[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czując jak zimny pot spływa mu po plecach.
A więc to już" - pomyślał i odruchowo skulił się, czekając na strzały. Przez głowę przemknęły mu
strzępy zdań, kilka migawek z całego życia i... nie stało się nic.
Dlaczego nie strzelają?" - zdziwił się, gdy minęły minuty, a on wciąż jeszcze żył. Czy to niosło
nadzieję, czy było kolejną torturą; ale po co męczyć człowieka, który i tak ma umrzeć? A może zacięła
im się broń? A może...? Stał tak godzinę? Dwie? A może cały dzień? Nasłuchiwał i czekał, czekał i
nasłuchiwał. A potem ktoś podszedł do niego, zdjął mu opaskę i odprowadził do celi.
Dopiero gdy znalazł się między chłodnymi, betonowymi ścianami, gdy usiadł na dobrze znanej
drewnianej pryczy, przekonał się, jak bardzo jest wyczerpany. Nie mógł się poruszyć. Wszystkie
mięśnie napięte przez kilka godzin teraz odmówiły posłuszeństwa. Mógł się tylko śmiać. Jak inaczej
mógł zareagować ktoś, kto przeżył własną śmierć. Zmiał się tak histerycznie, że popłynęły mu łzy.
I znów musiał czekać. Nie wiedział, co oznaczała ta niedokończona egzekucja. Czy była to pomyłka,
czy miało go to zastraszyć? Niepewność była stanem nie do wytrzymania. Mijały godziny i dni, a on
wciąż bał się, że każda z mijających chwil może być ostatnią. To go wypalało.
Ostatnie przejścia, stres i wilgoć panująca w celi zmniejszyły odporność jego organizmu; przeziębił
się. Choroba nasiliła lęki, a wysoka temperatura spowodowała, że Ned zaczął tracić kontakt z
rzeczywistością. Majaczył. Zniło mu się, że przedziera się przez bagna w oparach mgły
151
i siarkowodoru. Słyszał głosy i widział rozmazane cienie. Mówiły coś do niego, coś od niego chciały,
ale on nie miał siły. Zapadał się coraz głębiej w mroczne grząskie trzęsawisko. Dusił się i wtedy
usłyszał głos, który rozpoznał od razu.
- Nie poddawaj się! - to był Sirus. Był tu przy nim, przyszedł, żeby mu pomóc. Ned czuł jego obecność,
widział jego uśmiech, chciał go dotknąć... Otworzył oczy i zobaczył przed sobą twarz anioła, a może...
Twarz była piękna, kobieca, delikatna, ale jej kolor... była ciemna, bardzo ciemna, prawie czarna. Czy
anioły mogą mieć czarne twarze? Anioł go dotknął, miał przyjemnie chłodną dłoń... Czy on umierał?
Nie! Sirus kazał mu walczyć! Musi...
Z tą myślą stracił przytomność.
* * *
Ocknął się w małej czystej salce, przypominającej szpitalną izolatkę. Ostry zapach środków
dezynfekujących potwierdzał przypuszczenie, że znajduje się w szpitalu. Szybko pojawiła się
pielęgniarka i kazała mu zażyć lekarstwa. Nie powiedziała nic więcej i znikła. Ned znów mógł tylko
czekać, ale teraz był już dużo spokojniejszy niż w celi. Spotkanie z Sirusem, nawet jeśli było wyłącznie
wytworem jego rozgorączkowanego umysłu, dodało mu sił. Jeśli miał umrzeć, to trudno, ale nie
zamierzał załamać się czekając na to. Czas zacząć walczyć.
Minęło kilka dni i gdy tylko doszedł trochę do siebie, zaczął ćwiczyć. Robił skłony, przysiady, pompki i
z przerażeniem stwierdził, jak bardzo osłabł. wiczenia, które kiedyś wykonywał z łatwością teraz
wymagały koszmarnego wysiłku, ale Ned nie poddawał się. Po dwóch tygodniach jego ciało znów
zaczynało działać jak sprawny, naoliwiony mechanizm. Wtedy przyszli po niego.
152
Szedł wąskim korytarzem, prowadzony przez dwóch gwardzistów i szybko przekonał się, że nie
znajdował się w szpitalu. Sprowadzili go po schodach i wepchnęli do korytarza, na którego końcu
znajdowały się szerokie, okute stalą i chromem drzwi. Jeden ze strażników otworzył je i lekko
popchnął go do środka; drzwi zamknęły się za nim prawie bezszelestnie.
Ned znajdował się w małym przytulnym gabinecie. Za niezbyt wysokim biurkiem siedział mniej więcej
pięćdziesięcioletni mężczyzna. Ned widział go po raz pierwszy. Był tego pewien. Ta twarz była tak
niezwykła, że gdy zobaczyło się ją raz, zostawała na zawsze w pamięci. Aagodność i czające się w głębi
oczu okrucieństwo, szlachetność i bezwzględność. W tym człowieku mieszkały skrajności, które ciężko
było połączyć. Ned spotykał te cechy wypisane na twarzach wielu ludzi, ale po raz pierwszy znajdował
je wszystkie u jednego człowieka. Taka twarz zdarzała się raz na milion, raz na dziesięć milionów.
Każdy reżyser wziąłby go do swego filmu" - przemknęło mu przez myśl.
-Siadaj!
Mężczyzna powiedział to tak sugestywnie, ze Ned nie zastanawiając się wykonał polecenie. Dopiero
wtedy pomyślał, że stojąc miał o wiele większe możliwości działania. Siedząc po przeciwnej stronie
biurka miał nikłą szansę zaskoczyć mężczyznę nagłym atakiem.
- Czy wiesz, kim jestem?
Ned przecząco pokręcił głową.
- Nazywam się Garaga. Do niedawna byłem doradcą prezydenta Butangwoso. Teraz, w dużej
mierze dzięki waszemu atakowi, to ja jestem prezydentem.
- Gratuluję.
Garaga uśmiechnął się subtelnie. - Zadziwiasz mnie! Niewielu ludzi znajdujących się w takiej sytuacji
jak ty,
153
stać by było na sarkazm. Nie sądzisz, że to w równym stopniu przejaw odwagi, co głupoty?
Ned popatrzył na niego podejrzliwie. O co tu chodziło? Jaki cel miała ta rozmowa?
- I myślę, że taki właśnie jesteś. - Garaga kontynuował swój monolog. - Na tyle głupi, żeby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]