[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Laurel, panie Bates... - Marion weszła do salonu. - Proszę usiąść, panie Bates.
Przepraszam, że musieliście na mnie czekać, ale nie spodziewałam się gości...
W głosie Marion Laurel uchwyciła nutę dezaprobaty: nie składa się
niezapowiedzianych wizyt.
- Wybacz, Marion. Mam nadzieję, że zdołasz poświęcić nam chwilkę?
- Jestem dość zapracowana, ale... - Uścisnąwszy Laurel, usiadła na obitej brokatem
dwuosobowej kanapie. - Co wam można zaproponować? Kawę? A może coś zimnego? Taki
ponury dziś dzień...
- Nie, dziękujemy. Zresztą nie chcemy zajmować ci dużo czasu - odparła Laurel. -
Mamy jednak kilka ważnych pytań do ciebie i Louisa.
- Ojej, obawiam się, że Louis wyszedł.
- Kiedy wróci? - spytał Matt, który nie skorzystał z zaproszenia, żeby usiąść.
- Przykro mi, nie wiem. - Marion zmarszczyła czoło. - Prawdę mówiąc, Laurel, nie
jestem pewna, czy Louis zgodzi się z tobą ponownie spotkać.
Laurel nie dala po sobie poznać, że słowa Marion sprawiły jej ból.
- Odwiedziliśmy wczoraj z Mattem Nathana Brewstera...
Na twarzy gospodyni pojawił się, i zaraz znikł, cały wachlarz emocji: strach,
zdenerwowanie, gniew, niepewność.
- Tak? - spytała, udając zdziwioną. - W jakim celu?
- Kochał Anne. I chyba się z tym nawet nie krył.
- Ależ, Laurel, Anne była uroczą młodą kobietą - oznajmiła nieco protekcjonalnym
tonem siostra Louisa. - Każdemu mogła się podobać.
- Nie powiedziałam, że podobała się Brewsterowi. Powiedziałam, że się w niej
zakochał. Chciał, żeby zostawiła męża.
Marion z trudem przełknęła ślinę.
- Nieważne, co pan Brewster chciał. Anne kochała Louisa.
- Wiedziałaś o tym? O Brewsterze?
Przez chwilę Marion milczała, po czym westchnęła cicho.
- Tak - odparła zrezygnowana. - Trudno było się nie domyślić, widząc, jak wodzi za
nią wzrokiem. Anne czuła się zażenowana i bezradna. Skarżyła mi się. Pytała, jak ma
postąpić. - Marion zaczęła miętosić skrawek spódnicy. Palce poruszały się nerwowo, ale oczy
patrzyły przed siebie z niezmąconym spokojem. - Ona kochała Louisa.
- Czy Louis wiedział o Brewsterze?
- Nie mam pojęcia! - warknęła Marion, szybko się jednak zmitygowała. - Zresztą co za
różnica, czy wiedział, czy nie? - Rozżalonym wzrokiem popatrzyła na swoich gości. - Anne
nie żyje. Plotki, zwłaszcza wyssane z palca, nie przywrócą jej do życia. Błagam cię, Laurel,
odpuść sobie.
- Gdyby to było takie proste - wtrącił Matt, zanim Laurel zdążyła otworzyć usta. - Jak
pani myśli: dlaczego ktoś przysłał Laurel ostrzeżenie?
- Ostrzeżenie? - Palce miętoszące spódnice znieruchomiały. - Jakie ostrzeżenie?
- Ktoś zostawił pod moimi drzwiami pudełko - odparła z udawanym spokojem Laurel.
- W środku leżał martwy mokasyn.
- Mój Boże! To okropne! - Marion wyciągnęła ręce do Laurel. Lekko drżały. - Po co
by ktoś robił coś takiego? Kiedy to się stało?
- Wczoraj po południu. Kilka godzin po tym, jak opuściliśmy Heritage Oak.
- Może... Ojej! - Nagle Marion coś sobie przypomniała. - Przecież Anne zginęła od
ukąszenia mokasyna! Chyba nie wierzysz, że Louis wysłał ci tego węża?
- Chciałabym nie wierzyć - oznajmiła Laurel.
- Pomyślałam jednak, że trzeba was o tym powiadomić.
- To musiało być straszne. - Marion wyprostowała się. - Ja... Louis... - Potrząsnęła
głową.
- Oczywiście, że powiem o wszystkim Louisowi, ale...
- Panno Marion?
Marion obejrzała się przez ramię.
- Tak, Binney? - spytała na widok stojącej w drzwiach gospodyni.
- Dzwoni pani Hollister w sprawie akcji dobroczynnej na rzecz szpitala. Mówi, że to
pilne.
- Powiedz jej, że już idę. - Marion obróciła się z powrotem do swoich gości. -
Przepraszam, Laurel. Jeśli chcecie poczekać... to mi zajmie kilka minut. Ale doprawdy nie
wiem, w czym jeszcze mogłabym ci pomóc.
- Nie, pójdziemy już - rzekła Laurel. - Nie odprowadzaj nas; znamy drogę.
Kiedy Marion opuściła pośpiesznie salon, Laurel podniosła z podłogi torebkę i wstała.
- Dziwnie zareagowała na wzmiankę o Brewsterze - powiedziała cicho, spoglądając
przez okno.
- Ona coś ukrywa. - Matt pogładził dziewczynę po włosach. Zamierzał ją przytulić, ale
nagle poczuł, jak Laurel sztywnieje.
- Louis jest na dworze - szepnęła. - Chciałabym z nim porozmawiać sam na sam.
Cofnął się, zaskoczony, że niewinna prośba może go tak zaboleć.
- Oczywiście.
Kiedy wyszła do ogrodu, wsunął ręce do kieszeni i przeklinając w duchu Trulane'a,
zbliżył się do okna.
Na zewnątrz panował potworny skwar. W powietrzu czuło się deszcz, mimo że na
ziemię nie spadła ani jedna kropla. Od czasu do czasu ciszę przerywał świergot ptaków, ale
brzmiał smętnie, jakby im też upał dawał się we znaki.
- Louis...
Obrócił się gwałtownie. Miejsce chłodnej obojętności, jaka wczoraj gościła na jego
twarzy, zajął grymas gniewu.
- Laurel? Co tu robisz?
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Louis, proszę...
Ujęła go za łokieć. Przystanął, ale posłał jej takie spojrzenie, że natychmiast opuściła
rękę.
- Zostaw mnie w spokoju, Laurel. Zachowajmy o sobie mile wspomnienia.
- Wykonuję swoją pracę, Louis. - Przyglądała mu się uważnie, zastanawiając się, czy
może zapobiec nieuchronnemu konfliktowi. - Nie wierzę, że Anne z własnej nieprzymuszonej
woli poszła nocą na bagna.
- Nie obchodzi mnie, w co wierzysz. Anne nie żyje. - Popatrzył nad jej ramieniem na
skraj północnego trawnika, gdzie zaczynały się mokradła. - Nie żyje - powtórzył, zamykając
oczy. - To koniec.
- Czyżby? A gdyby ktoś ją zwabił na bagna, nie chciałbyś o tym wiedzieć?
Z rosnącego obok mirtu zerwał cienką gałązkę. Laurel przypomniał się Brewster
bawiący się ołówkiem.
- Bzdury wygadujesz. Nikt jej nie zwabił... Jaki miałby cel?
- Nie wiem. - Usłyszała cichy trzask łamanej gałązki. - Wiem natomiast, że komuś
bardzo nie podoba się moje zainteresowanie sprawą.
- Mnie się nie podoba! - zirytował się Louis, ciskając na ziemię mirt. - Czy to znaczy,
że zamordowałem swoją żonę? Na miłość boską, Laurel! Po co się wtrącasz? Ona nie żyje!
Nikt i nic tego nie zmieni.
- Czy moje wścibstwo na tyle ci przeszkadza, że gotów byłbyś zostawić mi pod
drzwiami martwego węża?
- Co takiego? - Potrząsnął głową. - Co powiedziałaś?
- Ktoś przysłał mi w ładnie opakowanym pudełku zdechłego mokasyna.
- Mokasyna? Anne też... To jakiś chory żart.
- Znajomym gestem odgarnął włosy z twarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]