[ Pobierz całość w formacie PDF ]

męża w takiej sytuacji.
Maury Glazer otworzył oczy.
- Macie zdjęcie?
- Tak, tak - powiedział Jake, zachwycony, że tamtego nie zmorzył jeszcze sen. - Jak się
pan czuje?
- Do kitu. Gdzie to zdjęcie?
Jake podsunął Glazerowi błyszczącą, czarno-białą fotografię.
- Na takich fotografiach zawsze wygląda się lepiej niż w rzeczywistości.
Annie Glazer spiesznie otworzyła etui i nałożyła mężowi okulary w rogowej oprawce.
Uśmiechnął się do niej serdecznie, potem sięgnął po zdjęcie i wpatrzył się w nie uważnie.
- No i jak? - niecierpliwił się Jake.
- Myślę, że to on.
- Jest pan pewien?
Maury Glazer ustawiał zdjęcie pod różnymi kątami, aż nagle twarz wykrzywił mu
grymas.
- Boli? - syknął.
- Niech pan wezmie tabletkę nitrogliceryny - polecił Berman.
Właściciel lombardu włożył pastylkę pod język i czekał, aż się rozpuści. Po kilku
sekundach ból ustąpił. Uśmiechnął się do żony.
- Nie przejmuj się, Annie, wszystko będzie dobrze. - Poprawił okulary na nosie, jeszcze
moment przyglądał się, a następnie rzekł: - Czy jest pewien? Absolutnie to nie, bo jakiś tutaj
młodszy i skóra gładsza, ale raczej obstawiałbym, że to on.
- Rozpoznałby go pan pomiędzy innymi osobami? - spytał Jake.
- Z pewnością.
- Jak się panu polepszy, zorganizujemy okazanie.
- Długo to nie potrwa. - Glazer zerknął na Bermana. - Ile, panie doktorze? Dwa, trzy
tygodnie?
Lekarz był ostrożny.
- Może odrobinę dłużej.
- Starczą trzy tygodnie - upierał się Glazer. - Na mnie wszystko przysycha jak na psie.
- Czas już kończyć, panie poruczniku - upomniał Berman.
Kiedy zbliżali się do drzwi, Jake przypomniał sobie, że chciał zapytać o jeszcze jedną
rzecz: czy Boyette podpisywał jakiś kwit, zastawiając zegarek? Jeśli tak, to bez żadnego
zachodu będą mieli próbkę pisma, a pewnie także i odciski palców. Odwrócił się.
Pielęgniarka podwoziła właśnie ruchome łóżko, Berman cofnął się, żona Glazera płakała.
Jake zanotował sobie, aby wyjaśnić tę rzecz z synem lombardzisty.
Na zewnątrz Farelli zatrzymał się przy umywalce i przetarł wodą czoło.
- Ja przed taką operacją byłbym spietrany jak cholera, a ten tymczasem spokojny jak
gdyby nigdy nic.
- Na pewno boi się jak każdy z nas - powiedział Jake. - Tylko nie pokazuje tego po sobie.
- Chciał się przed nami pokazać?
- Nie przed nami. Nie chciał straszyć żony.
- Masz rację - przyznał Farelli, myśląc, że i on postąpiłby tak z Angelą. - Co mam zrobić
z Boyette em?
- Bierz go za dupę.
*
- Gdzie są do jasnej cholery moje jajeczka?! - wydarła się Pamela.
- Pani Warren - powiedział uspokajającym tonem Jason Adler. - Minęło już dziesięć lat
i...
- Guzik mnie to obchodzi, kiedy to było. Moje jajeczka należą do mnie. Podobnie zresztą
jak nasienie mego męża.
Adler zerknął na drugiego mężczyznę obecnego w gabinecie.
- Może doktor Dunn, kierujący programem zapładniania in vitro w Donors International,
dokładniej naświetli pani sytuację.
- Widzi pani, problem polega na tym - zaczął Dunn - że technika stosowana przez nas
dziesięć lat temu była bardzo niedoskonała. Okazało się, że po kilku latach jajeczka ulegały
dezintegracji podczas rozmrażania, dlatego też zrezygnowaliśmy z przechowywania ich przez
dłuższy okres.
Pamela patrzyła na niego rozognionymi oczyma.
- Chce pan powiedzieć, że moje jajeczka zostały zniszczone?
- Chcę powiedzieć tylko tyle, iż nie można tego wykluczyć. Musimy zbadać dokładnie
zawartość naszych zamrażarek.
- Ja bym radziła, żebyście je znalezli, i to szybko.
Dunn spojrzał badawczo na Pamelę i jej adwokata.
- A jeśli nam się nie uda, to co wtedy?
- Spotkamy się na sali sądowej - odpowiedziała bez namysłu.
- Specjalnie się tego nie boję, pani Warren - chłodno odrzekł Dunn - albowiem każdy
obiektywny sędzia musi docenić nasze argumenty, że dawny sposób przechowywania
komórek jajecznych prowadził do ich uszkodzenia, a my za wszelką cenę chcielibyśmy
uniknąć poczynania kalekich płodów.
Pamela skrzyżowała z nim spojrzenia. Nie wiedziała, czy blefuje czy nie, w każdym razie
nienawidziła go równie mocno jak dziesięć lat temu. Nie dość że gbur, to jeszcze skrajnie
nieatrakcyjny z tym swoim szerokim czołem i wąziutkimi ustkami.
- Nie mieliście prawa niszczyć moich jajek.
- Wcale nie powiedziałem, że zrobiliśmy to - upomniał ją Dunn. - Powiedziałem, że
mogło się tak zdarzyć.
Pamela czuła, że lekarze z Donors International są w lepszej sytuacji. Zawsze mogli
przedstawić jakąś niby to naukową historyjkę, w którą sędzia uwierzy.
- Jeśli się nie znajdą, puszczę was z torbami.
- Nigdy to się pani nie uda - spokojnie oznajmił Dunn.
Pamela nie dawała się zbić z pantałyku.
- Jeszcze zobaczymy. Zadbam już o to, żeby o wszystkim dowiedziały się media, a uda
mi się to tym łatwiej, że chodzić będzie o Williama Arthura Warrena. Skompromituję was i
zrujnuję.
Dunn machnął lekceważąco ręką.
- Pani Warren, pani nieżyjący mąż nie stanowi już żadnej sensacji, podobnie jak i pani
sama.
- Nie byłabym taka pewna - syknęła Pamela. - Młoda wdowa chce począć dziecko,
wykorzystując nasienie zamordowanego męża: moim zdaniem to interesująca historia. I
bardzo jestem ciekawa, czy sędzia nie nakaże przeszukać waszych zamrażarek i archiwów,
aby ustalić, co stało się nie tylko z moimi jajkami, ale także innych kobiet.
Do akcji wkroczył Adler.
- Po co ta irytacja?! Potrzeba nam po prostu trochę czasu na dokładne sprawdzenie. A
mogę panią zapewnić, że oddamy się temu z najwyższą pilnością i starannością!
- Daję wam trzy dni, a potem kieruję sprawę do sądu - zagroziła Pamela. Spojrzała na
prawnika. - Pan Diamond pouczył mnie, że jajka są moją własnością, a nie waszą, i dlatego
nie wolno wam robić z nimi niczego bez mojego zezwolenia. Czy mam rację, panie
mecenasie?
- Całkowitą - zapewnił Diamond. - Jajka i plemniki są wspólną własnością pary
ewentualnych rodziców. Kiedy umiera mąż, własność tę dziedziczy żona.
- Nie zamierzam z panem polemizować - powiedział Adler - ale chyba rozumie pan, że
muszę w tej sprawie zasięgnąć opinii naszych prawników. Podobnie jak w kwestiach
dziedziczenia, gdzie musimy się skontaktować z wykonawcami testamentu pana Warrena.
- Niech pan sobie zasięga opinii, gdzie chce - warknęła Pamela - ale ja muszę zobaczyć
moje jajka.
Zapaliła papierosa z filtrem i wydmuchnęła dym pod sufit. Podejrzewała, że Dunn i Adler
ją okłamują, dobrze bowiem wiedzą, gdzie znajdują się komórki. Tylko po co mieliby je
ukrywać? Jaki mogli mieć w tym interes? I jeszcze ten cholerny Adler chciał się kontaktować
z Coxem. Kiedy bracia Warrenowie dowiedzą się od niego o całej sprawie, zrobią wszystko,
żeby nie pozwolić jej na odzyskanie plemników i jajek. A niech sobie robią. To jej własność,
a poczęte dziecko będzie legalnym współdziedzicem jej męża.
Zapatrzyła się w okno, za którym widać było zbocze i ścieżki prowadzące do japońskich
ogrodów, które pokazano im - jej i mężowi - podczas pierwszej wizyty w Donors
International: Dziesięć lat temu, a wydawało się jak przed wiekami.
- Pani Warren, nie chciałbym być wścibski - odezwał się Adler - ale czy mógłbym spytać,
co zamierza pani zrobić z tymi jajeczkami? Wiem, rzecz jasna, że pani mąż niedawno zginął,
więc zastanawiam się...
- Chcę je zapłodnić plemnikami mego męża i zajść w ciążę - bez chwili wahania odparła
Pamela. Wzięła głęboki oddech i postanowiła odegrać to na smutno, byle tylko nie
przedobrzyć. Wyjęła z torebki chusteczkę, dotknęła kąciki oczu i powiedziała ściszonym
głosem: - Mój mąż bardzo chciał, żebyśmy mieli dziecko; obiecałam mu, że nie zrezygnuję ze
starań. Teraz już go nie ma, ale obietnica dalej trwa.
Niezłe, pomyślała. Jak przysięga przy łożu umierającego.
- Rozumiem - grzecznie rzekł Adler, skądinąd przekonany, że kobieta kłamie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl