[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To oczywiste, panie Tomaszu. Trzeba się dowiedzieć, od kogo muzeum kupiło
manuskrypt wiersza, który znajdował się w zbiorach doktora Gottlieba.
Tej nocy spałem bardzo zle. Wciąż jawiła mi się w pamięci piękna twarz Grety
Herbst. Widziałem jej trochę smutne niebieskie oczy i brzmiał mi w uszach ciepły,
217
kobiecy głos. Moja nieufność do niej topniała, a budziło się współczucie i pragnie-
nie bliższego poznania. Wyobrażałem sobie, jak bardzo jest nieszczęśliwa po starcie
męża, ile odwagi i samozaparcia wymagało podjęcie pracy detektywa i poruszanie się
w przestępczej dżungli, jaką był na Zachodzie świat rabusiów dzieł sztuki. To surowe
i bezwzględne prawa tej dżungli nauczyły ją postępowania, które mogło budzić moją
nieufność, byłem bowiem przyzwyczajony do zupełnie innych metod pracy.
Widziałem niemal, jak rzuca pracę detektywa i przyjeżdża do Polski. Widziałem ją
krzątającą się w mojej małej kawalerce na Starym Mieście, siedzącą ze mną w wehikule,
w drodze po nowe przygody. . .
Rano bolała mnie głowa i byłem senny, ale dyrektor Marczak, nie zdając sobie zu-
pełnie sprawy z moich nastrojów, postanowił wykorzystać ostatni dzień naszego pobytu
we Frankfurcie, aby zwiedzić miasto. I od wczesnego rana wlókł mnie ze sobą najpierw
na tereny byłego królewskiego pałacu Hohenstaufów, a potem do dzielnicy handlowej.
To tutaj wśród ogromnych magazynów i banków, między rozległym parkiem a linią
tramwajową, która przebiega na dwóch poziomach, stoi pomnik trzech mężczyzn: Gu-
tenberga i jego dwóch pomocników, Fusta i Schöffera. Rozwój Frankfurtu, jego wiedzy
218
i techniki, nastąpił dzięki tym trzem ludziom. Frankfurt od wieków słynie nie tylko
z targów Merkurego, ale i Targów Książki, które i obecnie mają międzynarodowe zna-
czenie.
Około pierwszej w południe oświadczyłem Marczakowi, że z zaoszczędzonych na
obiadach pieniędzy chciałbym kupić komuś mały upominek i wskazałem w centrum
miasta ogromne wystawy licznych sklepów.
 No, dobrze  mruknął Marczak.  Ja też odwiedzę tutejsze księgarnie. Spotka-
my siÄ™ w hotelu.
Szybkim krokiem pomaszerowałem do luksusowego wieżowca, w którym mieszka-
ła pani Herbst. Myślę, że czekała na mnie, bo gdy tylko przycisnąłem dzwonek, zaraz
otworzyła mi drzwi.
Była w ładnym, białym szlafroku. Na podłodze leżały dwie otwarte walizki, w któ-
rych układała jakieś swoje kobiece fatałaszki.
 Wyjeżdża pani?  zainteresowałem się.
 Tak. Otrzymałam nowe zadanie  odparła.
219
Nie pytałem ani dokąd wyjeżdża, ani jakie jest to zadanie, bo chyba nie należy pytać
o to detektywa, którego praca związana jest zawsze z tajemnicą i dyskrecją.
Usadowiła mnie w głębokim fotelu, poczęstowała kieliszkiem dobrego koniaku.
W zasadzie nie biorę do ust alkoholu, ale przecież nie znajdowałem się już  na służ-
bie . Moja wizyta u pani Herbst miała charakter prywatny.
 Pan się chyba nie gniewa na mnie, że pozostawiłam pana przed domem towaro-
wym?  uśmiechnęła się.
 Ależ nie. Każdy ma swoje metody pracy  oświadczyłem, bo rzeczywiście w tej
chwili nie czułem do niej żadnej urazy.
 Musiałam ustalić, kto i dlaczego mnie śledzi  powiedziała, kosztując ostrożnie
koniaku.  Poszłam do Buchera, o którym wiem, że na naszym terenie rządzi Niewi-
dzialnymi i po prostu zapytałam go, czy to jego ludzie obserwują mój samochód.
 I co?  spytałem ciekawie.
 Oświadczył, że on nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Zastanowiłam się i doszłam
do wniosku, że beżowy mercedes należy chyba do kogoś innego. Jak pan wie, prowadzę
220
przede wszystkim sprawy rozwodowe. To pewien mąż śledził mnie, ponieważ dowie-
dział się, że jego żona zaangażowała mnie do swej sprawy rozwodowej.
 Rozumiem  uśmiechnąłem się pogodnie i odstawiłem kieliszek koniaku, który
nagle przestał mi smakować.
Widziałem przecież na własne oczy, że beżowy mercedes zajechał przed sklep Bu-
chera, a potem elegancki, siwy pan odjechał tym mercedesem z panią Herbst. Jej wy-
jaśnienia były po prostu kłamstwem. I choć ona wyglądała tak bardzo uroczo, jej oczy
patrzyły na mnie z ogromną życzliwością, to przecież stałem się raptem czujny i bardzo
ostrożny.
 Wróciłam potem pod dom towarowy  powiedziała  ale pana już nie było. Mój
samochód był zamknięty. Wzięłam taksówkę i pojechałam do Dobenecka. Nie smakuje
panu koniak?  zainteresowała się.
 Nie lubię alkoholu. Wolałbym kawę  wyjaśniłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl