[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bawże gości, a ja tymczasem jak gospodarz: rozporządzę się, żeby ich przyjąć godnie. I to powiedziawszy wyszedł do
sieni. Wnet na głos Mohylskiego zbiegli się ludzie., otoczyli dom cały i kilku z nich weszło do środka.. Powiązano
wszystkich bez oporu, jeden tylko Nestor wymknął się przez okno, jak sarna.
W zeznaniach Nestora cała ta nocna scena i następujące z nim przygody opowiedziane są w tych słowach:
Wyskoczywszy przez okno, uciekłem w głąb sadu; lecz widząc, że mnie prześlepiono, powróciłem znowu pod okno,
wcisnąłem się w krzak bzowy i patrzałem na wszystko, co się działo we środku. %7łal mi było za matką i laszką i
przeczuwałem, że ich czeka nie dobra godzina. Mohylski łajał wszystkich, matkę zaś moją kazał położyć na środku
izby i dwom chłopom chłostać rózgami. Każde jej krzyknięcie lazłomi do uszu gadziną i jakby kawałkami odrywało
serce... Wściekły, cały trzęsąc się od żalu i złości, chciałem już raz rzucić się przez okno i zadławić Mohylskiego; ale
na jedno wspomnienie, że ze mną postąpionoby równie, odrętwiałem zupełnie... Wtedy postrzegłem, iż obok mnie stał
dyabeł z lewej strony, cały czarny i nagi, ze świecącęmi się oczami, z ogonem i pazurami, jak u jastrzębia poglądał na
mnie i śmiał się, że aż mróz przechodził po mnie... Ja bałem się zawsze nieczystej siły, ale w tej chwili patrzałem nań
obojętnie, jakby na znajomego. Jak pies, zdawał się on badać z moich oczu, czem mógłby mi służyć i w tejże chwili,
świeca stojąca za oknem na stoliku, zaczęła się zbliżać do mnie i już nie wiem jakim sposobem,, znalazła się w mojej
ręce... pamiętam tylko dobrze, że sam jej nie wziąłem ze stolika. Poniosłem ją pod strzechę i pomału, z krwią
najzimniejszą, przeszedłem od węgła do węgła... Wtenczas mię dyabeł uderzył po ramieniu i rzekł: Idz teraz na
szostową przystań,, tam przed świtem znajdziesz twoją matkę.." a sam przepadł z oczu.
Zalazłem w nadbrzeżne oczerety obok łodzi i siedziałem tam, słuchając z wewnętrzną rozkoszą trzasku pożaru i
krzyków ludzi. Czarne po górach i jarach lasy, jak dyabli śmiały się oświecanemi łuną pożaru paszczękami, a Taśmina,
jak upiór, trupim migała blaskiem. Widziałem, jak w dzień, Mohylskiego, stojącego spokojnie na środku dziedzińca i
chwytającą się nóg jego córkę. Dowiedziałem się póznie, iż ów kościelny sługa spalił się wraz z domem.
Przed świtem posłyszałem kroki dwóch łudzi, zbliżających się do przystani. Nieśli oni coś ciężkiego w radnie, złożyli
na łodzi i zabierali się do odpłynięcia. Wtedy wyskoczyłem z ukrycia i w jednym z nich poznałem Makara. Myśl jak
piorun przemknęła mi przez głowę, iż obitą moją matkę niosą, by utopić w spławach i kijem, co go miałem w dłoni,
tak silnie przez pół uderzyłem Makara, że ten spadł z łodzi, jak bodiak od uderzenia kosy. Drugi uciekł, myśląc, że
widzi złego ducha, a ja wskoczyłem do łodzi
obojętnie, jakby na znajomego. Jak pies, zdawał się on badać z moich oczu, czem mógłby mi służyć i w tejże chwili,
świeca stojąca za oknem na stoliku, zaczęła się zbliżać do mnie i już nie wiem jakim sposobem,, znalazła się w mojej
ręce... pamiętam tylko dobrze, że sam jej nie wziąłem ze stolika. Poniosłem ją pod strzechę i pomału, z krwią
najzimniejszą, przeszedłem od węgła do węgła... Wtenczas mię dyabeł uderzył po ramieniu i rzekł: Idz teraz na
szostową przystań,, tam przed świtem znajdziesz twoją matkę.." a sam przepadł z oczu.
Zalazłem w nadbrzeżne oczerety obok łodzi i siedziałem tam, słuchając z wewnętrzną rozkoszą trzasku pożaru i
krzyków ludzi. Czarne po górach i jarach lasy, jak dyabli śmiały się oświecanemi łuną pożaru paszczękami, a Taśmina,
jak upiór, trupim migała blaskiem. Widziałem, jak w dzień, Mohylskiego, stojącego spokojnie na środku dziedzińca i
chwytającą się nóg jego córkę. Dowiedziałem się póznie, iż ów kościelny sługa spalił się wraz z domem.
Przed świtem posłyszałem kroki dwóch łudzi, zbliżających się do przystani. Nieśli oni coś ciężkiego w radnie, złożyli
na łodzi i zabierali się do odpłynięcia. Wtedy wyskoczyłem z ukrycia i w jednym z nich poznałem Makara. Myśl jak
piorun przemknęła mi przez głowę, iż obitą moją matkę niosą, by utopić w spławach i kijem, co go miałem w dłoni,
tak silnie przez pół uderzyłem Makara, że ten spadł z łodzi, jak bodiak od uderzenia kosy. Drugi uciekł, myśląc, że
widzi złego ducha, a ja wskoczyłem do łodzi
obojętnie, jakby na znajomego. Jak pies, zdawał się on badać z moich oczu, czem mógłby mi służyć i w tejże chwili,
świeca stojąca za oknem na stoliku, zaczęła się zbliżać do mnie i już nie wiem jakim sposobem,, znalazła się w mojej
ręce... pamiętam tylko dobrze, że sam jej nie wziąłem ze stolika. Poniosłem ją pod strzechę i pomału, z krwią
najzimniejszą, przeszedłem od węgła do węgła... Wtenczas mię dyabeł uderzył po ramieniu i rzekł: Idz teraz na
szostową przystań,, tam przed świtem znajdziesz twoją matkę.." a sam przepadł z oczu.
Zalazłem w nadbrzeżne oczerety obok łodzi i siedziałem tam, słuchając z wewnętrzną rozkoszą trzasku pożaru i
krzyków ludzi. Czarne po górach i jarach lasy, jak dyabli śmiały się oświecanemi łuną pożaru paszczękami, a Taśmina,
jak upiór, trupim migała blaskiem. Widziałem, jak w dzień, Mohylskiego, stojącego spokojnie na środku dziedzińca i
chwytającą się nóg jego córkę. Dowiedziałem się póznie, iż ów kościelny sługa spalił się wraz z domem.
Przed świtem posłyszałem kroki dwóch łudzi, zbliżających się do przystani. Nieśli oni coś ciężkiego w radnie, złożyli
na łodzi i zabierali się do odpłynięcia. Wtedy wyskoczyłem z ukrycia i w jednym z nich poznałem Makara. Myśl jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]