[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obok Balei siedział tylko Tomasz.
Dobrze poszło? spytał Polak.
Tak. Sprawdziłeś, gdzie jest Punin?
W domu z Emilem, tak jak chciałeś.
Luigi zamyślił się na chwilę.
Długo nie da się tak zwodzić, musimy się go szybko pozbyć mruknął cicho.
Tak jak ustalaliśmy?
Tak. Mam wiadomość o Kapłanie. Jest mało czasu.
Co na to Pielgrzym?
Jeszcze z nim nie rozmawiałem, ale zaraz zadzwonię. Da sobie radę.
A policjanci?
Ten mężczyzna jest inteligentny i dość opanowany jak na twojego rodaka. Nie
chcę, żeby stała mu się jakaś krzywda. Nie sprawi nam kłopotów. Dlatego przyśpiesz
sprawy z Puninem.
Myślisz, że już się nie przyda?
Balea ponownie wyjrzał przez okno. Długo nie odpowiadał, przyglądając się
szarawym blokom Mokotowa.
Luigi& przypomniał się Tomasz.
Nie mamy innego wyjścia odparł wreszcie.
Profesor Wilecki stał pod oknem, co chwila nasłuchując, czy w środku wszystko
idzie zgodnie z planem.
Co za idiotyzm! jęczał do siebie płaczliwie. Co za kretyńska sytuacja! Co ja tu
robię?!
Podreptał nerwowo w tę i z powrotem.
Nie wierzę& zaczął znowu biadolić. Złapią nas i zastrzelą albo wtrącą do
lochu, i będą mieli rację! Zacisnął bezradnie pięści. Szybciej! teatralnym
szeptem rzucił w stronę okna.
Ola i Krzysztof oczywiście nie mogli go usłyszeć. W razie niebezpieczeństwa miał
dać sygnał specjalnym biperem, załatwionym jeszcze w Polsce przez Bzdeta. Małe
pudełeczko, które profesor dostał, posiadało tylko jeden guzik, którego
przyciśnięcie, gdyby coś się zdarzyło nieprzewidzianego, zapalało czerwoną lampkę
w odbiorniku Krzysztofa. Proste, łatwe, ciche.
Włamywacze skryli się za szeregiem ławek, czekając na strażnika.
Jak ci się udało otworzyć to okno z drugiej strony? szepnęła podniecona
Sambierska.
Cicho bądz skarcił ją Lorent.
Otworzyłeś okno od zewnętrznej strony. Jak to zrobiłeś?
Otworzyłem od wewnętrznej warknął zniecierpliwiony kapłan. Tuż przed
zamknięciem tylko docisnąłem, bez klamki, aby cichy alarm wyzwolił się, dopiero jak
wejdziemy.
Zrobiłeś to, gdy wyszedłeś do kibla w czasie kolacji?
Tak.
Dlaczego nie powiedziałeś?!
Zamilkniesz, czy mam cię potraktować igłą? Krzysztof zmarszczył brwi.
Akurat! I kto ci wtedy pomoże? Lekarka uśmiechnęła się złośliwie.
Na razie tylko przeszkadzasz. Cicho! syknął, przytykając jej usta ręką.
Może nie przyjdą?
Jednak jak na zawołanie dwóch ubranych po cywilnemu strażników wyłoniło się z
mroku, aby przejść w stronę otwartego okna, na górze, przy schodach. Ola
wiedziała, że ona i Lorent na ten właśnie moment czekają w ukryciu, ale widok
ochroniarzy na tyle ją przestraszył, że ręce zaczęły jej lekko drżeć. Mężczyzni byli
spokojni i raczej przekonani, że nic się nie dzieje. Może wiatr, może ktoś nie domknął
okna albo czujnik się zepsuł? Otworzyli drzwi, którymi Ola i Krzysztof dostali się do
wnętrza nawy głównej, i weszli na spiralne schody. Kiedy zniknęli, Sambierska
przeżegnała się i uniosła wzrok ku niebu. Napotkała po drodze przepiękny sufit
Domkirke, lecz w duszy błagała niebiosa o pomoc.
Możemy iść do kaplicy szepnął jej do ucha Krzysztof.
Profesor dreptał wciąż pod oknem, nie wiadomo, w jakim celu co pewien czas
wyciągał biper, jakby ciągle upewniał się, czy go nadal ma. Rozglądał się dookoła,
czy przypadkiem nikt nie idzie, ale w małym miasteczku o drugiej w nocy, w środku
tygodnia panowała względna cisza, przerywana spokojnym szumem słabego wiatru,
dalekim pogłosem silnika jakiegoś samochodu, ledwie rozpoznawalnymi,
pojedynczymi głosami rzadkich w Roskilde balangowiczów.
Co za amatorszczyzna! pomstował wciąż Wilecki. Bez planu, bez porządnego
rekonesansu, bez jakichś ustaleń, cholera! Ksiądz, szef bandy, napada na katedrę, a
mnie, wybitnego naukowca, stawia się pod oknem, włazi się po moich ramionach, o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]