[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamknąć, ale najpierw spróbuj wyjść cały i żywy z tego domu!
- Grozisz przedstawicielowi prawa - odparł Paul, nadal patrząc na
pobladłą dziewczynę. - Ona była w noc twojego zatrzymania w
cytadeli i swymi wdziękami nakłoniła strażnika do wypuszczenia cię z
celi, a ty zamordowałeś kolejną ofiarę, żeby mieć alibi. Właśnie je
straciłeś, Maksymilianie Romanow. - Dopiero teraz przeniósł ostre,
niemal nienawistne spojrzenie z siostry na brata.
Ten wstał, pobladły z furii.
- Odszczekaj to, de Bries - zaczął, z trudem cedząc słowa. -
Odszczekaj, albo wetknę ci te oszczerstwa z powrotem do gardła!
- Lepiej udowodnij, że spędziłeś w celi całą noc. Od momentu, kiedy
cię w niej zamknąłem, do chwili, gdy cię wypuściłem. Potrafisz?
Romanow opadł ciężko na krzesło. Anastazja przenosiła pociemniałe
ze zgrozy spojrzenie to na niego, to na inspektora.
- Ja... nie rozumiem - wyszeptała. - Przecież uwięziłeś Maksa. Ty
miałeś klucz. Nikt inny. Jak mógł wyjść i... zabić? Nie on! Nie mój
brat! Jak śmiesz po-
nownie rzucać nań takie oskarżenie?! - W dziewczynie rozgorzał
gniew. Poderwała się z zaciśniętymi pięściami, gotowa bronić brata
choćby za cenę życia, ale Paul de Bries nie patrzył na nią. Nie
spuszczał wzroku z Romanowa.
- Wystarczyło pół godziny. Nawet nie, jeden kwadrans - mówił cicho,
niemal hipnotyzując przyjaciela głosem - by wrócić do pałacu,
wywabić na zewnątrz Annę von Hochenbaum, przecież ufała ci i
poszła za tobą bez wahania, a potem... Tak to było, Maks?
Czarny Książę posłał mu udręczone spojrzenie:
- Nie, Paul. Nie wychodziłem z celi i nie zabiłem tej dziewczyny. Ani
żadnej innej. Przesłuchaj strażników. ..
- Którzy ot tak przyznają się, że na chwilkę, dosłownie na kwadransik
wypuścili więźnia? Takiego więźnia? - Inspektor pokręcił głową z
ironicznym półuśmiechem. - Przykro mi, przyjacielu, ale jesteś
areszto...
Przerwało mu wtargnięcie do pokoju Roberta Gawryłowa, którego
próbował zatrzymać kamerdyner.
- Przepraszam, Wasze Wysokości, panie inspektorze, że przerywam
posiłek, ale... nie mogłem czekać.
Podszedł do Paula, pochylił się ku niemu i wyszeptał, nie zdając sobie
sprawy z powagi swych słów w tym właśnie momencie:
- To kobieta. Te morderstwa popełniła kobieta! De Bries uniósł nań
zdumiony wzrok. -Jesteś pewien?
Młody mężczyzna kiwnął głową.
- Mam dowody... - Nagle jego rozgorączkowane spojrzenie spoczęło
na śmiertelnie bladej księżniczce Romanowej i głos uwiązł mu w
gardle.
Inspektor wstał i rzekł krótko:
- Chodźmy.
Przeprosił zdawkowo Maksymiliana i jego siostrę i wyszedł.
Książę dogonił go za progiem jadalni i odwrócił do siebie
szarpnięciem za ramię.
- Nie wolno ci tak traktować mnie i Anastazji w moim domu! -
krzyknął znów wściekły. - Najpierw rzucasz na mnie straszliwe
podejrzenie - Paul, na Boga, o wielokrotne morderstwo - po czym
żegnasz się uprzejmie i... wychodzisz, jak gdyby nigdy nic?!
- A mam cię przymknąć powtórnie? - De Bries strącił jego dłoń z
ramienia.
- Skoro według ciebie ja zabiłem te dziewczyny, owszem!
Inspektor pokręcił tylko głową. Przyszło mu na myśl, że Maks znów
próbuje kryć siostrę. Był gotów wrócić do aresztu, oddać się pod sąd,
byleby tylko odsunąć podejrzenia od Anastazji. Czyżby i Romanow
zaczął ją podejrzewać?
- Wybacz, Maks, ale nie zamykam niewinnych ludzi. Przepraszam
też, że zwątpiłem w ciebie, lecz... - urwał. Żadne słowa nie
wymazałyby tamtych, które wypowiedział parę minut wcześniej,
oskarżając przyjaciela o potworną zbrodnię. Nie wiedział już jednak,
komu ufać... Popadając w coraz większą frustrację, nie mając żadnych
śladów przybliżających go do pochwy-
cenia mordercy, tracił zaufanie we własne osądy i wiarę w
najbliższych przyjaciół i współpracowników. Bez zastrzeżeń wierzył
jeszcze jedynie Robertowi Gawryłowowi i skoro ten twierdził, że ma
dowody...
- Chodźmy stąd - rzucił do zastępcy, jak poprzednio, i nie zważając
już na Romanowa, wyszedł z pałacu.
Zbiegając po szerokich białych stopniach, odetchnął z głębi duszy.
Bardzo, bardzo chciał schwytać zabójcę. Choćby po to, by oczyścić
Romanowów z podejrzeń raz na zawsze.
- To może być ona. - Usłyszał cichy głos Gawryłowa. - Księżniczka
Anastazja...
Inspektor nic nie odpowiedział. Nie zaprzeczył, ani nie potaknął, bo
właśnie dotarło do niego - tego na wskroś uczciwego mężczyzny - że
oskarżał przyjaciela nie na podstawie dowodów czy rzeczywistych
podejrzeń, a... przez zazdrość. Jeszcze wczoraj darzył Maksymiliana
Romanowa szczerą przyjaźnią, trwającą niezmiennie od czasów
szkolnych, dziś był gotów rzucać nań najgorsze kalumnie, bo był
zakochany w kobiecie, którą dostanie nie on, Paul de Bries, a Czarny
Książę. Zawsze i wszędzie pierwszy Czarny Książę, przy którym
każdy inny stawał się nikim.
To Maksymilian Romanow miał każdą kobietę, której zapragnął. To
przed nim gięły się wszystkie karki w Mieście. To jemu składano hołdy
i to do jego kiesy wpływały największe pieniądze. Ot tak, bez wysiłku,
zgarniał wszystko, co najlepsze. On, Czarny
Książę, największa chluba i zarazem zakała tego nieszczęsnego
Miasta.
Czyż można się było dziwić inspektorowi de Briesowi, że darzył
Romanowa zarówno miłością, jak i nienawiścią?
Konstancja... Jeżeli i ona miała wpaść w ręce zmanierowanego,
bezdusznego władcy Miasta, niech ten chociaż okupi to zwycięstwo
cierpieniem.
Nie on był mordercą, którego dopadnie - tak, to jedyny pewnik, że w
końcu go dopadnie - Paul de Bries? Niech tak będzie. Ale jeśli zabój
czynią była Anastazja Romanowa... Zemsta będzie gorzka, ale
satysfakcjonująca. Oboje: i książę, i księżniczka, zasłużyli na ból. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl