[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział:
- Czy wiecie, \e ilekroć wypadło mi, na przykład, pracować wspólnie z nim w
nocy, tylekroć dokładnie z wybiciem godziny dwunastej dokądś wychodził i po pięciu
minutach wracał. A ja za ka\dym razem odnosiłem wra\enie, \e stara się delikatnie
wybadać mnie, co robiliśmy przed jego odejściem.
- To prawda - przyznał Roman. - Znam to doskonale. Od dawna ju\
zauwa\yłem, \e właśnie o północy jak gdyby całkowicie tracił pamięć. I jest w pełni
świadomy swego mankamentu. Kilka razy tłumaczył się przede mną, \e miewa
chwilowi zaniki pamięci, \e to następstwa powa\nej kontuzji.
- Pamięć ma do niczego - powiedział Wołodia Poczkin. Zmiął kartkę z
obliczeniami i rzucił pod stół. - Stale zagaduje, czy widzieliśmy się wczoraj, czy nie.
- A jeśli tak, to o czym rozmawialiśmy - dodałem.
- Pamięć, pamięć - mruknął niecierpliwie Korniejew. - Co ma do tego pamięć?
Du\o ludzi ma słabą pamięć... Nie o to idzie. Jak tam jest z tymi przestrzeniami
równoległymi?
- Najpierw trzeba zebrać fakty - powiedział Edek.
- Papugi, papugi - ciągnął Witek. - A jeśli to mimo wszystko dublety?
- Nie - odparł Wołodia Poczkin. - Obliczyłem. Według wszelkich kategorii to
nie są dublety.
- Zawsze o północy - mówił Roman - idzie do tej swojej pracowni i zamyka
się dosłownie na parę minut. Raz wbiegł tam z takim pośpiechem, \e nie zdą\ył
zamknąć drzwi...
- I co? - spytała Stella zamierającym głosem.
- Nic. Usiadł w fotelu, posiedział chwilę, a potem wrócił. I od razu zapytał,
czy nie mówiliśmy o czymś wa\nym.
- No, muszę ju\ iść - Korniejew podniósł się z krzesła.
- Ja te\ - powiedział Edek. - Zaraz się u nas zacznie seminarium.
- I ja - rzekł pospiesznie Wołodia Poczkin.
- Nie - sprzeciwił się Roman: - Ty siedz i pisz. Mianuję cię naczelnym. A ty,
Stello, wez Saszę i piszcie wiersze. Ja muszę wyjść. Pamiętajcie, \eby, jak wrócę
wieczorem, gazeta była gotowa.
Wyszli, a my zabraliśmy się do roboty. Próbowaliśmy początkowo coś
wymyślić, ale zmęczyliśmy się bardzo szybko i nic z tego nie wyszło. Napisaliśmy
więc niedu\y poemat o umierającej papudze.
Gdy Roman wrócił, wszystko było zapięte na ostatni guzik. Drozd le\ał na
stole i pochłaniał kanapki, a Poczkin klarował Stelli i mnie, dlaczego historia z
papugą jest absolutnie niemo\liwa.
- Dobra robota - pochwalił Roman. - Gazeta prezentuje się pierwszorzędnie. A
jaki nagłówek! Jakie przepastne gwiazdziste niebo! I jak mało błędów!... A gdzie
papuga?
Papuga le\ała w szalce Petriego w tym samym miejscu, gdzie widzieliśmy ją
wczoraj. Zatkało mnie po prostu.
- Kto ją tu poło\ył? - zapytał Roman.
- Ja - powiedział Drozd. - A co takiego?
- Nie, nic. Niech sobie le\y. Prawda, Sasza? Skinąłem głową.
- Zobaczymy, co się z nią stanie jutro - rzekł Roman.
ROZDZIAA 4
Ten biedny, stary, niewinny ptak klnie jak tysiąc diabłów,
ale nie rozumie, co mówi.
R. Stevenson
Nazajutrz musiałem jednak od samego rana zająć się moją normalną pracą.
Ałdan" był naprawiony i w gotowości bojowej, tote\ gdy przyszedłem po śniadaniu
do sali maszyn, przy drzwiach stała ju\ spora kolejka dubletów ze zleceniami.
Zacząłem od tego, \e z mściwą satysfakcją odesłałem dubleta Christobala Junty,
napisawszy na jego kartce, \e nie mogę odczytać zlecenia. (Christobal Hozewicz miał
rzeczywiście bardzo nieczytelny charakter pisma, pisał po rosyjsku gotyckim
alfabetem). Fiodor Simeonowicz przysłał mi przez swego dubleta program, który po
raz pierwszy sporządził samodzielnie, bez \adnych rad, sugestii i wskazówek z mej
strony.
Po dokładnym przejrzeniu stwierdziłem z satysfakcją, i\ jest opracowany
umiejętnie, ekonomicznie i z du\ym polotem. Poprawiłem kilka nieznacznych błędów
i oddałem program moim dziewczętom. Zauwa\yłem, \e w kolejce stoi blady i
wystraszony księgowy z przetwórni ryb. Widać było po nim, \e czuje się okropnie
nieswojo, więc przyjąłem go poza kolejką.
- Ale to jakoś nie wypada - bąkał, zerkając lękliwie na dublety. Towarzysze
przyszli wcześniej... i te\ czekają.
- Nie szkodzi, to nie towarzysze - uspokoiłem go.
- No więc obywatele...
- Obywatele te\ nie.
Księgowemu wszystka krew odpłynęła z twarzy, pochyliwszy się ku mnie
szepnął rwącym się głosem:
- Tote\ patrzę, \e oni nie mrugają... Aten w granatowym to chyba nawet nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]