[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mojej głębokiej wdzięczności. Wróciłeś nam więcej niż ży-
cie. Uratowałeś nasze dusze. Jakiś czas bowiem spędziliśmy
w piekle.
Na samo wspomnienie strasznych przeżyć zadrżał na ca-
łym ciele. Przedstawiając dalej Bezimiennego, Ellana powie-
działa:
- Przybył do nas z Kamelotu, jednak nie ujawnił mi do-
tąd swojego imienia.
- Podobnie jak ty, Ellano, nie ujawniłaś mi swojego -
odpowiedział zadowolony, że w ten sposób zakończy rozpo-
czętą wcześniej rozmowę.
- Nie pytałeś mnie o nie, rycerzu.
- Prawdę mówiąc, nie dałaś mi na to czasu - rzekł chłodno.
- Powtarzałaś jakieś głupstwa, zapominając o grzeczności.
- Uważaj, rycerzu - wtrącił się Galehot. - Nie zwracaj
się tym tonem do mojej narzeczonej!
113
Bezimienny ze zdumieniem spojrzał najpierw na niego,
potem na dziewczynę.
- A więc to twoja narzeczona?
- W sierpniu odbędzie się nasz ślub oświadczył młody
giermek i opiekuńczym gestem objął Ellanę w pasie.
Rycerz skłonił się im dwornie.
- W takim razie, przyjmijcie moje gratulacje i pozwólcie
mi się oddalić. Czas mnie nagli.
- Nie! - zaprotestowała ostro Ellana i uwolniła się z ob-
jęć Galehota.
- Nie - powtórzyła. - Nie możesz wyjechać, a ty, Gale-
hocie, nie możesz mnie poślubić.
- Dlaczego? - zakrzyknęli równocześnie obaj młodzieńcy.
Wzięła dłoń narzeczonego i oświadczyła:
- Lubię cię Galehocie i pragnę twojej przyjazni.
Aapiąc za rękę Bezimiennego, dokończyła:
- Ale to ciebie kocham.
Obaj mężczyzni jak użądleni przez osę cofnęli nagle swo-
je dłonie. Galehot pobladły na twarzy zmierzył rywala wzro-
kiem.
- Czy to prawda?
- Uwierz, że jest mi równie przykro jak tobie - zapewnił
go zmieszany rycerz.
- Jakże to? - zakrzyknął oburzony giermek. - Zmiesz
gardzić uczuciem panny, za którą ja gotów bym oddać ży-
cie?
Bezimienny starał się znalezć wyjście z kłopotliwej sytu-
acji. Nie wiedzieć dlaczego, szczupły młodzieniec, delikatny
a zarazem porywczy, od pierwszego wejrzenia wzbudził je-
go sympatię. Nie chciał zranić jego ambicji, a tym bardziej
jego ciała. Gdyby kodeks rycerski dopuszczał takie rozwią-
. 114
zanie, wymierzyłby chętnie policzek Ellanie, ona to bowiem
winna była całego zamieszania.
- Zapewniam cię, że nie gardzę niczyim uczuciem i sza-
nuję twoją miłość do niej. Sam dobrze wiem, co znaczy ko-
chać. Jeszcze raz proszę, pozwól mi odjechać.
- Uważasz mnie za tchórza czy za niedorostka, rycerzu?
- obruszył się Galehot. - Sprawa jest zbyt poważna. Tylko
walka na śmierć i życie może ją zakończyć.
Zdecydowany na wszystko giermek stanął naprzeciw
niego.
- Bij się, rycerzu!
- Nie walczę z giermkami!
- Dobądz miecza!
Zniecierpliwiony Bezimienny wzruszył ramionami i od-
wróciwszy się na pięcie, nie zwracając uwagi na Elłanę i Gale-
hota, ruszył przed siebie. Zgromadzeni wokół placu miesz-
kańcy poruszeni nagłym zajściem szeptali, że ich młody pan
chyba nie całkiem uwolnił się spod czarodziejskiej władzy
Morgany, gdyż tylko człowiek nawiedzony ośmiela się wyzy-
wać na pojedynek rycerza króla Artura.
- Nie pozwolę, by ktoś odwracał się do mnie plecami! -
krzyczał Galehot.
Dogonił rycerza, stanął przed nim i zagrodził mu drogę.
- Bij się! Nie daruję ci upokorzenia.
- Nikt nie będzie mi rozkazywał, zwłaszcza ty, giermku.
- Bezimienny na próżno starał się powściągnąć tempera-
ment młodzieńca, który jednak nie ustępował.
- Zmuszę cię do walki! - zawołał groznie i płazem mie-
cza trącił bok rycerza.
- Pozwól mi wreszcie przejść! Nie zachowuj się jak smar-
kacz! - zawołał oburzony Bezimienny
115,
- Już drugi raz mnie obraziłeś! - zaprotestował Galehot
i ponowił uderzenie. - Trzeciego razu nie będzie!
Rycerz króla Artura przymknął oczy i westchnął głęboko,
rozcierając bok.
- Nikt dotąd nie uderzył mnie z wyjątkiem nauczyciela.
-1 to był błąd - oświadczył rozdrażniony giermek.
- Sam tego chciałeś, chłopcze!
Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, lewą dłonią chwycił
ostrze i nie zważając na krew ściekającą po palcach, bez
większego trudu wyrwał Galehotowi broń. Prawą ręką zła-
pał błyskawicznie miecz za rękojeść i czubek ostrza przyło-
żył do gardła giermka. Kropla krwi pociekła po jego szyi.
- Posunąłeś się za daleko. Będę musiał cię zabić.
- Nie! - krzyknęła Ellana.
Podbiegła do Bezimiennego, złożyła dłonie i błagalnym
tonem prosiła.
- Nie zabijaj go. To wszystko moja wina. Nie powinnam
była tak się zachować.
- Trochę pózno to sobie uświadomiłaś.
Rycerz zrobił grozną minę i mocniej przycisnął miecz do
gardła Galehota. Z satysfakcją stwierdził, że chłopiec nawet
nie jęknął i nie poprosił o łaskę. Z pewnością był dziecinny,
niezbyt zręczny w walce, lecz nie brakowało mu odwagi.
- Oszczędz go! Nie myślałam, że do tego dojdzie.
- Nie myślałaś? A więc przyznasz, że to ty okazałaś się
głupia?
- Tak, bardzo głupia.
- Mówiłaś, co ślina na język przyniesie, i nie wiedziałaś,
co robisz?
- Tak, nie zastanawiałam się, co mówię.
Bezimienny kiwał głową, udając zakłopotanie.
. 116
- Szkoda, naprawdę szkoda. Gdybyś wcześniej zrozu-
miała swój błąd, sprawy nie zaszłyby tak daleko i nie musiał-
bym zabić tego chłopca. Wielka szkoda...
Dziewczyna padła na kolana.
- Błagam, nie zabijaj go.
Wyraznie zatroskany rycerz przyłożył czubek miecza do
brody Galehota.
- Zastanówmy się, co można zrobić. Jest jedno rozwią-
zanie, lecz ty nie zgodzisz się na nie - rzekł do Ellany.
- Zrobię wszystko, co mi każesz.
- To, co zaproponuję, jest niemożliwe. Sama tak powie-
działaś.
- %7łądaj, czego tylko chcesz. Z góry na wszystko się zga-
dzam.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
-W takim razie...
Ponownie przyłożył czubek miecza do gardła mło-
dzieńca.
- Obiecasz mi, że poślubisz Galehota w sierpniu, jak by-
ło ustalone.
Zawahała się. Spojrzała na Bezimiennego, następnie na
narzeczonego. Po jego szyi płynęła wąska strużka krwi.
- Obiecuję - rzekła po chwili namysłu.
- Dobrze! Obiecasz mi też, że zapomnisz o tym, co mó-
wiłaś do mnie, i nigdy już do tego nie wrócisz.
- Kiedy ja... - Ellana walczyła z samą sobą. Złożenie
obietnicy, której wymagał od niej rycerz, wydawało się jej
zadaniem ponad siły.
- Szybciej!
Drżącym głosem powiedziała:
117 _
- Nigdy więcej nie powiem, że cię...
- Dosyć! - uciął krótko. - Nie nadużywaj tego słowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]