[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeżyciu piątku, że skutecznie ignorowałam koszmarne samopoczucie.
Zanim Garrick wypuścił nas z zajęć, powiedział:
– Przepraszam, że zmuszam was do pracy w ferie, ale kiedy wrócicie, chcę
zobaczyć dokładny plan na 23 maja, jasne? Gdyby ktoś nie kojarzył, to wasz
pierwszy dzień po studiach.
– Leczenie kaca po imprezie to wystarczająco dokładny plan? – wyburczał
Dom, przepychając się za moimi plecami.
Nie miałam nawet dość siły, by przewrócić oczami.
– Z częścią z was zobaczę się jeszcze dzisiaj na próbie, a reszcie życzę
udanego wypoczynku. Nie dajcie się aresztować, nie bierzcie pochopnie ślubów
i tak dalej. Do miłego.
Ludzie
chyba
klaskali, ale w głowie miałam kłąb waty i nie do końca
kojarzyłam. Wrzuciłam graty do torby i uznałam, że tak naprawdę wcale nie
muszę iść na kolejne zajęcia i lepiej będzie, jeśli wrócę do domu i trochę się
zdrzemnę. Tak, krótka drzemka brzmiała kusząco. Potem na pewno zrobi mi się
lepiej.
Gdy ruszyłam w kierunku drzwi, zakręciło mi się w głowie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wszyscy opuścili salę. Zorientowałam się, że
zostaliśmy sami z Garrickiem dopiero wtedy, gdy zapytał:
– Bliss, wszystko w porządku?
Przymknęłam oczy i pokiwałam głową.
– Po prostu jestem zmęczona – powiedziałam najbardziej neutralnym tonem,
na jaki było mnie stać. – Dzięki za troskę. Udanych ferii!
Własne słowa dochodziły do mnie jakby przez ścianę. Musiałam naprawdę się
wysilić, by dowlec się na parking.
Nie wiem, jakim cudem znalazłam się w domu. To znaczy, na pewno tam
dojechałam i to własnym samochodem, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć ani
wsiadania do auta, ani przekręcania kluczyka, ani ulic, które mijałam, ani
parkowania. Nic. Byłam na uczelni, a potem w domu, blisko wymarzonego łóżka.
Chciałam jak najszybciej zagrzebać się w pościeli, ale spojrzałam na wiszący
tuż obok łóżka kalendarz i przypomniałam sobie, że wieczorem mam próbę.
Nastawiłam budzik na piątą, żeby nie przespać całego wieczoru i zdążyć jeszcze
zjeść coś przed wyjściem, a potem ustawiłam jeszcze drugi alarm pięć minut
później, na wypadek, gdybym przez przypadek wyłączyła pierwszy. A potem
wpełzłam pod kołdrę i opadłam w rozkoszną nicość.
Jakąś minutę później świat zaczął wrzeszczeć i robił to tak głośno, że
chciałam zatkać sobie uszy. Ręce za nic nie chciały mnie słuchać. Przełknęłam
i w gardle wybuchł mi pożar. Język miałam jak papier ścierny, zbyt suchy, by
choćby oblizać popękane wargi.
Przetoczenie się na bok przypominało próbę poruszenia góry.
Zegar pokazywał 5:45.
Zamrugałam i spojrzałam raz jeszcze.
5:45.
Świat nadal darł paszczę, ale wreszcie udało mi się unieść rękę i chwycić
budzik. Waliłam w niego tak długo, aż wreszcie na świecie znowu zapadła cisza.
Odnosiłam wrażenie, że język spuchł mi do rozmiarów dorodnego ziemniaka.
Przełknęłam po raz drugi i skrzywiłam się, bo spływająca do gardła ślina paliła jak
kwas.
Półprzytomna, obrzuciłam zegarek jeszcze jednym zdumionym spojrzeniem
i dotarło do mnie, że jestem spóźniona. Do próby został kwadrans. Nie wiedziałam,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]