[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skosztuj schłodzonych lodem owoców, mój wielce czcigodny gościu, póki jeszcze nie nagrzało ich
słońce. Mój kucharz Semitaumie je doskonale przygotować.
Otworzyła się druga brama - znajdująca się naprzeciwko tej, przez którą wypchnięto kobietę - i na
piasek, który przez lata wypił całe morze krwi ludzi ró\nych ras i narodów, wyszedł jeszcze jeden
idący na śmierć. Ale on szedł dobrowolnie.
Nale\ał do tych zuchwałych, czy mo\e zdesperowanych wojowników, którzy z własnej woli
zawierali umowę o uczestnictwie w określonej liczbie walk i jeśli zwycię\ali i nie umierali przy
tym od ran, to otrzymywali umówione wynagrodzenie. Dla gladiatora, krzepkiego, brodatego
kozaka, niewiadomymi wiatrami zaniesionego do Vagaranu z dzikich zaporoskich stepów,
le\ących między ziemiami hyboryjskimi i Turanem, dzisiejsza walka była ostatnią z dziesięciu,
które zobowiązał się odbyć. Dziewięć zwycięstw miał ju\ za sobą.
Jeszcze jedno i za otrzymane pieniądze przez miesiąc będzie mógł do woli popró\nować, niczego
sobie przy tym nie odmawiając. Tym bardziej \e za ostatnią walkę obiecano mu potrójne
wynagrodzenie - po pierwsze, rekompensata ura\onej dumy mę\czyzny, który musi walczyć z
babą, po drugie szczególnie hojna zapłata za spełnienie osobistej prośby satrapy Haszyda. A ten
prosił kozaka, który pokazał się w poprzednich walkach z jak najlepszej strony, by w
miaręmo\liwości nie zabijał Amazonki, zachował jąw ten
-53-
sposób dla następnych walk, ale za to wychłostał, jak nale\y, ku uciesze publiczności batogiem,
którym kozak władał lepiej ni\ niektórzy własną ręką, i w porę się zatrzymał, nie dobijając, nawet
jeśli widzowie będą \ądać śmierci. Dobrze by było zerwać z niej batogiem tę resztkę ubrania.
Ludziom się to spodoba. - Dowódca Sdemak, przekazujący prośbę satrapy, wyszczerzył się
szyderczo, mrugnął \artobliwe do kozaka i nawet szturchnął go w bok -jakby chciał powiedzieć:
sam jesteś mę\czyzną, rozumiesz, o co chodzi. - Za to ostatnie, jeśli ci się uda, zapłacimy osobno. I
dodatkowo ode mnie dostaniesz pięć sztuk złota".
Przez to wszystko kozak wszedł na arenę w szczególnym nastroju, absolutnie pewien nie tylko
zwycięstwa nad jakąś tam jałówką, ale tak\e tego, \e zdoła spełnić wszystkie prośby i \yczenia.
Jego nastrój zniknął szybciej ni\ puch porwany przez huragan, gdy tylko napotkał wzrok idącej mu
na spotkanie kobiety. Zrozumiał, \e będzie to walka na śmierć i \ycie, i jeśli on jej nie zabije, ona
zagryzie go zębami. Zrozumiał... ale nie mógł nie spróbować spełnić prośby Haszyda. Poza tym,
zawsze przecie\ jest nadzieja, \e a nu\ się uda".
Zadzwięczał gong, obwieszczający początek walki. Kozak zaczął rozwijać batog.
Widzowie jak zwykle robili zakłady. Ubrana w szaty kapłana Niewiadomego kobieta boleśnie
ścisnęła łokieć swojego towarzysza.
- Co tu się dzieje, Vellach - szeptem, ale dość głośnym, powiedziała zdenerwowana kobieta. -
Poszaleli... Kobietę... Wystawili kobietę! I to ma być cywilizowany świat!
- Ciszej, Minolio, proszę cię, ciszej! - powiedział uspokajająco Vellach i pogładził japo ręce. -
Jeszcze tego brakowało, \eby nas rozpoznano. Pamiętaj, \e ryzykujemy nie tylko swoim \yciem.
- O tak, pamiętam... Ale tak bym nie chciała przyglądać się temu ohydztwu.
- Jakoś to przecierpisz. I lepiej ju\ nic nie mówmy.
- Dobrze... Ale gdzie patrzą bogowie, Vellach?!
Poza szerokim, krótkim mieczem Amazonka nie miała \adnej broni - odmówiła wzięcia
czegokolwiek innego. Kozak oprócz batoga miał jeszcze buławę na długim trzonku, która na razie
jeszcze wisiała na pasku. Mę\czyzna i kobieta spotkali się po to, \eby zadecydować, które z nich
ma \yć. Jego przywiodły tu pieniądze, ją ból i nienawiść.
-54-
- Tygrysica, prawdziwa tygrysica - mówił w tym czasie satrapa do szacha. - Ilu moich narwańców
podrapała, jednemu nawet wykłuła oko palcem... Ale\ nie patrz tak na mnie, mój szlachetny
przyjacielu! Nie za to. Nie odwa\yliby się jej tknąć, znają mój gniew. Wszystkiemu winien jest jej
dziki, nieokiełznany charakter.
- Jak ma na imię? - zainteresował się leniwie D\umal.
- Nie wiadomo. Próbowano się dowiedzieć, porozumieć gestami, ale niestety nic z tego. Albo nie
rozumie, o co się ją pyta, albo milczy, bo jest upartą dzikuską.
- Tak, i zdaje się, \e umrze jako bezimienna.
Ani szach, ani satrapa nie wiedzieli, \e prawdziwa Amazonka nie wyjawi nigdy mę\czyznie
swojego prawdziwego imienia. Powiedzieć swoje imię oznaczałoby w jakiś sposób przyznać
równość ni\szej płci. A dla tych kobiet nie było nic bardziej hańbiącego, chyba \e być mę\czyzną...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]