[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miała srebrne baleriny. Wydała mu się jeszcze piękniejsza niż zwykle. Zacisnął pięści,
wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Wiedział, że albo do końca życia będzie spędzał
każdą noc z tą kobietą, albo musi jak najszybciej zakończyć znajomość. Z zamyślenia
wyrwał go Cameron:
- Dylan, możesz coś mi wyjaśnić?
- Słucham?
- Czy mi się tylko zdaje, czy też twoja twarz promienieje szczęściem?
Dylan zaczął iść w kierunku Wynnie, ale zatrzymał się, gdy zobaczył, że podeszła
do niej jego matka. Pocałowała ją w policzek, a Wynnie powiedziała coś, co matkę roz-
śmieszyło. Ponowił próbę, ale w tym momencie pojawił się jego ojciec. Przywitał się z
Wynnie, a potem zaczął opowiadać jakąś historię, najpewniej o golfie lub o żeglowaniu.
Słuchała seniora rodu z należną uwagą, we wdzięcznej postawie, jakby wiedziała, że po-
zyskać jego łaski można tylko wtedy, gdy się go utrzymuje w przekonaniu, iż jest fascy-
nujący.
Napotkał wzrok Brendana, który kiwnięciem głowy wskazał Wynnie. Koń trojań-
ski, któremu już udało się dostać do siedziby firmy, teraz pojawił się w ich największym
sanktuarium. I była to tylko jego robota.
Wrócił myślami do dokumentacji, którą otrzymał od Jacka. Wynnie przesłuchiwa-
no przez dwanaście dni z rzędu. Nie dlatego, że była podejrzana o współudział w ataku
na laboratorium, odmówiła jednak wyjaśnień, gdzie może być jej brat. Przez dwanaście
dni milczała. Nie poddała się, bo chciała chronić swoją rodzinę. I choć nie była zaanga-
żowana w walkę ekoterrorystów, to jednak jej brat maczał w tym palce. Tego dnia sie-
dem osób zostało rannych, a jedna z nich do końca życia skazana jest na wózek.
A teraz była tu, w jego domu.
R
L
T
Meg objęła ją ramieniem i usiadły na trawie. Wynnie rozejrzała się wokół, jej oczy
napotkały jego spojrzenie i już nie potrafiły patrzeć gdzie indziej. Delikatny rumieniec
oblał jej policzki.
- Dylan! - zawołała Meg. - Poznałeś już moją nową przyjaciółkę. Porwałam Wyn-
nie z zielonego pokoju po programie Rylie i już ją pokochałam!
- Jak mogłabyś jej nie pokochać? To prawdziwy klejnot.
- Jadąc tutaj, rozmawiałyśmy o jej pracy. Bardzo mi się podobało to, co mówiła.
Jest inteligentna, a ty przecież cenisz inteligencję. Więc dlaczego nie chcesz zrobić tego,
o co cię Wynnie prosi? To takie trudne wyłączyć kilka świateł i zamienić jednorazowe
kubki do kawy na szklane?
Dlaczego właściwie nie chce tego zrobić?
Wystarczyłoby napisać służbową notatkę, a Eric już by się tym zajął.
Ale gdy patrzył na Wynnie, kobietę, którą jeszcze tak niedawno trzymał w ramio-
nach, która wdarła się w jego życie i do jego rodziny, wiedział, że nie ma takiej siły na
tej pięknej, zielonej planecie, która by go zmusiła, by powiedział tak".
Wynnie siedziała w białej altance na nieskazitelnym trawniku przy domu rodziny
Kellych, popijała mrożoną herbatę i słuchała opowiadania Quinna o safari, jednak jej
myśli były skierowane ku Dylanowi, który bawił się w głębi ogrodu z bratanicami. Nagle
poczuła na plecach jego spojrzenie. Odwróciła się i poszukała wzrokiem jego oczu.
Być może gdyby miała wcześniej okazję wyjaśnić mu, że to zaproszenie było po-
mysłem Meg, a ona wcale nie miała zamiaru ingerować w jego życie rodzinne, nie pa-
trzyłby teraz na nią tak chłodno.
Jej serce rwało się do niego. Pragnęła kochać go i być kochaną. Nigdy jeszcze do
żadnego innego mężczyzny nie czuła czegoś takiego.
Brendan sięgnął po leżącą na stole serwetkę i zwrócił się do snującego swą opo-
wieść ojca:
- Tato, nie wiem, czy wiesz, że to właśnie Wynnie przykuła się parę dni temu kaj-
dankami do rzezby przed naszą firmą.
R
L
T
Na dzwięk tych słów zdrętwiała. Brendan z pewnością nie był jej sprzymierzeń-
cem. Natomiast Meg posłała jej dodający odwagi uśmiech. Jednak cała nadzieja Wynnie
skupiła się w Quinnie.
- Ach... - Popatrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy. - Więc to jest ten koń
trojański.
Spojrzała na Meg, szukając pomocy w zrozumieniu tego komentarza, lecz ona tyl-
ko wzruszyła ramionami.
- Dobrze, panno Devereaux, udało się pani zajść o wiele dalej niż komukolwiek z
pani poprzedników. Proszę mi wobec tego wyjaśnić, dlaczego mamy tracić czas i wyda-
wać pieniądze na reorganizację firmy, która od wielu lat świetnie prosperuje?
To była jej ostatnia szansa. Ostatnia szansa, by pozyskać Dylana i w ogóle całą ro-
dzinę Kellych. Wyprostowała się na krześle, położyła dłonie na kolanach, omiotła
wszystkich wzrokiem i oznajmiła:
- Lubię lody.
- Też je uwielbiam! - poparła ją Meg. - Mogłabym je jeść na śniadanie, obiad i ko-
lację!
- Ja najbardziej lubię lody waniliowe - dorzucił Cameron, robiąc słodkie oczy do
swojej żony.
- Chyba mi coś umknęło? - rozległ się zza pleców Wynnie głos Dylana.
- Rozmawiamy o lodach - odpowiedziała jego matka grzecznym tonem, jak przy-
stało na kulturalną damę.
- Lubię lody - kontynuowała Wynnie. - Ponieważ jem ich dużo, kupuję zawsze
dietetyczne. Moja przyjaciółka Hannah śmieje się, że jeśli chcę naprawdę dbać o linię, w
ogóle powinnam ich nie jeść. Ale ja znam siebie i wiem, że nie potrafię tak całkiem z
nich zrezygnować. Tyle jednak mogę zrobić, żeby jeść lody dietetyczne, minimalizując
w ten sposób kalorie. - Przerwała na chwilę, posłała uśmiech w stronę Meg i popatrzyła
znowu na Brendana, Camerona i Quinna. - To samo dotyczy innych rzeczy w naszym
życiu. Suszymy ubrania w suszarkach, wieszamy ręczniki na grzejnikach, kupujemy pla-
stikowe opakowania, dostajemy wszystkie rachunki na papierze. Gdybyśmy pamiętali,
by wyłączać urządzenia elektryczne, kiedy ich nie używamy, gdybyśmy oddawali prze-
R
L
T
czytane gazety na makulaturę i kupowali mleko w szklanych butelkach, gdybyśmy do-
stawali rachunki pocztą elektroniczną, byłby to krok we właściwym kierunku. - Przy sto-
le zaległa cisza. Serce biło jej szybko, gdy próbowała rozszyfrować pokerowe twarze
swojego audytorium. Wzięła się w garść i zaczęła mówić dalej. - Wychowałam się w
miejscu, gdzie ludzie żyli w zgodzie z naturą. Dla mojej rodziny był to sposób na życie,
więc to dla mnie żadna nowość, ale poza tym jestem taka jak wy. Jem mięso, noszę skó-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]