[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głos czystego strumyka, jak gwiazdy nad mgławicami świata takie było jej
dostojeństwo i uroda, a twarz jej jaśniała światłem.
Zniknęła mu jednak z oczu, a Beren oniemiał jak urzeczony i długo błąkał się
po lasach, dziki i czujny niby zwierz, szukając zjawy.
Nazwał ją w swym sercu Tinuviel, czyli Słowikiem, córką półmroku w języku
Elfów Szarych, gdyż nie znał jej prawdziwego imienia.
Zobaczył ją znów z daleka jak liść na wietrze jesienią i jak gwiazdę na wzgó-
rzu zimą, ale niewidzialny łańcuch skuwał jego nogi.
Wreszcie o przedwiośniu zdarzyło się na krótko przed świtem, że Luthien tań-
czyła na zielonym wzgórzu i nagle zaczęła śpiewać. Była to pieśń rześka, przeni-
kająca serce, jak śpiew skowronka, gdy wzlatuje z bram nocy, sięga głosem mię-
dzy blednące gwiazdy i widzi już słońce za ścianami świata. Od śpiewu Luthien
pękły okowy zimy, przemówiły ścięte lodem wody, a kwiaty wyrastały z zimnej
ziemi wszędzie, gdzie jej dotknęła stopami.
Beren też ocknął się z niemocy i zaczął ją wołać: Tinuviel! a lasy roz-
brzmiewały echem tego imienia. Luthien zdziwiona zatrzymała się i już nie ucie-
kała przed nim, więc Beren podszedł i gdy spojrzała na niego z bliska, ją także
dotknęła moc przeznaczenia i zakochała się w Berenie; lecz gdy wysunęła się
z jego ramion i zniknęła mu z oczu w pierwszych promieniach świtu, Beren leżał
na ziemi zemdlony, jakby nie mógł przeżyć tyle szczęścia i nieszczęścia w jed-
nej chwili; zapadł w sen jak w otchłań cienia, a gdy się zbudził, był zimny jak
kamień, a w sercu czuł pustkę i samotność. Umysł jego błądził po omacku jak
człowiek porażony nagłą ślepotą, gdy stara się chwycić rękami utracone światło.
Taką udręką zaczynał spłacać cenę losu, który mu przypadł w udziale i w który
Luthien także została uwikłana: będąc nieśmiertelną, podzieliła z nim śmiertel-
ność, będąc wolną, przyjęła jego łańcuch i zaznała więcej cierpień niż ktokolwiek
z Eldarów.
Chociaż nie miał nadziei, wróciła do niego, siedzącego w ciemnościach,
i przed wiekami, w Ukrytym Królestwie, podała mu rękę. Odtąd często go na-
wiedzała i chodzili tajemnie po lesie we dwoje wiosną i latem, a nikt z Dzieci
Iluvatara nie cieszył się nigdy większym szczęściem niż oni, mimo że trwało ono
tak krótko.
151
Lecz Daeron, minstrel króla, także kochał Luthien, a gdy wyśledził jej spotka-
nia z Berenem, doniósł o nich Thingolowi. Król bardzo się zagniewał, bo kochał
Luthien ponad wszystko w świecie i nawet książęta elfów nie wydawali mu się
jej godni; śmiertelnych ludzi nie chciał przyjmować nawet do służby. Zatroskany
i zaskoczony wezwał córkę na rozmowę, lecz nie chciała mu nic wyjawić, dopó-
ki nie przysiągł, że nie ukarze jej wybrańca ani śmiercią, ani więzieniem. Wysłał
wszakże sługi rozkazując ująć go i sprowadzić do Menegroth jak złoczyńcę; ale
Luthien ubiegła wysłanników ojca i sama przywiodła Berena przed tron Thingola
jak gościa zasługującego na wszelkie honory.
Thingol spojrzał na Berena z gniewem i wzgardą, ale Meliana milczała.
Kim jesteś spytał król że przychodzisz jak złodziej i nieproszony
ośmielasz się zbliżyć do mojego tronu?
Lecz Beren, oszołomiony wspaniałością Menegrothu i majestatem Thingola,
nic nie odpowiedział. Wyręczyła go Luthien, mówiąc:
To jest Beren, syn Barahira, władca ludzi, potężny wróg Morgotha, a o jego
czynach nawet elfy śpiewają w pieśniach.
Niechże Beren sam mówi! rzekł Thingol. Czego szukasz tutaj, nie-
szczęsny śmiertelniku, i dlaczego opuściłeś swój kraj, aby wejść do tego, zakaza-
nego twojemu plemieniu? Co masz na swoje usprawiedliwienie, abym nie musiał
cię surowo ukarać za zuchwalstwo i szaleństwo?
Beren podniósł wzrok i spojrzał na Luthien, a potem na twarz Meliany i wy-
dało mu się, że ktoś z zewnątrz kładzie mu w usta słowa, które ma wypowiedzieć.
Strach go opuścił, wróciła duma najstarszego człowieczego rodu:
Mój los przywiódł mnie tutaj, królu, wśród niebezpieczeństw, którym na-
wet nie każdy elf odważyłby się stawić czoło. I w tym kraju znalazłem to, czego
zaprawdę nie szukałem, skoro jednak znalazłem, nie wyrzeknę się tego nigdy.
Cenniejsze jest bowiem niż srebro i złoto, a żaden klejnot nie może się z tym rów-
nać. Ani skała, ani stal, ani ognie Morgotha, ani moce królestw elfów nie mogą
mi odebrać skarbu, którego pragnę. Albowiem córka twoja, Luthien, jest najpięk-
niejsza ze wszystkich Dzieci Iluvatara na świecie.
Cisza zapadła na sali, gdyż wszyscy obecni osłupieli ze zdziwienia i prze-
strachu; pewni, że król ukarze Berena śmiercią. Lecz Thingol przemówił z wolna
i rzekł:
Zasłużyłeś tymi słowami na śmierć i śmierć spotkałaby cię natychmiast,
gdyby nie to, że złożyłem zbyt pochopnie przysięgę, czego teraz żałuję, nikczem-
nie urodzony śmiertelniku, który w królestwie Morgotha nauczyłeś się przekradać
chyłkiem jak jego szpiedzy albo niewolnicy.
Na to Beren odparł:
Możesz mi, królu, zadać śmierć, zasłużoną czy nie zasłużoną, ale nie przyj-
mę od ciebie miana nikczemnie urodzonego, szpiega ani niewolnika. Zwiadczę się
pierścieniem, który Felagund dał mojemu ojcu Barahirowi na polu bitwy w pół-
152
nocnej krainie, że mój ród nie zasłużył na takie obelgi z ust elfa czy nawet króla
elfów.
Słowa jego brzmiały dumnie i wszystkie oczy zwróciły się na pierścień, któ-
ry Beren podniósł w górę i w którym lśniły zielone kamienie, oszlifowane przez
Noldorów w Valinorze. Pierścień bowiem uformowany był na kształt dwóch wę-
żów; węże te oczy miały ze szmaragdów, a głowy ich spotykały się pod koroną ze
złotych kwiatów i gdy jeden wąż ją podtrzymywał, drugi ją pożerał.
Było to godło Finarfina i jego rodu. Meliana pochyliła się nad ramieniem
Thingola i szeptem nalegała, żeby nie unosił się gniewem:
Nie z twojej ręki sądzone jest Berenowi polec mówiła. Daleko za-
prowadzi go los, lecz związany będzie z twoim losem. Bądz ostrożny!
Thingol wszakże patrzył w milczeniu na Luthien i myślał: A więc jeden z nie-
szczęsnych ludzi, syn wodza małego ludu, króla, który krótko panował, ośmiela
się po ciebie sięgać i nie przypłaci zuchwalstwa życiem?
Głośno zaś powiedział:
Synu Barahira, widzę pierścień i przekonałeś mnie, że jesteś dumny i że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]