[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głową.
Słysząc te słowa, Marsha uśmiechnęła się sama do siebie.
 Tak czy owak pomyśl o tym  rzekła.
 Jeszcze jedno.
Przed chwilą dzwonił ojciec.
Czy mówił ci o tym, że martwi się o twoje bezpieczeństwo czy coś podobnego?
 Trochę  odpowiedział Victor Junior.
 Kazał mi uważać na Beekmana i Hursta.
Ale ja ich w ogóle nie spotykam.
 On widocznie dalej się martwi  podsumowała Marsha.
 Przed chwilą powiedział mi, że wynajął kogoś, kto będzie ci towarzyszył przez cały dzień.
Ten ktoś ma na imię Pedro i właśnie do nas jedzie.
 No nie!  jęknął Victor Junior.
 Ja chyba oszaleję.
Marsha odwiedziła swoich pacjentów w szpitalu, po czym ruszyła na autostradę 495
i skierowała się na zachód do Lowell.
Zjechała z szosy, minąwszy zaledwie trzy skrzyżowania i z pomocą wskazówek, które sobie
zapisała na blankiecie recepty, jechała dalej krętymi drogami wiejskimi.
Wreszcie znalazła Mapleleaf Road 714.
Stał tam zaniedbany dom w stylu wiktoriańskim, pomalowany na brudnoszary kolor z białą
obwódką.
Kiedyś dom ten przekształcono w dwurodzinny.
Państwo Fay mieszkali na parterze.
Marsha nacisnęła dzwonek i zaczekała.
Dzwoniła do państwa Fay ze szpitala, więc spodziewali się jej.
Mimo że Janice pracowała u niej i Victora przez jedenaście lat, Marsha poznała jej rodziców
dopiero na pogrzebie.
Janice nie żyła już od czterech lat.
Marsha czuła się trochę nieswojo, czekając na ganku, aż rodzice Janice otworzą drzwi.
Ponieważ znała Janice przez tak wiele lat, doszła do wniosku, że w rodzinie niani musiała
być jakaś historia poważnych zaburzeń emocjonalnych, ale nie miała pojęcia, na czym by one
miały polegać.
W tej sprawie Janice pozostawała zupełnie niekomunikatywna.
 Proszę  powiedziała pani Fay, otwierając drzwi.
Była to drobna kobieta o białych włosach i przyjemnej powierzchowności.
Wyglądała na sześćdziesiąt kilka lat.
Marsha zauważyła, że kobieta unika jej wzroku.
Wewnątrz dom wyglądał jeszcze gorzej niż z zewnątrz.
Meble były stare i wytarte.
Szczególnie nieprzyjemny był brud.
Kosze na śmieci wypełniały po brzegi puszki po piwie i opakowania od McDonalda.
W rogu pod sufitem widać było nawet pajęczyny.
 Powiem mężowi, że pani przyjechała  oświadczyła pani Fay.
Z głębi mieszkania docierały dzwięki transmitowanego przez telewizję jakiegoś wydarzenia
sportowego.
Marsha przysiadła na brzeżku kanapy.
Nie miała ochoty niczego dotykać.
 No, no  usłyszała ochrypły głos.
 A więc doktorka wreszcie do nas zajrzała.
Marsha odwróciła głowę i ujrzała postawnego, brzuchatego mężczyznę w podkoszulku.
Podszedł prosto do niej i wyciągnął na powitanie stwardniałą dłoń.
Włosy miał przystrzyżone na rekruta.
W jego twarzy dominował wielki, spuchnięty nos, wokół nozdrzy widniała siateczka
zaczerwienionych żyłek.
 Napije się pani może piwa?
Coś innego?
 Nie, dziękuję  odrzekła.
Harry Fay zatopił się w lotniczym fotelu.
 Czemu zawdzięczamy tę wizytę?  zapytał.
Czknął i przeprosił.
 Chciałabym porozmawiać o Janice  wyjaśniła.
 Mam nadzieję, że nic o mnie nie nakłamała  powiedział Harry.
 Całe życie ciężko pracowałem.
Tyle razy przejechałem przez cały kraj wielkimi ciężarówkami, że straciłem rachubę.
 Jestem pewna, że była to ciężka praca  stwierdziła Marsha, zastanawiając się, czy w ogóle
powinna była tu przyjeżdżać.
 Jak cholera  dorzucił Harry.
 Ciekawa jestem  zaczęła Marsha  czy Janice kiedykolwiek mówiła coś o moich synach,
Davidzie i Victorze Juniorze.
 Wiele razy  odparł Harry.
 Prawda, Mary?
Mary skinęła głową, ale nie powiedziała ani słowa.
 Czy kiedykolwiek wspomniała o czymś niezwykłym?
 Mogła zadać konkretniejsze pytania, ale wolała nie kierować rozmową.
 Jasne  przytaknął Harry.
 Zanim jeszcze zbzikowała na punkcie tych religijnych głupot, powiedziała nam, że Victor
Junior zabił swojego brata.
Mówiła też, że chciała panią ostrzec, ale pani jej nie słuchała.
 Janice nigdy nie próbowała mnie ostrzec  powiedziała Marsha, czując, jak czerwienieją jej
policzki.
 Powinnam państwu wyjaśnić, że mój syn David zmarł na raka.
 No, nam powiedziała coś zupełnie innego  kontynuował Harry.
 Twierdziła, że dzieciaka otruli.
Nafaszerowali pigułkami i otruli.
 To czysta niedorzeczność  oświadczyła Marsha.
 Takich słów to ja tam nie rozumiem  stwierdził Harry.
Marsha wzięła głęboki oddech i starała się uspokoić.
Uzmysłowiła sobie, że próbuje bronić siebie i swą rodzinę przed atakami tego człowieka,
a przecież nie po to tu przyjechała.
 Chciałam przez to powiedzieć, że mój syn David absolutnie nie mógł zostać otruty.
Zmarł na raka, tak jak wasza córka.
 Wiemy tylko to, co nam powiedziała.
No nie, Mary?
Mary posłusznie skinęła głową.
 Właściwie  ciągnął Harry  Janice mówiła nam, że ją też kiedyś podtruli.
Powiedziała, że nikomu o tym nie mówiła, bo nikt by jej nie uwierzył.
Ale nam mówiła, że od tej pory bardzo uważa na to, co je. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl