[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kapłańskich, ale w której ja mógłbym zostać prorokiem...
- Tam wykładają, żeby nie pożyczać pieniędzy - wtrącił książę.
- Gdybym nie lękał się, ażeby warg moich nie splamiła bezbożność, powiedziałbym, że niektórzy
kapłani marnują czas. Biedni ludzie, chociaż święci!... Nie jedzą mięsa, poprzestają na jednej żonie
albo całkiem unikają kobiet i - nie wiedzą: co to jest pożyczać... Jestem kontent, Ramzesie - prawił
Tutmozis - że ten rodzaj mądrości poznasz przy moich radach. Już dziś rozumiesz, jakich cierpień staje
się zródłem brak pieniędzy. Człowiek potrzebujący pieniędzy nie ma apetytu, zrywa się przez sen, na
kobiety patrzy ze zdziwieniem, jakby pytał: na co one są? W najchłodniejszej świątyni biją mu ognie do
twarzy, a w największy upał, wśród pustyni, czuje dreszcz chłodu. Patrzy przed siebie jak obłąkany, nie
słyszy, co do niego mówią, najczęściej chodzi w przekręconej peruce, której zapomniał napoić
wonnościami, a uspokaja się tylko przy dzbanie mocnego wina, i to na krótko. Bo ledwie nieborak
odzyska zmysły, znowu zaczyna czuć, jakby mu się ziemia rozstępowała pod nogami.
Widzę to - ciągnął elegant - po twoim niespokojnym chodzie i bezładnym wyrzucaniu rękoma, że w tej
chwili doznajesz rozpaczy z powodu braku pieniędzy. Wkrótce jednak doznasz innych uczuć, jak gdyby
ci zdjęto z piersi wielkiego sfinksa. Pózniej ulegniesz słodkiemu stanowi zapomnienia o swoich
poprzednich kłopotach i terazniejszych wierzycielach, a potem...
Ach, szczęśliwy Ramzesie, czekają cię nadzwyczajne niespodzianki!... Bo gdy upłynie termin, a
wierzyciele zaczną odwiedzać cię pod pozorem składania hołdu, będziesz jak jeleń ścigany przez psy
albo jak dziewczyna egipska, która czerpiąc wodę z rzeki zobaczy sękaty grzbiet krokodyla.
- Wszystko to wygląda bardzo wesoło - przerwał śmiejąc się Ramzes - ale nie przynosi ani jednej
drachmy...
- Nie kończ! - przerwał Tutmozis. - W tej chwili idę po fenickiego bankiera Dagona, a wieczorem,
choćby ci jeszcze nie dał pieniędzy, odzyskasz spokój.
Wybiegł, wsiadł do małej lektyki i otoczony służbą tudzież takimi jak sam letkiewiczami zniknął w
alejach parku.
Przed zachodem słońca do domu następcy tronu przyjechał Fenicjanin Dagon, najznakomitszy bankier
w Memfis. Był to człowiek w sile wieku, żółty, suchy, ale dobrze zbudowany. Miał niebieską tunikę, na
niej biały płaszcz z cienkiej tkaniny, ogromne włosy własne, ściśnięte złotą obrączką, i dużą czarną
brodę, również własną. Bujny ten zarost imponująco wyglądał obok peruk i przyprawnych bródek
egipskich elegantów.
Mieszkanie następcy roiło się arystokratyczną młodzieżą. Jedni na dole kąpali się i namaszczali, inni
grali w szachy i arcaby na piętrze, inni, w towarzystwie kilku tancerek, pili pod namiotami na tarasie.
Następca nie pił, nie grał, nie rozmawiał z kobietami, tylko chodził po jednej stronie tarasu,
niecierpliwie wypatrując Fenicjanina. Gdy go zobaczył wyjeżdżającego z alei w lektyce na dwu osłach,
zeszedł na pierwsze piętro, gdzie był nie zajęty pokój.
Po chwili we drzwiach ukazał się Dagon, przyklęknął na progu i zawołał:
- Pozdrawiam cię, nowe słońce Egiptu!... Obyś żył wiecznie, a twoja sława oby dosięgła tych dalekich
brzegów, kędy dobijają fenickie statki...
Na rozkaz księcia podniósł się i mówił z gwałtowną gestykulacją:
- Kiedy dostojny Tutmozis wysiadł przed moją lepianką (lepianką jest mój dom wobec twoich pałaców,
erpatre!), taki bił blask z jego twarzy, że zaraz krzyknąłem do żony: - Tamaro, dostojny Tutmozis nie
od siebie przychodzi, ale od kogoś wyższego niż on sam, jak Liban jest wyższym od nadmorskich
piasków... A żona pyta się:
- Skąd wiesz, panie mój, że dostojny Tutmozis nie przychodzi od siebie?... - Stąd, że nie mógł przyjść z
pieniędzmi, bo ich nie ma, i nie przyszedł po pieniądze, bo ja ich nie mam... - W tej chwili ukłoniliśmy
się oboje dostojnemu Tutmozisowi. A gdy nam opowiedział, że to ty, najdostojniejszy panie, chcesz
piętnastu talentów od swego niewolnika, ja zapytałem żony: - Tamaro, czy zle nauczyło mnie moje
serce? - Dagonie, jesteś tak mądry, że powinieneś być doradcą następcy tronu... - odpowiedziała moja
żona.
Ramzes kipiał z niecierpliwości, ale słuchał bankiera. On, który burzył się wobec własnej matki i
faraona!
- Kiedyśmy - prawił Fenicjanin - zastanowili się i zrozumieli, że ty, panie, chcesz moich usług, taka w
nasz dom wstąpiła radość, że kazałem dać służbie dziesięć dzbanów piwa, a moja żona, Tamar, kazała,
ażebym ja jej kupił nowe zausznice. Wesele moje tak się wzmogło, że kiedym tu jechał, nie pozwoliłem
oślarzowi bić osłów. A kiedy niegodne moje stopy dotknęły waszej posadzki, książę, wydobyłem złoty
pierścień ( większy niż ten, który dostojny Herhor dał Eunanie!) i podarowałem ten złoty pierścień
waszemu niewolnikowi, który mi nalał wody na ręce. Za pozwoleniem waszej dostojności, skąd
pochodzi ten dzban srebrny, z którego poleli mi ręce?... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl