[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbaranieli.
- Mówiłem, że nie dosyć, że wariatka, to jeszcze cwaniara -wtrącił Migdałowy.
- Zamknij się, do jasnej cholery! - ryknął szef. - Podaj cyfry -zażądał spokojniej, ale już
zaczynał tracić cierpliwość.
- Nic z tego, łysy kurduplu - roześmiałam się. - Wiem, co było w szklance. I teraz sobie
spokojnie pójdę lulu, a wy możecie ze mną zrobić co tylko chcecie. A cyferek i tak wam
nie podam, bo to będzie moja zemsta zza grobu. Niech was ta ruska mafia wykończy.
- Cyfry! - ryknął Adam i skoczył do mnie.
Na szczęście nie byłam już świadoma tego, co zamierza zrobić, bo elegancko zjechałam
po fotelu i padłam jak kłoda na ziemię.
* * *
ANDRZEJ przez cały tydzień od dnia, w którym zniknęłam, szalał niczym wściekły byk.
Przypuszczał, że zostałam uprowadzona, ale na wszelki wypadek sprawdził wszystkie
szpitale, posterunki policji, przejścia graniczne, a nawet izby wytrzezwień. I nie
ograniczył się tylko do Warszawy, obdzwonił całą Polskę. Rozmawiał ze wszystkimi
członkami mojej rodziny, z koleżankami dawnymi i obecnymi, nawet skontaktował się z
moim byłym mężem, ale nikt o mnie nic nie wiedział.
Jezdził ulicami Warszawy mając nadzieję, że może zapadłam na amnezję i pętam się po
okolicy. W końcu jednak musiał uwierzyć w to, że zostałam uprowadzona przez mafię,
tym bardziej że wraz ze mną zniknął Adam. To ostatecznie przekonało Andrzeja. Ale
mijały dni i nie mógł trafić na żaden ślad. Moja rodzina również prowadziła poszukiwania,
oczywiście bez rezultatu. Mama na zmianę z dziadkiem dyżurowała u mnie w mieszkaniu
na wypadek, gdyby przyszła jakaś wiadomość. Stasia dała na mszę za mój szczęśliwy
powrót, a Niusia odmawiała litanie do św. Antoniego. Potem gorąco mnie zapewniali, że
tylko dzięki opatrzności wróciłam do domu, bo Pan Bóg lituje się nad takimi pomyleńcami
jak ja i nie pozwala im marnie skończyć. Rzeczywiście tak się dziwnie złożyło, że msza
za mnie odbyła się w następną sobotę po moim zniknięciu, a już o czwartej rano w
niedzielę skontaktowałam się z Andrzejem. Powiadomił od razu rodzinę, a potem pluł
sobie w brodę, bo wszystkie ciotki i moi rodzice z dziadkiem natychmiast zjawili się u
mnie w domu, co skutecznie uniemożliwiło mu ruszenie z odsieczą, gdyż rodzinka
domagała się oczywiście wyjaśnień. Sporo czasu zajęło mu też przekonanie ich o
konieczności pozostania w domu i cierpliwego czekania. Było to tym trudniejsze, że
matka i dziadek uparli się, że osobiście wydrą swojego potomka z łap mafii, zagrzewani
jeszcze do czynu przez Stasię hasłami w rodzaju: Kto śmie podnieść rękę na rodzinę
Bieńkowskich itd. W ten sposób Andrzej zmarnował prawie dwie godziny, zanim uspokoił
wszystkich i zamknął w domu. Ale i tak w połowie drogi musiał zawrócić. Ciocia Niusia
jakimś cudem wymknęła się i spod jego kontroli, i z mieszkania, i wlazła do bagażnika
52
samochodu. Po drodze jednak zaczęło jej brakować powietrza i Andrzej nagle usłyszał
potężne dudnienie i krzyki dochodzące z tyłu auta. Mało ciotki nie dobił, ale musiał ją
odtransportować z powrotem do domu. W ten sposób stracił następną godzinę. Tak więc
do akcji wyruszył po ósmej, kiedy ja byłam już przesłuchiwana, a gdy dojechał na
Kasztanową, dochodziła dziewiąta, ja zaś smacznie spałam.
* * *
OBUDZIAAAM się, bo poczułam, że ktoś mną strasznie szarpie. Wcale nie chciałam
otwierać oczu, miałam taki piękny sen, że wszystkich tych upiornych bandytów szlag
nagły trafił. Ale ten ktoś był taki nachalny i tak głośno krzyczał, że w końcu zmusiłam się
do uchylenia jednej powieki, a potem drugiej. I zobaczyłam nad sobą Andrzeja.
- To ty też tu jesteś? - spytałam, bo myślałam, że jestem już w niebie.
- No, żyjesz! - krzyknął uradowany, nie zwracając uwagi na moje słowa.
- %7łyję? - zdziwiłam się. - Zdążyłeś?
- Anka - potrząsnął mną - co ty pleciesz? Poznajesz mnie? Wiesz, gdzie jesteś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]