[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zacisnęłam dłonie na pościeli, zbrojąc się w cierpliwość.
 Nie znam żadnego z chłopców pogrzebanych w tamtym miejscu  oświadczyłam. 
Nie wiem także, kto ich zabił. W waszej centrali na pewno mają akta, w których jest o
mnie sporo, proszę je przeczytać. Czy możemy uznać tę rozmowę za skończoną?
 Ależ skąd, dopiero zaczynamy  stwierdził Klavin.
 Proszę, panowie, dajcie mi spokój  jęknęłam.  Czuję się paskudnie, muszę się
przespać i nie mam nic wspólnego z waszym śledztwem. Ja tylko odnajduję ciała,
reszta należy do was.
 Twierdzi pani, że znajduje zwłoki zupełnie przypadkiem?  W głos nie dało się
włożyć więcej sceptycyzmu, niż zrobił to Stuart.
 Oczywiście, że nie przypadkiem. To byłoby idiotyczne.  Natychmiast złajałam się
w duchu za odpowiedz. Próbowali przeciągać rozmowę w nadziei, że przypadkiem
zdradzę, jak naprawdę znajduję martwych. Jednocześnie prawdy nie
zaakceptowaliby nigdy.
 Idiotyczne?  kontynuował Stuart.  Uważa pani, że to brzmi idiotycznie?
 A panowie to kto?  zapytał stojący w drzwiach młody człowiek.
Nie wierzyłam własnym oczom.
 Manfred?  wydukałam oszołomiona. Blask bijący z przekłutej brwi (prawej),
nozdrza (lewego) oraz uszu (obu) otaczał Manfreda Bernardo srebrzystą poświatą.
Manfred zgolił kozią bródkę, jednak nie zrezygnował z krótkiej, kolczastej platynowej
fryzury.
 Tak, kochanie, przybyłem najszybciej jak mogłem -powiedział. Gdybym nie leżała,
pewnie padłabym z wrażenia.
Z gracją akrobaty podszedł i wziął mnie za rękę, tę, w której nie miałam wenflonu.
Uniósł ją do ust i nagle poczułam, jak kolczyk w jego języku muska moje palce.
Potem zamknął moją dłoń w obydwu swoich.
 Jak się czujesz?  zapytał, zupełnie ignorując agentów. Patrzył mi przy tym
głęboko w oczy. Pojęłam.
 Nie za dobrze  odparłam słabo. Niestety, czułam się dokładnie tak samo. 
Tolliver powiedział ci pewnie o wstrząsie mózgu? I złamanej ręce?
 A ci dżentelmeni? Dlaczego nachodzą cię w tym stanie?
 Nie wierzą mi  poskarżyłam się jękliwie. Manfred spojrzał na nich, unosząc
kolczykowaną brew. Agenci przyglądali się memu gościowi z odrobiną
zaskoczenia i potężną dozą niesmaku. Klavin poprawił okulary, jakby miał nadzieję,
że dzięki temu Manfred będzie wyglądał lepiej, zaś Stuart skrzywił się, jakby
przełknął cytrynę.
 A pan to& ?  zawiesił głos Stuart.
 Ja to Manfred Bernardo, przyjaciel Harper  oświadczył chłopak pompatycznie, a
ja ledwie zdołałam utrzymać powagę. Zwalczając pokusę wyszarpnięcia się z jego
uścisku, wbiłam mu paznokcie w skórę.
 A skąd pan jest, panie Bernardo?  drążył Klavin.
 A z Tennessee. Przyjechałem, gdy tylko dowiedziałem się o wypadku.  Manfred
pochylił się, całując mnie w policzek.  Widzę, że Harper jest za słaba na
przesłuchania.  Wyprostował się z bardzo poważną miną, spoglądając to na
jednego, to na drugiego agenta.
 Nie wygląda aż tak zle  zaprotestował Stuart, ale wymienił spojrzenia z kolegą.
 Jest bardzo osłabiona  upierał się Manfred. Był ze
dwadzieścia lat młodszy od Klavina i niższy od Stuarta  miał
może nieco ponad metr siedemdziesiąt  ale ta wytatuowana,
poprzekłuwana skóra oblekała twardego, autorytatywnego
młodego mężczyznę.
Przymknęłam powieki. Naprawdę byłam wykończona, a na dodatek ledwie
powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.
 Zostawimy was teraz samych  rzekł Klavin wyraznie niezadowolony.  Ale
wrócimy jeszcze porozmawiać z panną Connelly.
 W takim razie do zobaczenia  pożegnał ich grzecznie Manfred.
Szuranie nogami, trzask otwieranych drzwi, fala dzwięków szpitalnych i nagłe ich
ucichnięcie, kiedy agenci zamknęli delikatnie drzwi z drugiej strony.
Otworzyłam oczy. Twarz Manfreda przybliżała się do mojej. Jego niebieskie oczy
zdradzały wyraznie, że zamierza mnie
pocałować.
 Nie, nie, kolego, nie tak prędko  zaprotestowałam. Odsunął
się niechętnie.  Jakim cudem się tu znalazłeś? Co u babci?
Xylda Bernardo była jasnowidzką naciągaczką, która, swoją drogą, posiadała
prawdziwy dar. Ostatnim razem, kiedy widzieliśmy ją w Memphis, była na tyle słaba,
że Manfred musiał ją do nas przywiezć i cały czas miał na nią oko.
 Została w motelu. Uparła się, żeby ze mną jechać. Dostaliśmy chyba ostatni pokój
w całym Doraville, a może i w promieniu piętnastu mil stąd. Jeden z reporterów
zwolnił pokój, bo dostał lepszy w zajezdzie. Babcia kazała mi jechać szybko, a potem
pędem lecieć do recepcji. Bywa bardzo pomocna w zwykłych sprawach.  Zasępił się
nagle.  Nie zostało jej wiele czasu.
 Bardzo mi przykro.  Chciałam zapytać, co jej jest, ale zrezygnowałam. Czy to
robiło jakąś różnicę? Aż za dobrze znałam śmierć i widziałam jej piętno na twarzy
Xyldy.
 Odmawia pójścia do szpitala  ciągnął Manfred.  Nie chce wydawać pieniędzy i
nie znosi szpitalnej atmosfery.
Skinęłam ze zrozumieniem. Sama czułam się tu fatalnie, a przecież lada dzień
miałam wyjść o własnych siłach.
 Zasnęła po podróży, więc pomyślałem, że wpadnę
sprawdzić, jak się masz, i natknąłem się na ten duecik Jasiów
Pytalskich w akcji. Pomyślałem, że jak udam twojego chłopaka, to
prędzej mnie usłuchają. Taka rola podnosi rangę.
Postanowiłam przemilczeć tę kwestię.
 Ale co wy tu w ogóle robicie?
 Babcia twierdziła, że nas potrzebujesz.  Manfred wzruszył ramionami. Wierzył jej
bez zastrzeżeń. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl