[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wić w ciuciubabkę! Zaświeć no, a potem możesz mnie zjeść, jeżeli uda ci się mnie
złapać.
Słabe echo obiegło niewidoczne w mroku kąty pieczary, ale nikt hobbitowi nie
odpowiedział.
Bilbo wstał, nie miał jednak pojęcia, w którą stronę się zwrócić.
 Do licha, co też ten Smaug knuje  powiedział.  Najwidoczniej nie przyj-
muje dziś po południu (czy w nocy, bo nie wiem, która godzina). Jeżeli Oin i Glo-
in nie zgubili hubki i krzesiwa, moglibyśmy sobie tu poświecić i rozejrzeć się, póki
szczęście sprzyja.
Krasnoludy, rzecz prosta, bardzo się przelękły, kiedy Bilbo spadł z łoskotem
z progu tunelu na dno jamy, i przycupnęły tam, gdzie ich zostawił, w pobliżu wyj-
ścia.
 Pss! pss!  syknęły usłyszawszy głos hobbita. Trochę mu to dopomogło zo-
rientować się, gdzie są towarzysze, ale przez dość długi czas nie mógł się od nich
doprosić czegoś więcej. Wreszcie, kiedy już zaczął tupać i wniebogłosy wrzesz-
czeć o światło, Thorin dał się przekonać i wysłał Oina z Gloinem po zostawione
172
w górnym końcu tunelu pakunki.
Chwilę pózniej migotliwe światełko zapowiedziało powrót wysłanników. Oin
niósł w ręku małą pochodnię z sosnowej trzaski, a Gloin dzwigał pod pachą cały
pęk łuczywa. Bilbo spiesznie podbiegł do wylotu i chwycił pochodnię; nie mógł
jednak nakłonić krasnoludów, żeby zapalili więcej świateł i weszli za nim do pie-
czary. Thorin przezornie wytłumaczył, że pan Baggins jest nadal z urzędu wy-
znaczonym rzeczoznawcą  włamywaczem i wywiadowcą. Jeśli chce ryzykować
i palić światło, to jego sprawa. Oni wszakże wolą poczekać w tunelu na powrót
pana Bagginsa. Siedli więc wszyscy trzynastu w pobliżu wyjścia i przyglądali się
jego poczynaniom.
Widzieli drobną, ciemną sylwetkę hobbita sunącą naprzód z małą pochodnią
wzniesioną w górę. Póki był blisko, dostrzegali od czasu do czasu błysk i słysze-
li dzwięk metalu, gdy potykał się o jakiś złoty przedmiot. Zwiatełko w jego ręku
malało, w miarę jak się oddalał w głąb rozległej pieczary, potem zaczęło migać
coraz wyżej w powietrzu. Bilbo wspinał się na ogromny kopiec skarbów. Wkrót-
ce osiągnął szczyt, ale szedł dalej. Zauważyli, że w pewnym momencie zatrzymał
się i schylił, ale nie wiedzieli dlaczego.
To był Arcyklejnot, Serce Góry. Bilbo poznał go, pamietając opis Thorina; nie
mogło być drugiego takiego klejnotu nawet w tym cudownym skarbcu ani na ca-
łym szerokim świecie. Kiedy hobbit jeszcze piął się na kopiec, błysnął przed nim
ten biały ognik i pociągnął go ku sobie z daleka. Potem rósł stopniowo, aż zmie-
nił się w kuleczkę bladego blasku. Gdy Bilbo się zbliżył, kuleczka rozbłysła migotli-
wymi, różnobarwnymi skrami, odbijając i rozszczepiając kołyszący się płomień łu-
czywa. Wreszcie spojrzał na nią wprost z góry i na chwilę dech mu zaparło z wra-
żenia. Olbrzymi brylant świecił własnym, wewnętrznym blaskiem, zarazem jed-
nak, oszlifowany i ukształtowany przez krasnoludy, które go wydobyły niegdyś
z serca Góry, łowił z zewnątrz każdy promień światła i przeobrażał go w dziesięć
tysięcy iskier białego blasku grającego wszystkimi kolorami tęczy.
Ręka hobbita sięgnęła po klejnot, jakby przyciągnięta czarodziejską siłą. Cięż-
ki, ogromny brylant nie mieścił się w małej garści, ale Bilbo, zamknąwszy oczy,
podniósł go i wsunął do najgłębszej kieszeni.
 Teraz jestem naprawdę włamywaczem  pomyślał.  Chyba jednak będę
musiał krasnoludom o tym powiedzieć... ale pózniej. Mówili przecież, że pozwo-
lą mi wybrać, co zechcę. A ja bym na pewno wybrał to, niechby zatrzymali sobie
całą resztę .
Mimo to nie miał spokojnego sumienia: wiedział w głębi duszy, że Thorin, choć
mówił o swobodzie wyboru, nie zamierzał ofiarować mu tego cudownego klejno-
tu; przeczuwał też, że za ten swój uczynek odpokutuje w przyszłości.
173
Ruszył znów naprzód. Zsunął się z kopca po drugiej stronie i światło jego po-
chodni znikło z pola widzenia czatujących krasnoludów. Wkrótce jednak znów im
błysnęło w oddali. Bilbo posuwał się teraz dnem pieczary.
Szedł naprzód, aż dotarł do wielkich drzwi w przeciwległej ścianie; powiew
świeżego powietrza orzezwił go, lecz omal nie zgasił łuczywa. Bilbo nieśmiało
wyjrzał przez drzwi: zamajaczył mu długi ciąg korytarzy i u ich końca pierwsze
stopnie szerokich schodów wznoszących się w mroku ku górze. Ani szmeru, ani
śladu Smauga. Hobbit miał już zawrócić, kiedy musnął go jakiś czarny przedmiot
i coś w locie otarło się o jego twarz. Bilbo pisnął i wzdrygnął się gwałtownie, stra-
cił równowagę i przewrócił się na wznak. Pochodnia wypadła mu z ręki i zgasła.
 Przypuszczam... mam nadzieję, że to był po prostu nietoperz  myślał, bar-
dzo zgnębiony.  Ale co teraz zrobię? Gdzie jest wschód, południe, północ i za-
chód?
 Thorin! Balin! Oin! Gloin! Fili! Kili!  krzyczał Bilbo, ile sił w płucach, ale
w wielkiej, czarnej pustce głos jego brzmiał słabo i niknął.  Auczywo mi zga-
sło! Niech ktoś przyjdzie na pomoc!  Odwaga opuściła hobbita w tej chwili zu-
pełnie. Krasnoludy słyszały słaby krzyk, ale rozróżnić zdołały tylko to jedno sło-
wo:  pomoc!
 Co, u licha, mogło mu się zdarzyć?  rzekł Thorin.  Na pewno nie spotkał
smoka, bo już dawno przestałby krzyczeć.
Czekali jeszcze minutę, dwie, lecz żaden odgłos nie zdradzał obecności Smau-
ga, nie było słychać nic prócz dochodzącego z daleka wołania Bilba.
 Niech no który zapali parę pochodni!  rozkazał Thorin.  Wygląda na to,
że musimy iść naszemu włamywaczowi na ratunek.
 Należy się, byśmy z kolei teraz my jemu pomogli  rzekł Balin.  Co do
mnie, pójdę bardzo chętnie. Zresztą myślę, że na razie niczym nam to nie grozi.
Gloin zapalił kilka pochodni i wszyscy wsunęli się do pieczary, a potem gęsiego
pobiegli spiesznie pod ścianą. Wkrótce natknęli się na hobbita, który szedł na ich
spotkanie. Na widok świateł szybko odzyskał pewność siebie.
 Nietoperz mnie trącił, upuściłem łuczywo, nic gorszego nie zaszło!  odpo-
wiedział na pytania przyjaciół. Kamień spadł im z serca, ale mieli ochotę zwymy-
ślać Bilba, że niepotrzebnie napędził im strachu. Cóż dopiero powiedzieliby, gdy-
by im się przyznał w tym momencie, że znalazł Serce Góry! Przelotny rzut oka
na skarby, które im się tu ukazały, wystarczył, by rozdmuchać na nowo pożą-
dliwość krasnoludzkich serc. A kiedy w sercu krasnoluda, choćby najstateczniej-
szego, ocknie się miłość do złota i klejnotów, ogarnia go nagle szaleńcza, często
wręcz dzika odwaga.
Teraz już nie trzeba było krasnoludów zachęcać. Wszyscy palili się po prostu do
174
przeszukania pieczary, chcieli wykorzystać niezwykłą okazję i najchętniej wierzy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl