[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Aha! dopiero pyta głupi Polak! a ona za kilka godzin kaput - rzekł fizyk siadając i ocierając pot
z czoła - to jest pewniejsza, niż my jutro żyć będziemy.
- I nie ma ratunku? - załamał ręce Hawnul.
- %7ładnego! kaput! - chłodno wybąknął Niemiec - za pózno! kaput! posyłajcie po księdza!
- Tak młoda! tyle siły!
- Można przedłużyć konanie, ale nie powrócić życia... na to nie ma sposobu.
Hawnul zachwiał się, krew widocznie uderzyła mu do głowy i atak był tak silny, że jak długi padł na
ziemię. Niemiec się porwał, ludzie nadbiegli, znalazł się i Paweł %7łużel, zanieśli go na łóżko, poczęto
trzezwić, musiano mu nawet krwi upuścić, ale zaledwie oprzytomniał, wyrwał się im i do łóżka
chorej, drzwi za sobą zatrzaskując, poleciał. %7łużel obawiając się o niego pobiegł za nim
i mimowolnie świadkiem był sceny, która głęboko wraziła się w pamięć jego.
W pokoju, którego jedno przysłonione okno niewielką ilość światła przepuszczało przez gęstą
firankę, leżała chora Hawnulowa. Twarz jej bladą zaledwie wśród bielizny rozeznać było można,
dwoje tylko brwi czarnych i czarnego warkocza pasmo wskazywały z daleka, gdzie spoczywała jej
głowa. Chora już nawet modlitw odmawiać nie mogła, zdawała się usypiać, gdy wszedł Hawnul
i zbliżył się do łoża z wyrazem rozpaczy, z załamanymi rękoma. Chociaż go nie postrzegła, bo oczy
miała zamknięte, wstrzęsła się i porwała o swoich siłach umierająca, otwarła powieki, poznała
męża, a przez chwilę milczenia strasznego mierzyli się jak zapaśnicy wzrokiem, który miał wyraz
błagalny w oczach Hawnula, a pełen był srogich wyrzutów od żony.
- Księdza! na Boga! księdza! - wyjąknęła wreszcie Hawnulowa - niech z duszą skalaną nie idę na
sąd Najwyższego... księdza! by mi przebaczenie ogłosił, bym się przed nim oczyścić mogła, godzina
się zbliża...
- Posłałem po niego! - rzekł mąż z cicha - uspokój się... na Boga, spocznij.
- Nie! dla mnie nie ma spokoju - ozwał się głos coraz silniejszy i nabierający energii - ani dla ciebie,
Samuelu! Bóg cię dotyka mściwą ręką, boś nic Bożego nie poszanował 'na świecie. Wierzyłeś
w chytrość i zdradę... giniesz od mocy, której ani podejść, ani złamać już nie potrafisz. Patrz! jam
jedna z ofiar twoich! Jam dziś sama, u łoża wzgardzonej nędznicy ani ojca, ani matki, ani
przyjaciela, ani kapłana, jeden tylko żywy wyrzut, żywe przypomnienie zbrodni. Ciebie gorszy
jeszcze koniec czeka! A! nie chcę ust kalać gniewem i wołaniem o zemstę, gdy wszystko
przebaczyć potrzeba, ale miecz wisi nad twoją głową... Ja wiem wszystko... jam we śnie widziała,
czego niczyje oko nie widziało na jawie. Tyś zbójca! gwał- ciciel grobów, zbójca nie raz jeden...
podwójny... po trzykroć zbójca... Tyś i mnie zabił, Hawnulu... czas pokutować, czas się ukorzyć, bo
piekło cię czeka.
Hawnul stał milczący i nieruchomy.
- Kobieto - rzekł po chwili - marzysz... upamiętaj się.
- Nie, nie marzę - odparła śmielej. - Bóg mi dozwolił oglądać, czego nikt prócz Niego nie widział...
Przed oczyma moimi rozryta mogiła... i ten sąsiad nienawistny. Widzę cię jeszcze w ubraniu
chłopskim przekradającego się przez krzaki, mierzącego w plecy bezbronnego nieprzyjaciela...
słyszę krzyk, widzę śmierć... Ty uciekasz przez zarośla i błota... niewinni ludzie cierpią za ciebie...
sierota wzywa pomsty Boga.
Hawnulowi włos najeżył się na skroni, zachwiał się i pokląkł.
- %7ływi i umarli wołają o pomstę nad tobą, Hawnulu - mówiła dalej żona. - Jeszcze chwila,
a przyjdzie jak piorun z hańbą, z upodleniem... Kaj się, żałuj, bij w piersi, a może moja modlitwa
litości dla ciebie uprosi...
Gdy to mówiła jeszcze, dzwonek się dał słyszeć w przyległej komnacie i ksiądz unita, po którego do
bliskiej posłano parafii, wszedł z Przenajświętszym Sakramentem. Chora otulając się
prześcieradłami zsunęła się z łóżka i klękła jak pokutnica, a Hawnul usunął się tylko pełznąc na
kolanach i czołem o ziemię uderzył. Kilku ludzi weszło, niosąc zapalone świece. Potrzeba wszystkim
oddalić się było, aby chora spowiedz odbyć mogła, ale gdy przyszło Hawnula odciągnąć, musiano
go gwałtem prawie dzwignąć i wynieść z pokoju. Twarz jego tak była strasznie zmieniona, że na nią
bez wewnętrznego wzruszenia spojrzeć było niepodobna, nie mówił nic, oczyma tylko przewracał, a
usta sine jak w chorobie pianą mu się okrywały. Znać jednak wielka w nim zaszła zmiana, bo się bił
w piersi ze skruchą i kiedy niekiedy łza wycisnęła się z powiek, po suchych spływając policzkach,
jak wielka deszczu kropla, co zapowiada nadchodzącą burzę.
Po ukończeniu spowiedzi chora ledwie miała czas przyjąć ostatnie pomazanie. Azy ją porwały, jęk
jakiś, złożyła ręce i w konwulsjach, wołając ratunku, skonała...
Hawnul na dzwięk głosu znanego przybiegł do łoża, chwycił ją wpół obłąkany, ale miasto utulić,
zgon tylko przyspieszył, bo chora odpychając go ze wstrętem, w ostatnim tym wysiłku, ducha
oddała. Od zastygłej ledwie go oderwano, a gdy na twarz jej spojrzawszy zgonu piętno zobaczył,
wytłoczone na pięknej twarzy męczenniczki, obficie łzy mu się rzuciły, które wprzód wytrysnąć nie
mogły, i pokląkłszy zawołał księdza i ludzi.
Obok łoża umarłej, wśród zbiegowiska czeladzi, która zewsząd spieszyła, przy kapłońże i obcych,
nagle Hawnul głos podniósł i zdrętwiałym z podziwienia oznajmił, że publicznie chce wyznać wielką
tajemnicę, która sumienie jego obciąża.
Widok to był straszliwy, gdy na klęczkach przed siwym staruszkiem, z dumnego zuchwalca nagle
ukorzony grzesznik, począł spowiedz z życia, pełnego bezbożności i występków. Obwiniał się
o liczne zbrodnie, o gwałtowne żony porwanie, o bezecne postępowanie z jej rodzicami,
o pogwałcenie klasztoru, o świętokradzkie śluby, o przeniewierstwa i zdrady, a gdy przyszło do
ostatnich lat życia, w tych słowach zeznał winę, o którą go nikt z obecnych po- sądzić nawet nie
śmiał.
- Widzicie we mnie - rzekł na ostatek - zabójcę Stefana Wilczury! Oto sam, dobrowolnie zeznaję,
żem go zdradą zabił, i wydaję się w ręce wasze, duszę moją polecając miłosierdziu Bożemu, ciało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]