[ Pobierz całość w formacie PDF ]
patrzyła na to co robię. Zatrzymała swój samochód obok Rosynanta.
- Cześć! - przywitała mnie. - Gdzie wczoraj zniknąłeś?
- Musiałem wyjść na spacer.
- Samochodem? - zdziwiła się. - Twojego terenowca nie było na parkingu.
- Wybacz, Pluvio, ale nie przedstawiłem ci tego czterokołowego obywatela -
skłoniłem się w dworskim stylu. - Oto Rosynant, mój mechaniczny rumak i dzielny towarzysz
w podróżach.
- Aha - dziewczyna uśmiechnęła się. - Już rozumiem, masz w sobie coś z Don
Kichota.
- Często mam takie wrażenie, że walczę z wiatrakami.
- Dobrze, porozmawiamy dziś na przejażdżce - przypomniała mi o spotkaniu. - Przed
kolacją.
Uśmiechnęła się do mnie czarująco i weszła do hotelu.
- Miła ta dziennikarka? - nagle usłyszałem za sobą dziewczęcy głos.
- Urzekająca - przyznałem.
- Nic pana nie zastanawia w jej zachowaniu?
Przyjrzałem się Kasi, która założyła strój do konnej jazdy, a włosy spięła w kucyk.
- Co masz na myśli?
- No, to zainteresowanie panem...
Zaraz spłoniła się jak pensjonarka zawstydzona, że tak bardzo ingeruje w prywatne
życie dorosłych.
- Nie rozumiem - zdziwiłem się. - Chyba nie jestem aż taki straszny?
- No, nie - Kasia udała, że wycenia mnie jak rzymski patrycjusz przed kupnem
niewolnika. - Nie o to mi chodzi.
- To o co?
- Nie obrazi się pan?
- Nie.
- Ona jest taka ładna, ma taką ciekawą pracę, świetne ubrania, pewnie jest bogata, a
pan... - zażenowana nie dokończyła.
- Jestem zwykłym urzędnikiem, inspektorkiem z Warszawy? - domyśliłem się, co
miała na myśli. - Obraziłem się - dodałem.
- Obiecał pan...
- Niczego nie obiecywałem! Robisz błąd typowy dla młodych ludzi. Oceniasz ludzi po
wyglądzie, zasobności portfela, a tak naprawdę wcale mnie nie znasz.
- Dobrze, przepraszam - Kasia podniosła ręce do góry w geście poddania się. -
Rozumiem, że już pan nie chce lekcji...
Te ostatnie słowa zelektryzowały mnie.
- Mamy pat - Kasia wyczuła mój nastrój.
- Dobrze, na razie odwieszam dumę na kołek - oświadczyłem.
- Fajny z pana gość, tylko na koniu nie umie pan jezdzić - odparła.
- Co z tym wykrywaczem? - zapytał nagle mnie Piotr. - Widziałem, że najpierw
gadałeś z tą elegantką. W porządku. Teraz ta dziewczyna. Nie masz umiaru, Pawle! - rzekł z
udawanym wyrzutem.
Przedstawiłem Kasi szefa archeologów.
- Nauczy mnie jezdzić konno - oświadczyłem.
- Oki-doki - mruknął Piotr, z niedowierzaniem kręcąc głową i zabierając worek ze
sprzętem. Już odchodził, gdy odwrócił się. - To jest myśl! Kmicic przecież jezdził konno. Idz
i się ucz, bo nauka to potęgi klucz...
Reszty jego narzekań nie słyszałem, gdyż zbiegł na brzeg rzeki.
- Ma pan jakieś inne spodnie? - zapytała mnie Kasia.
- Moje dżinsy ci się nie podobają? - zdziwiłem się.
- Jezdzić w nich na szlachetnym koniu to taka profanacja, jak wejście na jacht w
szpilkach. Niech pan też zmieni buty. Adidasy nie są odpowiednie.
Pobiegłem do swojego pokoju. Po drodze przystanąłem przy drzwiach do apartamentu
Pluvii. Była tam absolutna cisza. Wbiegłem do siebie i przebierałem się w pośpiechu. Potem
ruszyłem do stajni. Kasia szorowała boki konia.
- Niech pan go nakarmi - wskazała mi woreczek z owsem.
Wziąłem garść ziaren i podsunąłem otwartą dłoń koniowi pod pysk. Nieufnie
prychnął, ale pokusa była silniejsza. Na moment moja dłoń znalazła się pomiędzy mięsistymi
i wilgotnymi wargami, a mnie zdawało się, że potężne zęby zacisną się na palcach.
- Musi pan pokonać strach - dyrygowała mną Kasia. - Czego pan się najbardziej bał w
życiu?
- Pierwszego skoku - natychmiast odpowiedziałem.
- Na spadochronie?
- Tak, służyłem w jednostkach powietrzno-desantowych.
- Pewnie umie pan strzelać z każdej broni, prowadzić każdy pojazd, przeżyć w
każdych warunkach, obronić się przed każdym atakiem?
- Prawie tak.
- Ale jezdzić na koniach was nie nauczyli - zatryumfowała dziewczyna.
Przemilczałem tę uwagę. Podkarmiałem konia. Byłem dumny, bo z jadalni
podkradłem nawet kilka kostek cukru, które skrzętnie ukrywałem w kieszeni właśnie na tę
okazję. Odważyłem się i poklepałem konia po pysku.
- Ostrożnie! To nie kolega z wojska! To istota czująca! - krzyczała na mnie Kasia. -
Jest pan żonaty?
-Nie.
-To widać, nie umie pan postępować z kobietami i z końmi.
- Sugerujesz, że istnieje podobieństwo zachowań pomiędzy niewiastami a tą... -
zajrzałem pod brzuch - kobyłą? - dokończyłem.
- Tak! - Kasia podparła się pod boki. - Trzeba mieć podejście. Pan tego nie potrafi i
dlatego ta babka tak panu zawróciła w głowie. Nic pan nie musi robić, a gołąbek sam spadnie
na talerz. Tak pan sobie myśli, ale to ona bawi się panem.
- Nie spodziewałem się takiej dawki dydaktyki przy okazji nauki jazdy konnej
-zauważyłem złośliwie.
Kasia wściekła rzuciła w moją stronę siodło i zagniewana dyrygowała moim
postępowaniem, podając krótkie rozkazy. Nauczyłem się kulbaczyć kobyłę o imieniu Aria,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]