[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejscach publicznych na melodyjne, włoskie zwroty ojca odpowiadała nowo nabytą, doskonałą angielszczyzną.
We wczesnym dzieciństwie Ewangelina była zupełnie nieświadoma tego, że wycieczki na Manhattan, odbywane
wielokrotnie w miesiącu, nie były zwykłą rozrywką. Ojciec nigdy nie wspominał, po co jadą, obiecywał tylko zabrać ją na
karuzelę w Central Parku albo do ulubionej jadłodajni, albo do Muzeum Historii Naturalnej, gdzie nie mogła oderwać
oczu od zawieszonego na suficie gigantycznego walenia - z otwartą buzią wpatrywała się w jego odsłonięty brzuch. Każda
wycieczka była dla niej przygodą, niemniej w miarę upływu czasu zrozumiała, że faktycznie wyprawiali się do miasta,
tam bowiem odbywały się spotkania ojca z jego kontaktami. Tym właśnie były: wymiana dokumentów w Central Parku,
szeptana rozmowa w barze niedaleko Wall Street, lunche z zagranicznymi dyplomatami, podczas których wszyscy mówili
szybko i w niezrozumiałych językach, polewali wino i wymieniali informacje. Wtedy nie wiedziała, czym zajmuje się
ojciec, nie rozumiała też powodów jego rosnącego uzależnienia od pracy po śmierci matki. Każdy wyjazd traktowała jak
prezent.
Ta iluzja prysła pewnego popołudnia, kiedy miała dziewięć lat. Dzień był nadzwyczaj słoneczny, choć w wiatr
wplecione już były pierwsze oznaki zimy. Zamiast udać się w uzgodnione miejsce, jak mieli w zwyczaju, weszli na most
Brooklyński - ojciec prowadził ją w milczeniu obok grubych, metalowych lin. W oddali słońce spływało za wieżowce
Manhattanu. Przeszli kilka kilometrów, aż wreszcie zatrzymali się w parku przy Washington Square, gdzie ojciec nakazał
krótki odpoczynek na ławce. Tamtego popołudnia zachowanie ojca wydało jej się wyjątkowo dziwne. Był wyraznie
zdenerwowany, trzęsącymi się rękami przypalił papierosa. Ewangelina znała go doskonale i wiedziała, że najmniej do-
strzegalny objaw nerwowości - drgnięcie palca albo wargi - to oznaka głęboko skrywanego niepokoju. Wiedziała, że coś
jest nie tak, ale nie odezwała się słowem.
W młodości ojciec był przystojny. Na zdjęciach z Europy miał czarne, opadające na oczy, kręcone włosy. Nosił
nieskazitelne, szyte na miarę ubrania. Tego dnia jednak, kiedy siedział roztrzęsiony na ławce, nagle wydał jej się stary i
zmęczony. Z kieszeni spodni wyjął chustkę i otarł z czoła pot, plamiąc błękitny jedwab. Ewangelina milczała. Gdyby się
odezwała, złamałaby niepisaną umowę, której przestrzegali po śmierci matki - milczeniem wzajemnie okazywali
szacunek swojej samotności. Ojciec nie wyjawił, co go nurtowało. Nie ufał jej. Być może z powodu dziwnego stanu ojca
zapamiętała tamten dzień tak szczegółowo, a może ciężar przeżyć kazał jej wielokrotnie przeżywać w myślach
wydarzenia, które nastąpiły potem - tak czy owak, Ewangelina zapamiętała każdą chwilę, każde słowo i gest, każdą,
nawet ledwie wyczuwalną, zmianę nastroju.
- Chodz - powiedział wreszcie ojciec, schował chustkę do kieszeni kurtki i wstał, jakby byli spóznieni na spotkanie.
Pod lakierkami firmy Mary Jane, które Ewangelina miała na nogach, szeleściły liście - ojciec uważał, że powinna się
ubierać w sposób, który on sam uznawał za stosowny dla młodych panien, nosiła więc krochmalone, bawełniane fartuszki,
odprasowane spódnice, szyte na miarę żakieciki i sprowadzane z Włoch drogie pantofelki - garderobą zdecydowanie
odróżniała się od szkolnych koleżanek w dżinsach, koszulkach i adidasach najnowszych modeli. Doszli do obskurnej
dzielnicy upstrzonej jaskrawymi plakatami reklamującymi cappuccino, gelato, vino. Ewangelina momentalnie ją
rozpoznała - w przeszłości często zaglądali do Małych Włoch. Dobrze znała okolicę.
Zatrzymali się pod kawiarnią, przed którą na chodniku rozstawiono metalowe stoliki. Ojciec wziął ją za rękę i
poprowadził do zaludnionej sali, w której owiał ich ciepły podmuch słodko pachnącej pary. Na ścianach wisiały czarno-
białe fotografie z Włoch w ozdobnych, pozłacanych ramach. Mężczyzni przy barze, w głęboko wciśniętych na oczy
34
[ Pobierz całość w formacie PDF ]