[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ramieniu, szczypał lub gładził po palcach, zamiast powiedzieć, że ktoś się dobrze spisał. Podchodząc do
nich, wyciÄ…gnÄ…Å‚ w stronÄ™ Pakuli kartkÄ™.
Spodoba ci się rzekł z przekąsem. To tablice z wozu niejakiego doktora Leona Matese a. Ale on
nie jezdzi saturnem, tylko czarnym bmw. A poza tym od wtorku siedzi w Los Angeles na jakiejÅ›
konferencji.
I zostawił wóz na parkingu na lotnisku dokończył za niego Tommy.
Tak, długoterminowym. A saturn...
Został skradziony.
Właśnie. To była zaplanowana akcja. Chłopcy się postarali, ale na szczęście zastępca szeryfa z
hrabstwa Sarpy depcze im po piętach.
ROZDZIAA DWUDZIESTY PITY
18.28
Czuła, jakby ostrze brzytwy rozcinało jej skórę i wrzynało się w głąb ciała. Melanie próbowała biec,
ale łodygi kukurydzy zagradzały jej drogę. Wyciągnęła ręce przed siebie, próbując je odgarniać, ale co
chwila traciła równowagę i potykała się o grudy ziemi. Jared uważał, że nie powinni trzymać się rowów
melioracyjnych, ale biec w poprzek pola. W ten sposób trudniej ich było dostrzec z góry, ale za to mieli
problemy z poruszaniem się, gdyż wciąż natrafiali na jakieś przeszkody.
Aodygi były mocniejsze, niż przypuszczała, i tkwiły jedna obok drugiej. Bardziej przypominało to
przedzieranie się przez gęsty las czy krzaki niż bieg przez pole. Była wyczerpana, bała się, że pierś lada
moment eksploduje z bólu. Każdy oddech przypominał dzgnięcie nożem. Bolały ją również nogi, a i
ramiona były pełne sińców. W uszach narastały odgłosy wiatru i burzy, a także od czasu do czasu warkot
helikoptera. Bała się, że maszyna zaraz wyląduje na polu. Czy to możliwe, że policjanci nie odnalezli
jeszcze samochodu?
Straciła orientację w terenie, zdawało się jej, że już nigdy nie wydostaną się z tej gęstwiny. Bieg
ciągnął się bez końca. Przestała już nawet rozróżniać warkot helikoptera od wycia wiatru. Jednak
grzmoty stawały się coraz głośniejsze. Miała wrażenie, że ziemia wprost drży pod jej stopami. Kolejne
błyskawice przecinały niebo i sprawiały, że chmury wyglądały niczym rozigrane olbrzymy, które mogą
ich w każdej chwili zdeptać. Między kolejnymi błyskami robiło się tak ciemno, że nie widziała
biegnÄ…cego przed niÄ… Charliego.
Nagle wiatr szarpnął straszliwie i Melanie upadła, ryjąc kolanami w błocie. Na szczęście osłoniła
ręką policzek, dzięki czemu nie skaleczyła jej łodyga kukurydzy, jednak został krwawy ślad na
przedramieniu. Jared upadł na nią, mocno ją przygniatając.
Nie podnoś się usłyszała cichy głos. Poczuła jego łokieć na plecach, jakby chciał zyskać pewność,
że siostra nie wykona żadnego ruchu.
Melanie czuła tylko tępy ból. Niepotrzebnie się bał, że dokądkolwiek pójdzie. Słyszała oddech brata
tuż przy swoim uchu. Czuła nawet, jak bije mu serce. Czuła też odór jego potu wymieszany z zapachem
kukurydzy i ziemi. A może to był odór strachu?
Była pewna, że wszystko szybko się skończy. Za chwilę przeszyje ich seria z powietrza, taki będzie
koniec. Nie miało to znaczenia, ponieważ wiedziała, że nie wytrzyma dłużej tego bólu. Helikopter przez
chwilę był tuż nad nimi, a jednak odleciał tak szybko, jak się pojawił. Nie dostrzegła nigdzie światła
policyjnego szperacza. Nie usłyszała świstu kul, a tylko kolejny grzmot.
Leżeli jeszcze parę minut, które wydały się Melanie godzinami. Jej twarz była umazana ziemią,
bolało ją całe ciało, nie mogła oddychać, a mimo to nasłuchiwała. Docierały do niej jednak tylko wciąż
bliższe grzmoty. Nawet wiatr się uspokoił, poruszając delikatnie liśćmi kukurydzy. Bez gwałtownych
powiewów, bez wirów.
Odlecieli stwierdził Jared i odepchnął się od niej z taką siłą, że ugrzęzła jeszcze bardziej w
miękkiej ziemi.
Patrzcie, pioruny powiedział Charlie. Założę się, że nie mogą latać w taką pogodę.
Przyczołgał się do Melanie. Dopiero teraz zauważyła, że wziął plecak z samochodu, a teraz
przyciskał go do piersi, poruszając się miarowo tam i z powrotem.
Myślicie, że nas zauważyli? dodał jeszcze.
Na pewno widzieli samochód. Jared wyjrzał nad czubki kukurydzy. Pewnie jest gdzieś
niedaleko.
Ale gdzie my jesteśmy? spytała zbolałym głosem Melanie.
Zaufajcie mi i trzymajcie się blisko. Znowu ruszył przez pole. Melanie i Charlie z trudem podnieśli
się na nogi, by za nim podążyć. Grzmoty i błyskawice wzmagały się z każdą chwilą. Kiedy w końcu
wydostali się z pola, stanęli przed ścianą lasu tak gęstą, że Melanie wątpiłaby znalezli jakąkolwiek drogę
w tej głuszy. Pole kończyło się ogrodzeniem z drutu kolczastego. Widziała tylko pięć linii drutu, ale
kiedy zbliżyła się do ogrodzenia, poczuła ukłucie.
Po raz kolejny przypomniała sobie, co mówiła jej matka. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby piekło
było ogrodzone drutem kolczastym I właśnie wtedy lunął deszcz.
ROZDZIAA DWUDZIESTY SZÓSTY
19.10
Andrew wyrwał kolejną kartkę z notesu, zgniótł ją i cisnął na stosik innych. Jedna zsunęła się ze stołu
i dostawszy się w pajęczynę, powiewała smętnie na wietrze. Pająkowi to nie przeszkadzało. Wciąż tkwił
na swoim miejscu. Trzeba było czegoś więcej niż kawałka kiepskiej prozy, żeby wypędzić to stworzenie
z domu.
Andrew oparł się o tył krzesła, zdjął okulary i przetarł oczy. Może nie miało to sensu. Samo miejsce
doskonale nadawało się do napisania powieści sensacyjnej, a natura postarała się o to, żeby miał
odpowiednią scenerię. Czegóż jeszcze trzeba, by zaplanować perfekcyjne morderstwo? Może po prostu
stracił wenę? Przecież nie mógł wciąż tego zwalać na złamany obojczyk. To prawda, że bolał go przy
pisaniu, ale wydawało mu się to mniej irytujące niż twórcza niemoc.
Patrzył na płomień lampy. Zwiatło tańczyło na pustej kartce. Wziął ją z sobą, nie zdając sobie sprawy
z tego, że burza przyniesie znacznie szybszy zmrok. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia, która jest godzina.
Ale między innymi dlatego przyjechał tu pisać. Zawsze lubił to poczucie całkowitego odosobnienia.
Spojrzał dalej, na taflę jeziora, która zalśniła w świetle błyskawicy. Burza połknęła ostatnie półcienie
i zasnuła krajobraz ciemnością. Dostrzegł tylko pojedyncze światełko na przystani na przeciwległym
brzegu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]