[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Phyllis wlepiła w nią wzrok.
- W jaki sposób, na Boga, twój ojciec może się utrzymać z pracy w drewnie?
Serenity wypiła jeszcze jeden łyk sherry i dopiero teraz poczuła rozluznienie. Doszła do wniosku, że
ci ludzie nie są tak naprawdę grubiańscy, są po prostu zaciekawieni.
- Julius i Bethanne jeżdżą na wiosnę i latem po targach rzemieślniczych.
Franklin zacisnął dłoń na szklance.
- Objeżdżają targi rzemieślnicze?
- Sprzedają swoje wyroby na różnych targach wzdłuż całego wybrzeża stanu - wyjaśniła Serenity z
ochotą.
Phyllis wydęła wargi.
- Chce pani powiedzieć, że sprzedają jakieś kiczowate paskudztwa na tych tanich bazarach sztuki i
rzemiosła?
Wszystkie rozpaczliwe starania Serenity, by okazać się wobec nich tolerancyjną, prysnęły w
mgnieniu oka.
- Julius i Bethanne są niezwykle utalentowanymi artystami. Nie sprzedają żadnej kiczowatej tandety!
Jessica zaczerwieniła się.
- Matka nie chciała pani urazić. Była tylko trochę zaskoczona, to wszystko.
Phyllis zerknęła na Caleba.
- Poznałeś tych ludzi, Caleb?
- Nie - odparł. - Chwilowo nie ma ich w kraju.
- Nie ma ich w kraju? - Brwi Rolanda powędrowały wysoko w górę. - A cóż oni robią za granicą?
- Sądzę, że są w podróży poślubnej, sir. - Caleb spojrzał na Serenity. - Mam rację?
- Owszem. - Serenity stopniowo odzyskiwała opanowanie. Ze względu na Caleba musi być uprzejma!
- Pobrali się przed miesiącem.
Laura sprawiała wrażenie otumanionej.
- Nie rozumiem. Czy dla któregoś z nich to było drugie małżeństwo?
- Nie - odpowiedziała Serenity. - Pierwsze dla nich obojga. %7łyli ze sobą od piętnastu lat i Bethanne
w końcu doszła do wniosku, że nadszedł czas, by wziąć ślub.
Nastąpiła krótka, wręcz namacalna cisza. Roland wypił potężny łyk whisky.
- Jak poznałaś mojego wnuka?
- Poznaliśmy się, kiedy go wynajęłam na doradcę do mojej nowej firmy wysyłkowej - wyjaśniła. -
Tak było, Caleb, prawda?
- Tak. - Caleb badawczo wpatrywał się w swoją whisky.
- Nie stać jej było na moje honorarium, więc podpisaliśmy umowę o wspólnym prowadzeniu firmy.
Kiedy wyjdzie katalog i rozkręcę firmę, będę partycypował w zyskach. Znakomity interes, którego
nie mogłem przegapić.
Roland miał coraz bardziej wściekłą minę.
- Jaki diabeł podkusił cię do współudziału w firmie wysyłkowej?
- Lokuję pieniądze w różnych przedsięwzięciach.
Nastąpiła kolejna niezręczna chwila ciszy.
Phyllis z hałasem odstawiła szklaneczkę z sherry na politurowany dębowy stolik.
- To niedorzeczne. O co tu chodzi, Caleb? Z pewnością nie mówiłeś serio o współudziale w
przedsięwzięciu panny Makepeace.
- Całkiem poważnie, ciociu Phyllis. Mam podpisaną umowę - powiedział cicho Caleb. - To bardzo
interesujący projekt. Ostatnio zajmował mi wiele czasu, praktycznie wręcz przeniosłem się do Witt's
End.
Serenity spojrzała na niego. Przez moment wydawało się jej, że widzi w jego oczach zimny gniew i
jeszcze chłodniejszą dumę, jako reakcję na dezaprobatę i zaskoczenie rodziny. Miała nieprzyjemne
wrażenie, że między nim a resztą rodziny powstała niewidzialna linia frontu.
Spojrzenie Caleba po chwili złagodniało, zdążyło jednak zasiać w umyśle Serenity mocno
niepokojące podejrzenia. Być może Caleb nie przywiózł jej tutaj, by ją przedstawić rodzinie z czysto
konwencjonalnych, tradycyjnych powodów? Może chciał ją wykorzystać jako pionek w
niezrozumiałej grze, którą prowadził z krewnymi?
Ludzie z tego zewnętrznego świata funkcjonują w innym systemie wartości. Czasami zawiłe
subtelności tych gierek były dla Serenity niezauważalne. Tak czy owak powinna wytłumaczyć
Calebowi, że nie ma zamiaru dać mu się wykorzystać.
Rozdział 8
Tandetna szkatułka na biżuterię tkwiła w tym samym miejscu, gdzie ją zostawił w wieczór swych
osiemnastych urodzin. Caleb odsunął tylną ściankę biurka i sięgnął do środka. Palce dotknęły
szkatułki. Powoli ją wyciągnął i obejrzał w świetle nocnej lampki. Wyglądała jeszcze tandetniej, niż
ją zapamiętał. Dwa sztuczne kamienie obluzowały się. Fałszywa pozłotka wytarła się niemal
doszczętnie i wyblakła. Zewnętrzna powłoka z niebieskiego winylu wypłowiała, miejscami popękała
i złuszczyła się.
Caleb odłożył szkatułkę na nocny stolik i usiadł na łóżku. Pochylił się do przodu, oparł łokcie na
kolanach i badawczo przyglądał się jedynej rzeczy, jaką odziedziczył po matce. Roland dał mu tę
szkatułkę w dniu jego osiemnastych urodzin. Wtedy po raz pierwszy Caleb zdał sobie sprawę, że
dziadek pozwolił, by w ogóle cokolwiek zostało po Crystal Brooke.
- Tam jest wszystko - powiedział wręczając ją wnukowi. - Cała ta przeklęta historia o tym, jak ta
kobieta uwiodła i zniszczyła twojego ojca. Trzymałem te parszywe wycinki tylko po to, żebyś
zobaczył, że tej dziwce omal się nie udało zniszczyć naszej rodziny.
- Dlaczego mi to dajesz, dziadku? - Caleb patrzył na szkatułkę i widział w niej puszkę Pandory.
- Dlatego, że zawiera prawdę. Mężczyzna winien stawić czoło prawdzie bez mrugnięcia powieką. A
ty już jesteś mężczyzną, Calebie.
- Tak, sir. - Caleb chwycił szkatułkę, jakby była z roztopionego ołowiu. Parzyła go w ręce.
- Całe życie hodowałem konie. - Roland stał w oknie salonu i spoglądał na padok, gdzie pasł się jego
ulubiony, wielokrotnie nagradzany ogier, Windstar. - I nauczyłem się jednego: że krew się zawsze
odzywa. Wiele razy już ci to powtarzałem. Caleb zaciskał palce na szkatułce tak mocno, że omal nie
pękła. Rzeczywiście, słyszał już tę przemowę wielokrotnie.
- Tak, sir.
- Masz w sobie jej krew. Temu się nie da zaprzeczyć. Krew taniej dziwki, nawet nie kurwy z klasą.
Ale jednocześnie w twoich żyłach płynie krew Ventressów, Calebie. A Ventressowie to silna rasa.
Bóg jeden wie, że zrobiłem co mogłem, by mieć pewność, że krew Ventressów u ciebie przeważy.
Caleb miał gardło ściśnięte ślepą furią, ale twarz spokojną jak zawsze.
- Zdaję sobie z tego sprawę, sir.
- I myślę, że mi się udało. - W głosie Rolanda brzmiała nuta satysfakcji. - Wiem, że czasami byłem
dla ciebie za surowy, ale to było dla twojego dobra.
- Tak, sir.
- Powiem ci prawdę, Calebie. W tym, co się stało przed laty, była także część mojej winy. Franklin
ma rację, mówiąc, że byłem zbyt pobłażliwy dla Gordona, kiedy dorastał. Twój ojciec był moim
jedynym synem i chciałem, żeby miał wszystko. I to był poważny błąd. Moja pobłażliwość osłabiła
jego poczucie obowiązku i odpowiedzialności. To go uczyniło podatnym na wpływy. I kiedy ona się
pojawiła, był dla niej łatwą zdobyczą.
- Wiem. Już mi to mówiłeś.
- Ale, na Boga, nie popełniłem tego samego błędu wobec ciebie! Zrobiłem wszystko, by mieć
pewność, że rozumiesz, co to znaczy być Ventressem, czego się od ciebie oczekuje.
Teraz wyjeżdżasz na studia. Przyszłość rodziny Ventressów leży w twoich rękach. Nigdy o tym nie
zapominaj.
- Zrobię, co w mojej mocy, sir.
Roland odwrócił się i popatrzył na wnuka, w oczach miał błysk determinacji.
- Oczywiście, że się postarasz. Ventressowie zawsze robią wszystko, co w ich mocy. Przyniesiesz
zaszczyt temu nazwisku.
- Tak, sir.
- A kiedy nadejdzie pora - kontynuował Roland stanowczo - ożenisz się z odpowiednią kobietą,
kobietą, która będzie absolutnie bez zarzutu, która na powrót wniesie do tej rodziny silną, czystą
krew. Wybierzesz kobietę, która będzie absolutnym przeciwieństwem tej prymitywnej dziwki, która
cię urodziła. Zrozumiałeś mnie, Calebie?
- Tak, sir.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]