[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że to raczej znak. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele znaków nas otacza. Nie
umieją ich czytać. To rzadki dar.
Gnatzki otwiera drzwi. Słyszę jego kroki, a nawet bicie serca  wolne i miarowe.
Człowieka, wyciągającego z kieszeni pistolet, zauważa zbyt pózno. Pod tym względem
organizm ludzki jest niedoskonały. Nim impuls nerwowy dotarłby do mózgu, nakazując ciału
paść na ziemię, a ono wykonałoby rozkaz, minęłoby zbyt wiele czasu. Nie zdążyłby. Widzę
przerażenie na jego twarzy.
Padają dwa, oddzielone ułamkiem sekundy strzały. Kule przecinają powietrze, drobinki
prochu wydostające się z lufy, pokrywają dłoń napastnika.
Czekam.
Widzę, jak pociski zbliżają się do Gnatzkiego. Ludzie wokół jeszcze nie zdążyli
zorientować co się dzieje. Wiem już, gdzie kule trafią. Jedna przestrzeli mu bark, rozrywając
mięśnie, szarpiąc tętnicę i miażdżąc kości, lecz nie zabije go. Za to ta druga będzie śmiertelna,
trafi go w serce, lub aortę, powodując, że jeśli nawet nie umrze natychmiast, to wykrwawi się
w mgnieniu oka.
Jeszcze nie.
Pierwsza kula dotyka koszuli.
Teraz!
Na serii zdjęć uwieczniam, jak pociski przeszywają ciało. Oba przechodzą na wylot,
kończąc swój tor na kuloodpornych drzwiach banku. Rozpylona w powietrzu fontanna krwi,
niczym rdzawa chmura pokrywa wszystko wokół. Krople rozbryzgują się z paskudnym
plaśnięciem na szybie, komponując się z odpryskami po nabojach Gnatzki odrzucony do tyłu,
pada bezwładnie na ziemię, rozbijając sobie czaszkę o betonowy schodek. Wygląda jak
szmaciana lalka, rzucona przez znudzone zabawą dziecko. Aktówka upada tuż przy jego
stopach. Zwłoki obficie broczą krwią.
Mój lekko zmodyfikowany Nikon uchwycił to wszystko klatka po klatce, z milisekundową
dokładnością.
Czas wraca do normalnego biegu. Wpadam w mnogość dzwięków i ruchów,
bombardujących moje zmysły. Promieniom słonecznym udaje się przebić przez chmury,
odpędzając ponury cień spowijający ulicę. Gołąb, z trzepotem skrzydeł odlatuje w sobie tylko
znanym kierunku. Spokój burzą krzyki przerażonych przechodniów. Część z nich, pada
odruchowo na chodnik, lub kuli się, zasłaniając się rękami. Niektórzy uciekają w panice,
wszystko jednak po czasie. Piskliwy wrzask blondynki rani moje uszy, jest tak wysoki, że
niemal czuję, jak drżą szyby. Jakiś mężczyzna próbuje ją bezskutecznie uciszyć.
Jeden z bandytów natychmiast podbiega i zabiera upuszczoną przez Gnatzkiego teczkę,
następnie obaj uciekają w przeciwnych kierunkach. Z banku wypadają ochroniarze, robiąc
przy tym grozne miny i mnóstwo dodatkowego zamieszania. Przymierzają się do strzału, lecz
wokół jest zbyt wielu spanikowanych ludzi, których mogliby przypadkowo postrzelić,
wzywają więc posiłki przez krótkofalówkę.
Na wszelki wypadek robię jeszcze zdjęcia obu napastników  mogą mi się przydać. Policja
na pewno zwróci się do mnie z pytaniem, co widziałem. Będą zadawać mnóstwo pytań, może
nawet próbować połączyć mnie z tą zbrodnią. Wolę się zabezpieczyć. Wprawdzie bandyci
mają kaptury na głowach, ale liczę na to, że uda mi się uchwycić przynajmniej fragmenty ich
twarzy.
Dopijam kawę. Nadgryzionego pączka zostawiam na stoliku a gazetę wyrzucam do kosza.
Aparat przewieszam przez ramię i jak gdyby nigdy nic, opuszczam lokal. Wychodząc
zakładam okulary przeciwsłoneczne, i włączam empetrójkę. Słuchawkę zakładam tylko na
lewe ucho. Mocne brzmienie Prodigy wprawia mnie w lepszy nastrój. Kątem oka dostrzegam,
jak wredna jędza w barze, drżącymi rękoma wybiera numer na telefonie komórkowym.
Wiedziałem.
Karetka pogotowia przyjeżdża zadziwiająco szybko. Oparty o ścianę obserwuję, jak z
pojazdu wysiadają ratownicy medyczni, objuczeni całą masą sprzętu. Z satysfakcją patrzę jak
lekarz badający mój Obiekt, niedowierzając kręci głową. Chwilę pózniej nadjeżdża policja, a
także posiłki zamówione przez ochroniarzy banku. Wszystko na sygnałach, robi się kolorowo
jak na dyskotece. Stojący wokół gapie przepychają się jeden przez drugiego, by zobaczyć co
się stało. Ochrona zabezpiecza teren, by nikt nie przeszkadzał w akcji, a policjanci spisują
zeznania.
Odchodzę stamtąd, by jakiś wścibski glina przypadkiem nie wpadł na pomysł
zarekwirowania mojego aparatu. Muszę wywołać te zdjęcia i to szybko. Widzę jeszcze jak
ratownicy opatrują Gnatzkiego i kładą go na nosze. Chwilę pózniej rozlega się wycie syreny.
Mój samochód stoi na parkingu kilkaset metrów dalej. Srebrny Volkswagen Passat,
którego otrzymałem jako zapłatę za zdjęcia pewnego lekarza. Samochód był niemal nowy.
Człowiek ów (w tej chwili już nawet nie pamiętam jak się nazywał) bardzo chętnie mi go
podarował w zamian za te fotografie. W domu mam więcej takich prezentów.
W aucie empetrójkę zmieniam na odtwarzacz CD. Przebicie się przez korki zajmuje mi
sporo czasu. Dobrze, że wciąż odczuwam skutki krążącej w żyłach kofeiny, inaczej chyba
zasnąłbym na miejscu. Jestem wykończony, brudny, a jednocześnie podekscytowany. Dopóki
nie wywoła się zdjęcia, nigdy tak naprawdę nie wiadomo co zostało uchwycone. Jasne, że
mam podgląd na wyświetlaczu, jednak to nie to samo. Nie można dostrzec najistotniejszych
szczegółów, widocznych tylko na dużym formacie a właśnie o nie chodzi. W miarę jak
zbliżam się do domu, podniecenie narasta.
Mieszkam po drugiej stronie miasta, na dość ładnym, strzeżonym osiedlu. Bloki, pomimo,
iż mają swoje lata, dobrze się prezentują. Na parking pod budynkiem wjeżdżam z piskiem
opon, wzbudzając oburzenie wśród starszych lokatorek, spacerujących po zielonym skwerku.
 Dorosły facet, a zachowuje się jak gówniarz skomentowała kiedyś sąsiadka. Nigdy nie
miałem z nią dobrych układów. Odpowiedziałem jej wtedy, że wolę być starym gówniarzem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl