[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam gdzie leżało ciało Streeta. Za żadne pieniądze nie zmusiłaby
się, żeby je stamtąd podnieść. Niech je sobie zachowa Street.
Zapłacił za nie wystarczająco wysoką cenę.
Zanim Erin skończyła, Cole wrócił, niosąc strzelbę.
- Zostaw resztę. Wynośmy się stąd, zanim jeszcze ktoś się
tu zjawi.
- Chyba nie zajdę daleko -stwierdziła sucho Erin.
- Ja też nie. Street przyleciał helikopterem ze stacji. -Cole
zaczął iść, ale przy pierwszym kroku się potknął i musiał
chwycić się ściany. -Pośpiesz się, Erin. Już załadowałem nasze
rzeczy do helikoptera.
- Dokąd lecimy?
- Na stację Windsora. Teraz, kiedy Street nie żyje,
powinniśmy być tam bezpieczni. W każdym razie, nikt się nie
spodziewa, że nas tam znajdzie.
Erin zebrała resztki sił, podniosła plecak i za Cole'em wyszła
z jaskini. Przez pierwsze kilka minut wilgotny upał wydawał się
jej przedsionkiem nieba. Kiedy doszła do helikoptera, znów
czuła się jak w piekle. Pociła się obficie. W przeciwieństwie do
Cole'a. Kiedy pomagał jej wsiąść na pokład, zauważyła, że jego
skóra jest bardzo chłodna.
Po pięciu minutach lotu uświadomiła sobie, że Cole z trudem
zachowuje przytomność.
Rozdział trzydziesty siódmy
Deszcz uderzał rozwścieczonymi biczami w okrągłą kopułę
helikoptera, zmniejszając widoczność do kilkuset metrów. Erin
odczytywała wskazania przyrządów, które pokazywał Cole. Jej
głos brzmiał monotonnie, umysł miała otępiały. Powinna się
bać, ale ze zmęczenia było jej wszystko jedno.
Wiedziała, że Cole musi się czuć jeszcze gorzej. Wyczuwała,
że jest kompletnie wyczerpany. Miał nieskoordynowane ruchy i
zaburzenia wzroku. Zaczął się pocić, ale jego skóra była nadal
zimna. Co jakiś czas helikopter chwiał się na boki w
podmuchach wiatru, a Cole coraz wolniej prostował jego kurs.
Wstrząs mózgu pozbawiał go sił. Działał wyłącznie odruchowo,
kierując się refleksami, a wokół nich z niesłabnącą siłą szalała
burza.
- Powinniśmy wylądować -powiedziała Erin.
- Jeszcze jesteśmy za daleko. Nie udałoby się nam dojść
piechotą.
Nie upierała się. To była prawda. Ledwie wystarczyło jej
energii, żeby dowlec się z plecakiem do helikoptera.
- Masz wstrząs mózgu -powiedziała.
- Nie gadaj bzdur. Odczytaj kompas.
Erin w odrętwieniu skupiła się na instrumencie. Błyskawica
przecięła niebo i piorun uderzył w ziemię,
A w ich słuchawkach rozległ się ogłuszający trzask. Cole
skrzywił się boleśnie i ściszył radio.
Niespodziewanie wylecieli z zasięgu burzy. Po kilku
minutach wiatr poprzerywał czarną powłokę chmur. Słońce
prażyło prześwitami z zadziwiającą siłą, wydobywając z mokrej
ziemi obłoki pary wodnej. Po lewej jak tafla wody zabłysnął
blaszany dach pod ciemną chmurą burzową, z której
skłębionego wnętrza jeszcze wydobywały się kurtyny wody.
- Spójrz tam -powiedziała Erin, dotykając ramienia Cole'a.
-Czy to nie stacja?
-Alleluja.
Mówił niewyraznie. Ze ściągniętą z wysiłku twarzą zmienił
kurs helikoptera. Znalezli się na skraju odchodzącej burzy.
Maszyna szarpnęła i zadrżała jak narowisty koń. Cole zaklął,
rozwścieczony na nieposłuszne stery i na własne zwolnione
reakcje. Helikopter zrobił zwrot w zacinającym deszczu i
porywistym wietrze. Zwiatła stacji były teraz kilkadziesiąt
metrów pod nimi.
- Zobacz, czy nie ma jakichś obcych samochodów -polecił
Cole.
Zatoczył wokół budynków szerokie, chwiejne koło. Erin
patrzyła przez strumienie ulewy na ziemię. Wewnątrz dużego
namiotu, który zbudowano jako kwaterę dla Chińczyków, paliło
się kilka lamp. Jednak na podwórzu nikogo nie spostrzegła.
Widocznie mężczyzni schronili się przed deszczem.
Jej uwagę przyciągnęła jakaś jasna plama.
- Widzę biały samochód z napędem na cztery koła. Stoi na
tyłach domu.
- To Streeta. Jeszcze coś?
- Nie.
Cole wydał westchnienie, które niemal przekształciło się w
jęk.
- To dobrze.
Kiedy kołował nad frontowym dziedzińcem domu, drzwi się
otworzyły i wyszła przez nie drobna postać.
- To Lai -powiedziała Erin.
- Sama?
- Jeśli dobrze widzę, tak.
Lai wyszła spod daszku i spojrzała w niebo, osłaniając oczy
przed kroplami deszczu.
Cole gwałtownie potrząsnął głową i skrzywił się.
- Strzelba -rzucił krótko. -Wez ją.
Erin pochyliła się i wyjęła broń spod fotela.
- Jest gotowa do strzału? -zapytał.
Sprawdziła magazynek i odciągnęła bezpiecznik.
- Tak -odparła.
- Połóż mi ją na kolanach. I trzymaj ten pistolet w plecaku
pod ręką. Jeśli tam na dole czeka na nas pułapka, nikt nie będzie
się spodziewał, że jesteś uzbrojona.
Erin bez słowa położyła sobie plecak na kolanach, wydobyła
pistolet spod diamentów i odbezpieczyła. Teraz wystarczyło
tylko sięgnąć do plecaka i chwycić broń.
Cole obrócił helikopter i opadł na błotnistą ziemię przed
budynkiem. Lądowanie było twarde. Jedna z płóz zaryła
dziesięć centymetrów w czerwone trzęsawisko. Druga opadła
sekundę pózniej i również zniknęła w błocie. Cole wyłączył
silnik i rotor powoli zwalniał obroty. Erin wyszła z kabiny,
chociaż łopaty wciąż cięły powietrze. Obeszła helikopter, żeby
pomóc Cole'owi.
- Wysiadaj -poleciła, szarpiąc go za ramię. -Nie możesz tu
zostać.
Nie poruszył się.
- Wysiadaj! -zawołała głośniej. -Nie doniosę cię do domu.
Cole, pomóż mi!
Wolno podniósł głowę. Niepewnie wyszedł z kabiny,
trzymając w ręku strzelbę. Erin, ściskając plecak, poprowadziła
go przez błoto do domu, w którego drzwiach czekała Lai.
- Tak się cieszę, że pan Street was odnalazł -powiedziała
Chinka matowym głosem, spoglądając na Cole'a przejrzystymi
czarnymi oczami. -Bardzo się martwiliśmy. Wing wręcz szalał z
niepokoju. -Spojrzała na helikopter. -Gdzie jest pan Street?
- Nie żyje -bez ogródek odparła Erin.
- Nie żyje? Nic nie rozumiem.
- Street chciał zabić Cole'a. Nie udało mu się. Cole miał
więcej szczęścia.
Lai nerwowo wciągnęła powietrze.
Erin minęła Chinkę i wprowadziła Cole'a do domu.
- On jest ranny. Przynieś koce, apteczkę i lód na okłady.
Spojrzała na kobietę, która jak zamurowana stała w miejscu.
Rusz się!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]