[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba nie. No, dobra, Jonny. Z pewnością nie zadzwoniłeś tylko po to, aby uprzedzić mnie o czekającej
zagładzie. O co właściwie chodzi?
Jonny ciężko westchnął.
- O twoją zgodę na to, żebym poleciał z Wreyem na Asgard i zobaczył, co będzie można zrobić, aby
zapobiec wojnie.
Brwi Stiggura uniosły się tak wysoko, że zrównały się z linią włosów na czole.
- Czy nie sądzisz, że zrobiono w tej sprawie wszystko, co się dało?
- Nie wiem. Skąd mielibyśmy to wiedzieć, dopóki nie skontaktujemy się z Najwyższym Komitetem czy
Połączonym Dowództwem naszego wojska?
Stiggur głośno wypuścił z płuc powietrze.
- Będziesz nam potrzebny tutaj - powiedział.
- Daj spokój, chyba nie mówisz poważnie. Wiesz dobrze, że nie nadaję się już do walki, a poza tym na
Aventinie jest wiele innych Kobr pierwszej generacji, dysponujących większą od mojej wiedzą zarówno
wojskową, jak taktyczną.
- A co z twoją rodziną? - zapytał cicho Stiggur. - Jej z pewnością będziesz potrzebny. Jonny nabrał głęboko
powietrza.
- Przed dwudziestoma dziewięcioma laty opuściłem wszystkich bliskich mi ludzi po to, by walczyć w
obronie innych, których w ogóle nie znałem. Jak mógłbym teraz zaprzepaścić choćby najmniejszą nawet
szansę ocalenia życia nie tylko swojej żony i dzieci, ale wszystkich przyjaciół, jakich kiedykolwiek miałem?
Stiggur przez długą minutę patrzył na niego w milczeniu, a z jego twarzy nie można było wyczytać, co
myśli.
- Bardzo niechętnie to przyznaję, ale uważam, że masz rację - rzekł w końcu. - Kiedy zobaczę się z tym
Wreyem, doradzę mu, aby zabrał cię ze sobą. Mm... wygląda mi na to, że do Capitalii zostało jeszcze pół
godziny. W tym czasie... -Zawahał się. - Lepiej połącz się z Yutu i przekaż mu swoje obowiązki, a potem
przedyskutuj to wszystko z Chrys.
- Dzięki, Brom. To właśnie chciałem zaraz zrobić.
- Odezwę się do ciebie, kiedy będę coś wiedział.
Kiwnął głową i przerwał połączenie. Ekran ściemniał.
Westchnąwszy, Jonny bardzo ostrożnie rozprostował swe zbuntowane łokcie i wystukał kod, mający
zapewnić mu połączenie z Yutu.
Kiedy Jonny informował rodzinę o złych wieściach i o swojej propozycji zażegnania grożącego kryzysu,
wszyscy siedzieli w rozjaśnionym łagodnym światłem salonie. Spoglądając na nich po kolei, jak nigdy
przedtem uzmysławiał sobie odmienność osobowości i sprzeczne uczucia, malujące się na ich twarzach.
Justin i Joshua, siedzący bardzo blisko siebie na tapczanie, okazywali mniej więcej w równym stopniu
trwogę i bezgraniczne zaufanie. Ta mieszanina uczuć przywodziła Jonny'emu na myśl zachwyt i
uwielbienie, jakim przed wieloma laty darzyła go zawsze jego siostra, Gwen. Kontrastujący z tym grymas
Corwina zadawał kłam jego zaledwie trzynastu latom. Toczył właśnie walkę z samym sobą, aby znalezć
dorosły odpowiednik uczucia, w którym mógłby utopić swoje własne przerażenie. Jego widok przypominał
Jonny'emu Jame'a, który zawsze wydawał się zbyt poważny jak na swoje biologiczne lata. Chrys zaś...
Chrys wyglądała tak jak zawsze, promieniowała pewnością siebie, ciepłem i poparciem nawet w tych
chwilach, w których jej oczy zdradzały strach, ból i niepokój z powodu czekającej ich, być może na zawsze,
rozłąki. Pogodziła się z jego planem, nie z chęci okazania mu posłuszeństwa, lecz z prostego faktu, że jej
umysł funkcjonował dokładnie w taki sposób jak jego, i że równie jasno jak on zdawała sobie sprawę, iż
mogła to być ostatnia szansa, której w żadnym wypadku nie wolno zaprzepaścić.
Kiedy skończył mówić, w pokoju zapadła głucha cisza, zakłócana jedynie cichym szmerem aparatury
klimatyzacyjnej.
- Kiedy zamierzasz lecieć, tato? - zapytał w końcu Corwin.
- Jeżeli w ogóle polecę, to jeszcze dzisiaj - odparł Jonny. - Statek Dominium odlatuje, kiedy tylko zatankują
paliwo i sprawdzą wszystko przed odlotem.
- Czy zamierzasz zabrać ze sobą Alma albo kogoś
innego? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl