[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obciążeni łupem. Zalety tej taktyki w pełni
się ujawniły, gdy tuż przed zmrokiem napadli
na rozległą wioskę położoną u podnóża gór.
Należała do klanu Aasic. Gdy długa linia
jezdzców przekroczyła ostatnie wzniesienie, w
wiosce podniesiono alarm. Było już jednak za
pózno na ucieczkę. Armia Temuchina otoczyła
ich. Jasonowi wydało się jednak, że kilka
moropów zdołało umknąć, nim pierścień się
zacisnął. "Partacka robota" - pomyślał
zdziwiony, że Temuchin dopuścił się takiego
zaniedbania.
Potem była już tylko jatka. Najpierw rój
strzał zdziesiątkował obrońców i zmusił do
wycofania się. Reszty dokonała szarża. Jason
wolał się oddalić - nie z tchórzostwa, ale ze
wstrętu do rozlewu krwi. Pyrrusanie walczyli
wraz z innymi. Dzięki ciągłej praktyce
zupełnie niezle radzili sobie z krótkimi
łukami, choć nie potrafili strzelać tak szybko
jak koczownicy. Ale w bezpośrednim ataku
pokazali, co umieją, Jeśli nawet mieli jakieś
skrupuły, nie dali tego po sobie poznać.
Runęli jak burza. Rwali szeregi obrońców,
tratując ludzi kopytami wierzchowców. Przy
swojej masie i szybkości nawet nie próbowali
się zasłaniać ani odpierać ciosów, tylko
siekli, zabijali i parli naprzód, bez
wytchnienia.
Jason nie mógł im towarzyszyć. Został z dwoma
nomadami, których odkomenderowano do
pilnowania bomb. Brzdąkał na lutni, komponując
nową pieśń upamiętniając to wielkie
wydarzenie. Było już ciemno, nim skończyła się
grabież. Jason przejechał wolno przez złupioną
osadę.
- Temuchin chce cię widzieć. Natychmiast -
rozkazał mu jakiś człowiek.
Jason był zbyt zmęczony i obolały, aby znalezć
odpowiednią replikę. Ruszyli przez zdobytą
wioskę. Moropy ostrożnie stąpały między
Planeta Zmierci III
-
149
stosami martwych ciał. Jason patrzył prosto
przed siebie, lecz nie mógł nie czuć
unoszącego się w powietrzu odoru rzezni. Był
zdumiony, że tak niewiele camachów zniszczono
i spalono. Temuchin zwołał naradę w
największym z nich. Niewątpliwie należał on do
naczelnika wioski; faktycznie, wódz leżał w
kącie namiotu, wypatroszony i martwy. Kiedy
Jason wszedł do środka, zastał tam wszystkich
oficerów, z wyjątkiem Kerka.
- Zaczynamy - powiedział Temuchin, sadowiąc
się na futrach. Inni odczekali aż wódz
usiądzie, po czym zrobili to samo. - Oto mój
plan. Dzisiejsza bitwa to zaledwie początek.
Na wschód od tego miejsca jest wielkie
obozowisko Aasic i jutro pójdziemy w tamtym
kierunku, udając że chcemy je zaatakować.
Chcę, by wasi ludzie tak myśleli. Tak samo
muszą sądzić ci, którzy obserwują nas ze
wzgórz. Pozwoliliśmy kilku uciec, by
obserwowali nasze ruchy.
"Oto mija teoria o partackiej robocie -
pomyślał Jason.
- Powinienem był wiedzieć".
- Dzisiaj wasi ludzie jechali szybko i
walczyli dobrze.
Dziś w nocy żołnierze będą pili achadh, który
tutaj znalezli, będą ucztować i jutro wstaną
pózno. Zabierzemy nieuszkodzone camachy, a
resztę spalimy. To będzie krótki dzień i
wcześnie rozbijemy obóz. Postawimy camachy i
rozpalimy wiele ognisk. Na wzgórza wyślemy
patrole, tak by obserwatorzy nie podeszli zbyt
blisko.
- A to będzie podstęp - powiedział Ahankk,
uśmiechając się pod wąsem. - W końcu nie
zaatakujemy na wschodzie?!
- Masz rację. - Plan wodza całkowicie ich
zaabsorbował. Nie świadomie pochylili się do
przodu, by nie uronić ani słowa. - Gdy tylko
zapadnie ciemność, horda ruszy na zachód.
Będziemy jechać dzień i noc, aż dotrzemy do
Planeta Zmierci III
-
150
Wielkiego Wąwozu - doliny, która prowadzi do
serca ojczyzny Aasic. Zaatakujemy obrońców
bombami, zniszczymy ich umocnienia i
zdobędziemy je, zanim przybędą posiłki.
- Tam zła wojna - poskarżył się jeden z
oficerów, pokazując zabliznioną ranę. - Tam
nie ma po co walczyć.
- Nie ma po co?! Ty bezmózgi draniu! -
Temuchin mówił z tak lodowatą wściekłością, że
wojownik aż się wzdrygnął. - To jest brama do
ich ojczyzny. W Wielkim Wąwozie kilkuset ludzi
może zatrzymać całą armię, ale gdy tylko go
zdobędziemy, są zgubieni. Będziemy wówczas
niszczyć ich plemiona jedno po drugim, aż po
klanie Aasic zostanie tylko wspomnienie w
pieśniach minstreli. Teraz wydajcie rozkazy i
spać. Czeka nas jutro długa jazda, a w nocy -
walka!
Gdy zebrani zaczaił wychodzić, Temuchin
przytrzymał Jasona za ramię.
- Te bomby... - powiedział - wybuchają za
każdym razem?
- Oczywiście - Jason odpowiedział bardziej
entuzjastycznie, niż się czuł. - Masz na to
moje słowo.
To nie bomby go martwiły - podjął już bowiem
odpowiednie środki, by zapewnić dużą siłę
eksplozji - ale perspektywa ponownej jazdy,
jeszcze dłuższej niż pierwsza. Nomadowie
wytrzymają na pewno, Pyrrusanie też. A on?
Nocne powietrze wydało mu się przenikliwie
zimne. Jego oddech tworzył obłok srebrnej
mgły, przesłaniającej gwiazdy. Ciszę na stepie
przerywały tylko prychające moropy i krzyki
pijanych żołnierzy. Oczywiście, musi dać sobie
radę, nawet gdyby miał się przywiącać do
siodła. Trochę tylko obawiał się, jak będzie
wyglądał, kiedy osiągną cel. Lepiej nawet nie
myśleć.
Planeta Zmierci III
-
151
Rozdział XIII
Wytrzymaj jeszcze chwilę. Wąwóz jest już
blisko! - krzyknął Kerk.
Jason kiwnął głową, ale po chwili zdał sobie
sprawę, że galop moropa powoduje, iż ruch
głowy jest niezauważalny. Chciał coś krzyknąć, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl