[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Felczer dy\urujący w miejscowym szpitaliku
Zwiętego Jana westchnął i odło\ył stetoskop na
oszkloną szafkę.
- Luizo! Mo\na jeszcze raz przemyć rany,
zmienić banda\e. Nic więcej nie mo\emy.
Siostra miłosierdzia posłusznie zbli\yła się
do Ostrogskiego le\ącego na wysokiej kanapce,
zaczęła zdejmować opatrunki, które choć zało\one
kilkanaście minut temu, przesiąkły krzepnącą krwią
i z trudem odchodziły od ciała. Nie czuł niczego, le\ał blady, nieprzytomny, z
głową odrzuconą do tyłu.
Twarz oblana zimnym potem drgała w rytmie płytkiego, przyśpieszonego oddechu.
- Lekarz przyjdzie dopiero za godzinę. Telefonowałam, przekazałam słu\ącej -
powiedziała,
nachylając nad rannym rogaty czepek.
- Na nic się nie przyda, to kwestia najwy\ej paru kwadransów. Połamane \ebra,
wstrząs mózgu i, najgorzej, ta krew w ustach, pewnie wewnętrzne narządy
uszkodzone. Dziwię się, \e jeszcze \yje.
Skąd on się tu wziął? Policja rano będzie pytać.
Felczer wyciągnął blankiet urzędowego
druku i umoczył pióro w kałamarzu.
- Przynieśli go ludzie a\ z Długiego Przed-
mieścia. Mówili, \e wpadł pod furgon. Podobno nie
miał przy sobie ani portfela, ani zegarka. Nie wiadomo kto.
- - Pewnie któryś z tych przyjezdnych cudzoziemców. Wygląda na takiego, ubranie
i bielizna
pierwszorzędne.
Felczer poszedł do pokoju lekarzy, przykręcił
lampę, następnie narzuciwszy na siebie wyleniały
słu\bowy pled, skulił się w fotelu.
W tym samym czasie Ostrogski powoli, mozolnie, cię\ko dysząc, piął się w górę po
stromych
schodach. Lewą ręką, mokrą od potu, namacał
w mroku wyślizganą poręcz i przytrzymując się kurczowo, ostro\nie próbował
nogami wydeptanych
desek, tworzących coraz to wy\sze stopnie. Ciemność zaczynała się rozświetlać,
dostrzegł ju\ kontury
ścian, a potem ich matowy kolor, coraz bardziej wyrazisty. Zatrzymał się kilka
razy i ocierał czoło. Wilgoć czuł na całym ciele, we wszystkich zakamarkach
odzienia. Na półpiętrach nie było okien, tylko wielkie
plamy jasności, pozwalającej mu jedynie widzieć
własną dłoń, zaciśniętą na poręczy. Nie czuł niepokoju, raczej narastającą
niejasną pewność, nawet coś
w rodzaju wszechwiedzy, sprzyjającej zachowaniu
wewnętrznej równowagi.
Stanął wreszcie przed dwuskrzydłowymi
przeszklonymi drzwiami. Przypominały drzwi dentysty Mentlewicza, do którego w
dzieciństwie prowadzała go guwernantka, tyle \e dziwnie olbrzymiały
w jego oczach - niby były zwyczajnego rozmiaru, ale
ich górna część ginęła gdzieś bardzo wysoko, w szarej poświacie. Stał tak długo,
sam nie wiedział, ile
minęło czasu i czy w ogóle mijał.
Jakiś cień przemknął po r\niętych kolorowych szybkach, zazgrzytała z wolna,
jakby z wahaniem otwierana zasuwka.
W smudze światła stanął Mielczarek. Był bez
surduta, w rozchełstanej koszuli, ściskał między
palcami grubego papierosa. Trudno było stwierdzić,
czy wygląda dobrze, czy zle; jego twarz miała taki
wyraz, jakby ktoś bezczelnie przerwał mu wa\ne
i absorbujące zajęcie.
- Pewnie myślałeś, \e tu nic nie ma. Nie trzeba być zbytnio mądrym - powiedział
prędko poeta.
Ostrogskiemu wydało się, \e dalej, za jego
plecami, słyszy czyjeś głosy. W błękitnych kłębach
dymu dostrzegł przesuwające się kawiarniane kije do
gazet, jakieś ludzkie kształty, profile męskie i kobiece, gestykulujące ręce.
Postąpił krok do przodu.
- Nie! Nie mo\esz mi tego zrobić! - Mielczarek zasłonił całym ciałem wejście. -
Nie mo\esz!
Wtedy ja nie miałbym \adnego sensu! - odepchnął go
ordynarnie i nagłym ruchem zatrzasnął drzwi.
Ostrogski odwrócił się bezradnie. Schody
spływały w ciemność. Przera\ony, chwycił za klamkę i zaczął ją szarpać z
wściekłym klekotem. Drzwi
znowu uchyliły się na chwilę.
- Nie mo\esz! - usłyszał z głębi poirytowany
głos.
Wołał, przeklinał, walił pięścią i kopał nogami. Nikt ju\ z tamtej strony nie
podchodził do drzwi
i nie reagował na te gorączkowe wezwania, chocia\
cienie nadal wędrowały po szkle. Stał jeszcze długo,
wreszcie, zrezygnowany, odwrócił się znowu i próbując nogami stopni, wolno i z
bijącym ze strachu
sercem rozpoczął schodzenie w dół.
- Niech pan się obudzi! Niech pan tu przyjdzie!
Krzyk siostry Luizy wyrwał felczera ze snu.
- Co, pewnie koniec? - zapytał cicho
w drzwiach separatki.
- Niech pan spojrzy! On oprzytomniał!
Ostrogski, z wyrazem całkowitego zaskoczenia i zmieszania, rozglądał się
dookoła, najwyrazniej
nie wiedząc, gdzie się znajduje i jak się zachować.
- Gdzie ja jestem? Proszę natychmiast
sprowadzić mojego słu\ącego - wycharczał, odruchowo podnosząc do ust zaciśnięty
w dłoni róg
prześcieradła.
- Cudzoziemiec - szepnął felczer. - Chyba
Rosjanin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl