[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cie piękną i zajmującą córkę kapitana Zeno.
Cazitę! anielską Cazitę! kręcąc głową rzekł zasmucony widocznie gospodarz.
Zaproszony byłem raz do nich na Lido, a że ryba, którą mnie uczęstować chciano, nie
nadeszła, mam drugie na dziś zaprosiny. Widzieliśmy się raz jeszcze i mówiliśmy ze sobą na
placu Zw. Marka. Oto wszystkie grzechy moje. Signora Cazita podobała mi się bardzo, ale my
Polacy nie zwykliśmy, nawet gdy kobieta serce nam porwie, zdawać się na jej łaskę. Jesteśmy
żołnierze, walczym do końca.
Z kobietą nawet? spytał zdumiony gospodarz.
Nie, z sercem własnym rzekł Konrad. Signora Cazita podobała mi się, powtarzam, ale
to młodzieńcze uczucie, to kwiat, z którego może nie będzie owocu.
Na te słowa signor Zanaro ręką sobie usta zatulił i począł, nie wiedzieć czego, prychać.
Konrad, poważny, nie zważał na ten śmiech niewczesny.
Wyznaję mówił dalej że bliżej i lepiej chciałbym poznać córkę kapitana... Tymcza-
sem dowiaduję się, że ciotka jej chce ją wydać za jakiegoś krewniaka, który mi już grozi żela-
zem, jeśli się do niej zbliżyć będę starał. Krewny ten...
Zowie się Sabrone! dorzucił Zanaro.
Z jednej strony rzekł Konrad jestem z tego narodu, który niebezpieczeństwy przynęca
się, nie odstrasza; z drugiej, nie chciałbym nikomu czynić przykrości i wstrętu, sam nie będąc
pewien, czy to, co mi się wydaje miłością, nie jest płochym głowy zawrótem... Cóż mi radzi-
cie, signor Zanaro?
%7łelazo jest ostre rzekł gospodarz oczy niewieście przeszywające, ale miłość jest po-
trzebą i darem bożym. Z tym Sabrone mogłyby zajść układy pewne, w najgorszym razie...
Sabrone nie jest nieśmiertelnym...
Gospodarz chrząknął, dając coś do zrozumienia, czego Polak przypuścić nawet nie umiał.
55
Mam więc pojechać na rybę, czy pięknym listem się wymówić?
Piękny list jest czasem wybornym posłem i doskonałym w sprawach serca pośrednikiem,
ale... oczy mówią lepiej jeszcze... Sabrone może o tej wyprawie nie wiedzieć.
Zdaje mi się, że o niej wie...
Delikatna materia? spytał Zanaro co mówi serce?
Iść, bądz co bądz zawołał Konrad toż samo mówi mi szabla u boku, a tym szlachet-
nym żelazem, kochany panie Zanaro, mogę ściąć i najmocniej na karku siedzącą głowę... Dało
ono tego dowody i dłoń, co je trzyma, także.
Zanaro kwaśno na szablicę brzęczącą w pochwach szerokich popatrzał.
A znacie wy prawa nasze? zapytał.
Nie dobędę szabli, nie przymuszony do tego, ale jej nie schowam suchej. Pijaczka jest i
lubi krew ludzką.
Smutne przypuszczenia, niedorzeczne, rzekłbym odezwał się Zanaro gdybyś nie wa-
sza ekscelencja występował z nimi. Do tego nie przyjdzie. Na rybę pojedziesz wasza wiel-
możność i oście nie połkniesz, spodziewam się. Znam Sabrona, wiem, gdzie staje, gdy do
miasta przypływa, uprzedzę go lub zatrzymam.
Nie, powiedz mu waszmość pan tylko dodał Konrad że krzywdy jego krewnej ani
myślą, ani wejrzeniem nie uczynię, a sobie też wyrządzić jej nie dam. Odstręczać jej od niego
nie chcę, niech lepiej płynie ze mną. Poślijcie po niego.
Zanaro spojrzał na szlachetnego młodzieńca, skłonił się i wyszedł powoli.
W pół godziny szedł, wiodąc z sobą owego przystojnego nieznajomego, co się jako Sabro-
ne na placu Zw. Marka Konradowi przedstawił.
Lippi podał mu rękę, którą tamten przyjąć i ścisnąć zrazu się wzdragał.
Signor Sabrone rzekł jestem zaproszonym na Lido; nie chcąc być niegrzecznym, po-
płynę, ale proszę was na świadka rozmowy i współzawodnika. Jedzmy razem.
Włoch był pochmurny.
Po co zawołał nowi ludzie w oczach kobiet zawsze są lepsi od starych... Nie chcąc
nawet, bałamucić ją będziecie.
Za jakże płochą ją macie!
Masz słuszność, winienem, jedzmy odparł żywo Sabrone służę wam...
Nie mówiąc do siebie słowa, siedli razem do gondoli. Dzień był wietrzny, woda nawet w
zacisznym kanale dąsała się i rzucała, łódka z nią skakała, srebrnymi obrzucana bryzgi; ale
słońce świeciło jasne, wesołe... Konrad muskał wąsa, Sabrone patrzał nań i chwytał się za pas
co chwila, zle mu jakoś było. Dobili nareście do brzegu, przyciągniono łódz, wyskoczyli oba.
Z okna domku dawno już widać było główkę złocistymi włosy okrytą i parę czarnych ocząt
na anielskiej błyszczących twarzyczce, która zdawała się to kryć, to znów ciekawie wyglądać.
Dwie białe maleńkie dłonie podniosły się do góry i uderzyły jedna o drugą... znikła...
W progu domku powitał ich kapitan w wykwintnym stroju marynarza włoskiego owych
czasów, z dosyć wesołym obliczem; ale gdy poznał zbliżającego się Sabrone, zasępił się nie-
co... Podali sobie ręce w milczeniu... Ciocia Anunziata z patelnią w dłoni wyjrzała oknem,
zobaczyła niespodzianego gościa i głośno śpiewać poczęła. Cazity długo nie było widać.
W najparadniejszym pokoju nakryto już było do stołu, stały oplatane flaszki, śliczne mu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]