[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w obcisłą, granatową sukienkę z rozciągliwego materiału, która idealnie podkreślała kształty, do
tego seksowne szpilki na paseczkach.
Przychodziło mu do głowy kilka rzeczy, jakie wolałby z nią dzisiaj robić, zamiast tropić
zahibernowanych kosmitów, ale obowiązek wzywał.
Sprawdził nieporęczny aparat, który dała im Arizona.
- Gotowe.
- Nadal uważam, że to głupi pomysł - mruknęła Lillian. - A jeśli ktoś nas przyłapie jak
szwendamy się po nowym skrzydle?
- Mało prawdopodobne, bo wszyscy są skupieni na przyjęciu. A w razie czego powiemy,
że po prostu byliśmy ciekawi, jak wygląda dobudowany fragment. Spokojnie. Myślisz, że
aresztują Harte i Madisona, którzy przypadkiem weszli w zły korytarz?
- Nigdy nic nie wiadomo.
- Znacznie bardziej prawdopodobne, że poproszą nas o darowiznę. Wyluzuj się. Jesteś
spięta.
- Chyba nic dziwnego. Miałam ciężki tydzień, a teraz będę szukać zamrożonych
kosmitów. Nie jestem szpiegiem, tylko artystką.
- Więc potraktuj to jak performans - powiedział.
- Tak, jasne. Performans.
- Wejdziemy, zrobimy kilka zdjęć pustym biurom i wyjdziemy. Jutro oddamy zdjęcia
A.Z., ona dorobi sobie do nich teorię, a dla nas zakończy się już ta przygoda.
- A jak wyjaśnimy ochroniarzowi, że biegamy z aparatem?
- Co za problem? Powiemy, że chcieliśmy mieć pamiątkowe fotki z przyjęcia.
- I dlatego nosimy ze sobą profesjonalny sprzęt fotograficzny, dobry dla wojska. Gabe,
przecież nikt w to nie uwierzy.
- Zaufaj mi. Potrafię być bardzo przekonujący.
- W porządku - odburknęła z irytacją. - Miejmy to z głowy i wracajmy na przyjęcie.
Ruszyła korytarzem w stronę nowego skrzydła, długimi, pewnymi krokami. Zrównał się z
nią, nie mogąc wyjść z podziwu, jak zgrabnie poruszała się w szpilkach. Ramię w ramię
zapuszczali się coraz bardziej w głąb instytutu. Już nawet w dali ucichły odgłosy przyjęcia.
Na końcu ciemnego korytarza były prowizoryczne drzwi ze sklejki, oddzielające
niedokończone skrzydło od głównego budynku. Przed drzwiami wisiały jeszcze taśmy
zabezpieczające. Gabe przeszedł pod taśmą i nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły.
- Mamy szczęście. - Stanął z boku i ustąpił Lillian w przejściu. - Gotowa zapuścić się tam,
gdzie jeszcze nigdy żaden z Harte'ów ani Madisonów nie postawił stopy?
Weszła do niepomalowanego korytarza i zatrzymała się.
- Może powinieneś zacząć robić zdjęcia? szepnęła.
- Racja.
Otworzył najbliższe drzwi. Przez okno wpadało światło z lamp na parkingu. Było na tyle
widno, żeby zorientować się, że puste pomieszczenie zostanie wykorzystane na biuro.
- Kosmitów brak - oznajmił.
- Też mi zaskoczenie. - Wsadziła do środka głowę. - Szybko, zbieraj materiał dowodowy.
Mamy jeszcze dużo pokojów do obskoczenia. .
Podniósł nieporęczny aparat i pstryknął zdjęcie. Błysnął flesz, na sekundę rozświetlając
niewielkie wnętrze.
- Zwietnie - mruknęła Lillian. - Teraz nic nie widzę.
- Niezłą moc ma ta zabaweczka, co? - Gabe zamrugał, próbując pozbyć się ciemnych
plam z pola widzenia. - Następnym razem zamknij oczy, kiedy będę robił zdjęcie.
Otworzył drzwi po drugiej stronie korytarza i zrobił kolejne zdjęcie pustego, częściowo
pomalowanego pomieszczenia. Potem następne drzwi i znowu zdjęcie. I tak dalej. Drzwi, zdjęcie,
drzwi, zdjęcie.
- A.Z. chyba nie będzie zachwycona - zagadała Lillian w połowie korytarza. - Tak bardzo
chce udowodnić, że są tu kosmici.
- Już ty się nie martw. A.Z. to profesjonalna tropicielka spisków. Profesjonalista zawsze
znajdzie sposób, żeby połączyć fakty i stworzyć zupełnie nową teorię.
Otworzył następne drzwi, podniósł aparat i pstryknął zdjęcie.
Wraz z błyskiem flesza rozległ się kobiecy krzyk. Ktoś był w środku. Nie Lillian. I nie
zamrożeni kosmici. %7ływe istoty.
Błysk zdemaskował dwie postaci. Mężczyznę w skąpych, czerwonych slipkach, z
wyrazną erekcją oraz kobietę w czarnym, skórzanym gorsecie i czarnych, długich butach na
szpilkach.
J. Anderson Flint i Marilyn Thornley.
- A niech mnie - powiedział Gabe. - A.Z. miała rację. Ale jest gorzej, niż myślała. Niech
no się tylko dowie, że kosmiczne mrożonki odtajały.
Przez chwilę wszyscy przyglądali się sobie nawzajem. Marilyn doszła do siebie pierwsza,
udowadniając tym samym, że nadaje się na zimnokrwistego polityka.
- Daj mi ten aparat - krzyknęła.
- Nie mogę, nie jest mój. - Gabe cofnął się szybko do drzwi. - A konstytucja chroni
własność prywatną. To nie byłoby w porządku.
- Dawaj ten cholerny aparat - powtórzyła z wściekłością i ruszyła w stronę Gabe'a.
- Cholera, Gabe, daj jej ten głupi aparat - zapiszczała Lillian.
Wyrwała mu z ręki ciężki VPX 4000 i z furią cisnęła do Marilyn.
- Chodzmy stąd. - Złapała go za rękę i wyciągnęła na korytarz. - Natychmiast.
Zaczęła biec. Gabe musiał się trochę wysilić, żeby ją dogonić. Nie przeszkodziło mu to
jednak podziwiać figurę Lillian.
- Nie wiedziałem, że kobiety mogą się tak szybko poruszać na szpilkach - zawołał.
Zanim dotarli do głównego budynku, śmiał się już tak bardzo, że przypadkowo wpadł na
zabezpieczającą taśmę i ją przerwał. Końcówki opadły na podłogę.
- A.Z. miała rację. - Na chwilę zdołał opanować śmiech. - W nowym skrzydle dzieją się
dziwne rzeczy.
Lillian się zatrzymała. Ciężko oddychała z wysiłku. Patrzyła na Gabe'a przez dłuższą
chwilę z dziwnym wyrazem twarzy. Zupełnie jakby nigdy nie widziała rozbawionego człowieka,
pomyślał.
- Oddałabym wszystko za twoje zdjęcie w tej chwili. - " Podeszła i musnęła ustami jego
wargi. - A ja, głupia, myślałam, że jesteś chodzącym przykładem wypalenia.
Następnego ranka Lillian ciągle myślała o tym, jak przekażą złe wieści Arizonie. Stała
przy kuchennym blacie, przyglądając się. jak Gabe smaruje tosty masłem orzechowym, i
rozważała różne możliwości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl