[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiedział Ben, czując ból w sercu.
 Nie mogę mu powiedzieć, \e ty go chcesz, bo nie wiemy, co zdecyduje
jego matka. On raczej nie będzie miał mo\liwości wyboru.
 Jak tylko ta kobieta zgodzi się na adopcję, natychmiast wnoszę o
powierzenie mi tego chłopca.
 Wiesz o tym, \e wychowywanie dzieci wią\e się z mnóstwem kłopotów 
powiedział Derek, patrząc na niego uwa\nie.
 Wiem i nawet czuję się czasami okropnie niekompetentny, ale spędziłem
z Renzim dostatecznie du\o czasu, by wiedzieć, \e nie będę dla niego taki, jak
mój własny ojciec dla mnie.
 Tego jestem pewien. Ju\ sześć lat poświęcasz nam tyle czasu i w
stosunku do chłopców wykazujesz więcej cierpliwości ni\ Jerry czy ja. A w
końcu to my jesteśmy wychowawcami tych dzieci i wybraliśmy nasz zawód
świadomie. Chocia\, mój Bo\e, jesteś lepszym pedagogiem ni\ my  mówił
Derek, kierując się w stronę baraku z blachy po drugiej stronie podwórza. W
baraku pracował chudy, czarnowłosy siedemnastolatek, z twarzą ubrudzoną
smarem.
 O, pan Falcon!
 Cześć, Todd. Spójrzmy, co tu się dzieje.
Pochylił się nad połatanym i obwiązanym drutami urządzeniem i tak
pochłonęła go praca, \e nie zauwa\ył nawet wyjścia Derka. Todd podawał mu
narzędzia, a Lorenzo siedział obok, bawiąc się taśmą mierniczą. Po pewnym
czasie Ben wyprostował się i cofnął o krok.
 Teraz włącz  powiedział i Todd dotknął przycisku. Generator zaterkotał
i zaraz zaczął pracować równym rytmem, a w pomieszczeniu zapaliło się światło.
 Hura!  zawołał Todd.
 Bardzo mi pomogłeś  stwierdził Ben.  Teraz musimy mieć nadzieję, \e
ten generator będzie pracował, a\ znów włączą prąd.
 Podobno przewody są zerwane.
Ben zebrał narzędzia, a Lorenzo a\ podskakiwał z niecierpliwości.
 Mo\emy teraz ulepić bałwana?
 Jasne. Małego bałwana.
 Ja nie  zastrzegł się Todd.  Cały przemarzłem.
Na dworze śnieg wcią\ padał z zasnutego chmurami nieba, a wiatr ciskał
im w twarz ostre igiełki.
 Lorenzo, ten śnieg jest zbyt suchy i zmro\ony, \eby ulepić z niego
bałwana.
 Pan na pewno potrafi!
Ben potrząsając głową ukląkł, \eby ubić trochę śniegu w kształt podobny
do kuli. Szło mu to z trudem, ale w końcu po paru minutach miał ju\ du\ą kulę i
pracował nad mniejszą. Potem uniósł Lorenza, \eby chłopiec mógł zrobić
bałwanowi oczy i nos z kamyków i usta z gałązki.
 Wspaniały  zachwycał się Lorenzo.  Wiedziałem, \e pan potrafi ulepić
bałwana.
 Bo mi pomogłeś. A teraz chodzmy się ogrzać.
Przy drzwiach otrząsnęli śnieg z butów i weszli do środka. W kuchni Derek
stał przy du\ej kuchence gazowej, na której gotował się smakowicie pachnący
gulasz.
 Właśnie miałem iść do was  powiedział, podając Benowi kubek z
parującą kawą.  Stokrotne dzięki, \e nas uratowałeś.
 Jestem pewien, \e Todd sam by sobie poradził. Muszę umyć się trochę i
wracam na swoje ranczo.
 Zostań i zjedz z nami obiad.
 Dzięki, ale dzisiaj nie mogę. Z tego, co słyszałem, zanosi się na następną
burzę śnie\ną. Chcę jak najszybciej znalezć się w domu.
Lorenzo zdjął mokrą kurtkę i patrzył na Bena błyszczącymi z radości
oczami.
 Dziękuję za ulepienie bałwana. Widać go z mojego okna. To mój
pierwszy bałwan w \yciu.
 Ja te\ się dobrze bawiłem  odparł Ben i uściskał chłopca.  A teraz
zdejmij te przemoczone buty.
Ben umył się, wypił kawę i wło\ył kurtkę. Derek wyszedł razem z nim.
 Jeszcze raz serdeczne dzięki za pomoc  powiedział, podając mu rękę. 
Mo\e w przyszłym roku będziemy mogli pozwolić sobie na nowy generator. A
jak twoje bydło?
 W porządku. Dzisiaj dostało paszę. A co z waszymi zwierzętami?
 Starsi chłopcy świetnie się spisali i mamy wystarczające zapasy.
Jesteśmy zabezpieczeni.
 Zawsze jesteście. Ale lepiej módlmy się, \eby wreszcie nadeszła wiosna
 powiedział Ben, wskakując do d\ipa. Spojrzał w lusterko i zobaczył
uśmiechniętego bałwana. Jeśli tylko matka Lorenza zgodzi się, miał zamiar go
adoptować. Ten chłopiec był taki ufny i miły  na pewno tutaj ma właściwą
opiekę, ale Ben chciał, \eby znalazł wreszcie swój dom.
Musiał skupić się na prowadzeniu samochodu. Burza ju\ się rozpoczynała,
a on śpieszył się, chcąc przed powrotem do domu dotrzeć do miejsca wypadku
Jennifer. Zamiast wjechać na wzgórze, skręcił w dolinę, w stronę strumienia.
Wcią\ było dostatecznie jasno i kierowała nim ciekawość, \eby dowiedzieć się
czegoś o Jennifer.
Zatrzymał samochód obok spalonego wraka i wysiadł. Obszedł wokoło
miejsce wypadku, kopnięciem odrzucił na bok fragment jakiejś metalowej części.
Pochylił się i zobaczył, \e jest to kawałek tablicy rejestracyjnej ze stanu Teksas, a
więc potwierdzającej jego przypuszczenia.
Rozgarnął szczątki samochodu, znajdując jedynie poczerniałe, zwęglone
strzępy. Dopiero parę kroków od tego miejsca znalazł część torebki. Gdy ją wziął
do ręki, rozsypała się w popiół i zostało z niej tylko kilka plastykowych kart z
prawie niemo\liwymi od odcyfrowania napisami i ledwo rozpoznawalnym
nazwiskiem. Przesunął palcem po wytłaczanych literach i przeczytał napis, na
który padały grube płatki śniegu.
Jennifer Osmann Falcon.
Znieg zmieszany z popiołem trzeszczał pod jego stopami, kiedy szybkim
krokiem wracał do samochodu.
ROZDZIAA CZWARTY
Przyciskał pedał gazu tak, \e a\ śnieg tryskał spod kół d\ipa, kiedy wracał
do domu. Zwolnił dopiero na najbardziej krętych odcinkach drogi i jechał teraz
ostro\niej, a myśli kłębiły mu się w głowie. W jego domu przebywała \ona
Westona!
Jennifer Falcon. Słyszał, \e ojciec o\enił się ponownie, ale to było owego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl