[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WOJCIECHA
Zwitem obudził mnie telefon komórkowy.
- Panie Tomaszu, panie Tomaszu - usłyszałem zaspany głos Pawła. - Batura chce się
dostać do katakumb!
- Sam jeden? - zdziwiłem się.
- Nie, jest ich czterech - usłyszałem w odpowiedzi.
- Zaraz przyjadę.
Dawno tak szybko się nie ubrałem i z takim piskiem opon nie ruszałem wehikułem, ale
nim dojechałem do cmentarza, Batura z kompanami znikli jak kamfora, gdy się
zorientowali, że są obserwowani przez Pawła Dańca, który się zlitował nade mną i sam
dyżurował na cmentarzu.
- Czmychnęli, kiedy zrobiłem im fotkę przy portalu katakumby. Błysk lampy ich spłoszył.
- I był z nimi Batura? - zdziwiłem się.
- Właśnie. Sam również patrzyłem z niedowierzaniem, jak się krząta z nimi.
- Przecież on nigdy nie macza palców bezpośrednio w tego typu złodziejskich
praktykach - dodałem.
- Coś mi się wydaje, że Jerzy traci cały fason dawnego handlarza dziełami sztuki, a staje
się zwykłym złodziejaszkiem i cmentarną hieną - ocenił naszego przeciwnika Paweł i
roześmiał się ponuro.
Uzgodniliśmy z Pawłem, że ja wrócę z powrotem do obozowiska i gdzieś koło
dziesiątej przywiozę wszystkich, kiedy to zjawi się konserwator wojewódzki oraz
komendant policji i razem otworzymy grobowiec, w którym ukrył łupy autor Rękopisu z
Poznania".
Sprawnie zatem i bez zgrzytów przebiegała poranna pobudka oraz śniadanie, kiedy to
moje towarzystwo dowiedziało się o planowanym otwarciu grobowca.
Około dziesiątej już byliśmy na cmentarzu. Wnet też zajechała nyska z Poznania i
wysiadł z niej pan Antoni ze współpracownikami, nie mniej podekscytowany od
komisarza Wacka z miejscowej policji oraz nas w charakterze świadków i
obserwatorów. Zośka dokumentowała wszystko swoim nikonem, a śledczy z policji
miejskiej kamerą.
Kiedy ponownie sięgnąłem po stalowy uchwyt i mocno pchnąłem, cała wnęka portalu
uchyliła się i pokazało się wnętrze grobowca, a chłopcy tylko jęknęli z wielkiego zdziwienia:
- O, rety!
Pozostali również zachwycali się zmyślnością skrytki cmentarnej oraz znaleziskami.
- I to na moim gruncie - żachnął się komisarz Wacek. - Przecież się tutaj rodziłem, a
cmentarz znam jak własną chałupę. I proszę: takie znalezisko!
- Tylko, panie komisarzu, żeby się nie rozniosło po mieście - ostrzegłem - bo zaczną ludzie
grzebać w każdym większym nagrobku!
- Ależ tak, ależ tak - przytaknął komisarz Wacek, ale nijak nie mógł otrząsnąć się z
wrażenia, jakie na nim zrobiła złodziejska skrytka sprzed drugiej wojny światowej.
- I co tam jest? Złoto? - dopytywali się chłopcy jeden przez drugiego.
Pan Antoni i jego pomocnicy weszli do wnętrza i po chwili wytaszczyli jedną żelazną
skrzynię, właśnie tę, którą wcześniej otworzyłem.
60
W niej, owinięte suknem, znajdowały się cztery rodały otulone nie mniej pięknymi,
chociaż już zetlałymi pokrowcami, bogato haftowanymi w motywy ornamentalne w
postaci gwiazdy Dawida oraz roślinne.
- Rodały, to nic innego - objaśniałem zaciekawionym chłopcom - jak zwój pergaminowy,
nieiluminowany, czyli nieozdabiany, zawierający tak zwany Pięcioksiąg Mojżesza,
zwinięty na dwóch wałkach i przechowywany zazwyczaj w tak zwanym Aron
Hakodeszu, czyli w specjalnej szafie ołtarzowej w żydowskiej synagodze...
- Inaczej i po polsku mówiąc - wtrącił się pan Antoni, szef konserwatorów z Poznania -
rodał, to tak zwana Tora, czyli Stary Testament Pisma Zwiętego.
- Otóż to - potwierdziłem. - Stary Testament pisany po aramejsku, żydowsku lub
hebrajsku.
- A rodał, proszę was - kontynuował pan Antoni - czyli zwój Pięcioksięgu Mojżeszowego,
jak widać, jest kunsztownie ozdobiony. A do tych ozdób należy keter, czyli korona
wieńcząca Torę, tass - tarcze zawieszane na Torze, rimon - ozdoby drzewców Tory i jad -
pałeczki pomocne przy czytaniu Tory. Ale nie będę tego tutaj pokazywał, jako ze nie
chciałbym uszkodzić bezcennego znaleziska.
Przyznaliśmy mu rację, więc z całą pieczołowitością pomocnicy pana Antoniego
uchwycili skrzynię i włożyli ją do nyski.
Następne dwie skrzynie zawierały księgi talmudyczne. One także zostały załadowane
do samochodu.
Wówczas zapytał mnie komendant policji:
- A skąd pan wiedział o tym cennym znalezisku?
- Intuicja tropiciela, wiedza i przypadek - odpowiedziałem bez zająknięcia.
Ale Zośka nie wytrzymała i dodała dumnie:
- Bo mój stryj jest Panem Samochodzikiem i nic się przed nim nie ukryje.
- Wiem, wiem - zgodził się żywo komendant. - Ale trochę szczęścia trzeba mieć,
nieprawdaż?
- Oczywiście - zgodziłem się skromnie. - Szczęście i wiedzę.
- Ale że akurat tutaj, w Mogilnie, na starym cmentarzu? nadal nie dowierzał komisarz
Wacek.
Wówczas opowiedziałem w skrócie o Rękopisie z Poznania", którego fragment
otrzymałem od pana Tadeusza Chęsego, właściciela drukarni POZKAL w Inowrocławiu.
Wspomniałem również o Baturze, jako naszym rywalu w poszukiwaniu dzieł sztuki.
- Pan, panie komisarzu - zakończyłem - na pewno potraktowałby ten rękopis jako anonim,
więc nie przywiązywałby pan do niego wiele uwagi. Ja zaś potraktowałem to dosłownie i
mamy rezultaty!
Wszyscy się roześmieli, a przy okazji otrzymałem wielkie brawa od najmłodszych
poszukiwaczy przygód, których gorączkowe wypieki na twarzach znamionowały
ogromne przeżycie.
Nie wspomniałem jednak o mapce ani o pannie Gabrieli Wścibskiej i jej małym
dukacie, jaki pozostawiła mi w skrytce piwnicznej zrujnowanego spichlerza w Pakości, ani
również o obezwładnieniu Leszka i Zośki podczas naszej nocnej wyprawy; uważałem to
za zbędne. Bo, jak powiadają, sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Więc
dlaczego miałem mówić o naszych klęskach?
Wtedy podszedł do mnie komisarz Wacek i uścisnąwszy mi rękę, powiedział:
- Ma pan rację! Anonim jest anonimem, ale nie rzeczowym argumentem. Chociaż do
kosza ich nie wrzucamy, to jednak nigdy nie są koronnymi dowodami, tylko maleńkimi
61
przyczynkami czy też ukierunkowaniami przy rozwiązywaniu niewykrytych spraw. Dziękuję
panu w imieniu mieszkańców Mogilna, że ocalił pan od zagłady i zniszczenia te cenne
znaleziska kultury żydowskiej!
- Oraz przed wywiezieniem ich za granicę! - dokończył pan Antoni. - A są to naprawdę
bezcenne znaleziska, które zniknęły, to znaczy zostały skradzione przed drugą wojną
światową z ówczesnych synagog żydowskich w Poznańskiem.
- Ba, okradziono również wiele kościołów, nieprawdaż? - spytałem konserwatora.
- O, tak! Wiem coś o tym - skwitował komisarz Wacek i pokiwał smętnie głową. - Jak na
przykład było w Gnieznie.
- A co się stało w Gnieznie? Jakaś kradzież? - zaczęli dopytywać się moi młodzi
towarzysze.
- Co było? - wtrąciłem żywo. - Coś, co przerasta całkowicie złodziejskie zdziczenie, ot
co! Ale o tym pogadamy na miejscu, dobrze?
- To jedziemy, stryju, do Gniezna? - zapytała żywo Zośka, zwijając notatnik i szkic
sytuacyjny wnętrza grobowca, który jak na nowicjuszkę w materii śledczej, wypadł
znakomicie.
Trzej budrysi przyklasnęli tej decyzji, a milczący dotąd Paweł rzekł tylko:
- Zabiorę Zośkę ze sobą, a wyjedzcie wehikułem! Muszę dopaść Baturę, okay?
Kiwnąłem głową na zgodę.
Zamknęliśmy wreszcie pusty grobowiec, okryliśmy go na powrót pędami zimnozielonego
bluszczu i serdecznie pożegnaliśmy się. Tylko komisarz Wacek dodał, patrząc w błyszczące
oczy moich budrysów:
- Oj, też chciałbym ruszyć z Panem Samochodzikiem na nieznane ścieżki przygody, ale
cóż z tego! - i rozłożył ręce w geście udawanej rozpaczy.
- Panie komisarzu - odezwał się Leszek. - Przygoda jest przygodą, ale pan czuwa nad
naszym bezpieczeństwem. Czy to nie bardziej imponujące?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]