy
się mieć na baczności. To prawdopodobnie tylko wygłup, lecz dopóki władze nie zakoń-
czą śledztwa, musimy być ostrożni.
- Miałam dziś wylecieć na Hawaje.
- Wiem. Sebastiano i ja długo o tym dyskutowaliśmy. Obaj myślimy, że to dobry
pomysł.
- Ale nie mogę was teraz zostawić! - zaprotestowała nagle. - Jak mogłabym wyje-
chać, wiedząc, że jesteście w niebezpieczeństwie? To niesprawiedliwe. Dopiero się po-
braliście. Niedługo urodzą się wam blizniaki. Wasze życie powinno być teraz szczęśliwe.
Sienna skinęła głową i uśmiechnęła się do Marietty.
- To nie jest wymarzony początek naszego małżeństwa... ale brałam pod uwagę
różne tego typu scenariusze. Dobrze wiesz, że w dzisiejszym świecie wszystkie osoby
będące na świeczniku" muszą się liczyć ze złymi stronami sławy. Jeśli to cię pocieszy,
Sebastiano twierdzi, że to blef. Jestem pewna, że tak właśnie jest.
- Skoro więc Sebastiano myśli, że...
- Wiem, co chcesz powiedzieć - przerwał jej brat. - Bez względu na nasze przy-
puszczenia musimy poważnie potraktować tę pogróżkę. Istnieje duże prawdopodobień-
stwo, że to ostatnia desperacka próba obalenia nowej władzy przez jednego ze współ-
pracowników byłego księcia. Jestem pewny, że to tylko czcza pogróżka.
- Chcesz, żebym wyjechała?
- Przecież musisz się przygotować do otwarcia galerii.
- Mogę przesunąć termin.
- Nie! - zaprotestował brat. - Bezpieczeństwo jest szalenie ważne, zgadzam się. Ale
nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek wymuszał na nas zmianę stylu życia! Nie mo-
R
L
T
żemy dać się zastraszyć. Jeśli im się to uda, to nawet nie będą musieli przeprowadzać
żadnego zamachu.
- A jeśli jednak spróbują?
- Nie sądzę. Przecież otrzymaliśmy ostrzeżenie. Po co mieliby najpierw nas
ostrzegać, a dopiero potem przeprowadzać zamach, wiedząc, że maksymalnie zaostrzy-
my środki bezpieczeństwa? Dlatego tak istotne jest, żebyśmy żyli tak, jak żyliśmy do tej
pory, zachowując jedynie o wiele większą niż zwykle ostrożność.
- Nadal więc uważasz, że powinnam polecieć do Honolulu?
- Musimy żyć tak jak do tej pory - powtórzył Rafe.
- I mam zostawić tu ciebie i Siennę?
- Straż pałacowa będzie nas chronić.
- Nie podoba mi się ten pomysł.
- Nikt nie pyta cię o zdanie - odezwał się szorstko Yannis.
Marietta miała ochotę wybuchnąć. Jak on śmie się wtrącać? Przecież tu chodzi o
jej rodzinę! Może i jest najlepszym przyjacielem Rafe'a, ale to jeszcze nie czyni z niego
członka ich rodziny.
- A co to ma wspólnego z tobą? - zapytała wprost, poirytowana jego komentarzami
oraz nerwowym zachowaniem, którym w niczym nie pomagał.
- Bardzo dużo - odparł natychmiast. - Już podjęliśmy decyzję.
- Jaką decyzję? - Spojrzała na brata. - O czym on mówi?
- Wspólnie ustaliliśmy, że polecisz do Honolulu - wyjaśnił brat. - Nie musisz się
martwić o swoje bezpieczeństwo. Yannis leci z tobą.
Poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Nie mogła oddychać. Czy jej brat na-
prawdę to powiedział? To nie może być prawda! To tylko jakiś upiorny koszmar...
Pomijając wszystko inne, niemożliwe, aby Yannis zgodził się z nią polecieć. Prze-
cież dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce mieć z nią nic do czynienia. Wiedział też,
że ona ma takie samo stanowisko w tej sprawie. Na pewno nie przystałby na propozycję
Rafe'a.
A mimo to Yannis nie zgłosił sprzeciwu. Stał nieruchomo, milcząc jak zaklęty.
- To jakieś nieporozumienie - wydusiła z siebie.
R
L
T
- To nie jest nieporozumienie - odparł Yannis tonem nieznoszącym sprzeciwu. -
Lecę z tobą.
On chyba żartuje! - oburzyła się Marietta. To ma być rozwiązanie? I Yannis rze-
komo się na to zgodził? Po tym, co miało miejsce ubiegłej nocy? Nadal nie mogła uwie-
rzyć, że to jawa, a nie sen.
- Nie potrzebuję niańki! - zaprotestowała. - Sam powiedziałeś, że to najprawdopo-
dobniej tylko czcze pogróżki. Dam sobie radę, naprawdę.
- Musisz mieć ochronę, przynajmniej dopóki sprawa się nie wyjaśni - odparł Rafe.
- Polecisz albo z Yannisem, albo w ogóle.
- W takim razie niech leci Sebastiano. Albo ktokolwiek inny! Jestem pewna, że
niejeden strażnik z pałacu miałby ochotę na hawajskie wakacje.
- Yannis jest najlepszym kandydatem. Nie tylko służył w greckim wojsku, ale też
pracował na Hawajach dla naszych niektórych klientów. Zna Honolulu jak własną kie-
szeń. Poza tym ufam mu. Z nim będziesz w pełni bezpieczna.
Nie kwestionowała siły oraz świetnej kondycji fizycznej Yannisa. Miała okazję
dosyć dokładnie obejrzeć sobie jego muskulaturę. Z jego doświadczeniem wojskowym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]