[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmowa ciotki Anny o panu Saturninie. Nauczycielka znała go od dawna, lecz między tłumem
mężczyzn nie dośd zwracała na niego uwagę. Obecnie jednak w osamotnieniu i rozdrażnieniu wydał
się on jej wcielonym ideałem.
53
Dzięki zbiegowi przyczyn, jak: obawa uwodziciela, miłośd oddalonego mężczyzny i - lato, serce
panny Walentyny poczęło fermentowad.
Od kilku dni nużyło ją czytanie i ciężyły obowiązki. Wolała karmid ptaki lub bez celu błądzid oczyma
po ogrodzie aniżeli wypowiadad Anielce nauki z zakresu obyczajności i filozofii. Niemałą też
podnietę stanowiła kwestia: co z nią będzie za parę tygodni? przeczuwała bowiem, że interesa
majątkowe dziedzica znajdują się w przededniu katastrofy. Chciała gdzieś wyjechad, uciec przed
czymś czy też zbliżyd się do czegoś. W każdym razie doświadczyd rzeczy niezwykłych.
W mikroskopijnym chaosie wyblakłych marzeo i ślamazarnych popędów skromny, powiatowy
urzędnik, pao Satumin, stal się punktem środkowym. Panna Walentyna była mu wdzięczna za to, że o
niej pamiętał, żałowała go - bo podobno cierpiał, poważała za wiernośd i gotowa była posunąd się do
pokochania go - za to, że był mężczyzną, naturalnie - takim, który lubił czytad. Sądziła, że dla
człowieka, co przeszedł tyle prób w miłości (jakich?... nie mogła sobie przypomnied), kobieta może
byd skłonną do ustępstw i poświęceo. Gotując się do przyszłych ofiar poczęła częściej spoglądad w
lustro i ozdobiła szyję czarną aksamitką. Przyzwyczajała się też do lekkości, tak słodkiej dla mężczyzny
i śpiewała, a nawet, idąc ścieżyną ogrodową, próbowała biegad za motylkiem i trzepotad rączkami
nad kwiatkiem, rozumie się wówczas, gdy nikt na nią nie patrzył.
Z natury wcale odważna, usiłowała lękad się - przede wszystkim szkaradnego uwodziciela pana
Jana. Pragnęła otoczyd serce swoje moralną palisadą, a nawet w armaty uzbroid zostawiając między
fortyfikacyjnymi przyborami jedne tylko drzwiczki, przez które miał wejśd - czuły, wiemy i lubiący
książki Satumin. Niekiedy marzyła, że wsparta na rękawie jego czarnego tużurka i wpatrzona w jego
rzadkie faworyty, spotyka na ulicy pana Jana i - odskakuje od niego, jak od jadowitej gadziny.
Po takim objawie wstrętu uczciwej kobiety na widok rozpustnika nastąpiłby tkliwy, jeżeli nie
wstrząsający opis walk, jakie z nim staczad musiała, chwil osłabieo i triumfu - resztkami sił zdobytego.
Marząc tak, pragnęła walczyd, słabnąd i triumfowad. Na nieszczęście pan Jan więcej zajmował się
obiadem, spaniem i cygarami (nie mówiąc już o majątkowych kłopotach), aniżeli dostarczaniem
powodu do walk, słabnięd i triumfów dla kapłanki oświaty.
Pod wpływem tych marzeo panna Walentyna dokazywała dziwnych rzeczy. Czasami nie
przychodziła na obiad. Innego dnia, przy kolacji, uparcie kryła wdzięki swoje za dużym, mosiężnym
samowarem. Niekiedy przez całą noc paliła w swym pokoju światło albo poważnie zastanawiała się
nad tym, czy nie należy woład o pomoc?... Wszystko robiła w dobrej wierze sądząc, że chłód i
milczenie dziedzica pokrywają jakieś niecne względem niej zamiary, i usiłując za pomocą swej
anemicznej wyobrazni przewidzied możliwe skutki napaści. W napaśd wierzyła tak silnie, jak ubogi
szewc wierzy w główną wygraną sfantowawszy się na kupno loteryjnego biletu.
- Bo i dlaczegóż nie miało byd napaści? - pytała.
Pan Jan tymczasem, zrozumiawszy, że majątek wyślizguje mu się z ręki, postanowił bądz co bądz
zatrzymad pannę Walentynę przy Anielce. Trzeba tylko wytłomaczyd jej, że pensją za upłyniony
kwartał odbierze, że na przyszłośd odbierad ją będzie regularnie, i prosid aby, bez względu na wszelkie
zmiany położenia a nawet chwilowe przykrości, nie opuszczała Anielki.
54
W chwili gdy Anielka wybiegła za ogród do Gajdy, panna Walentyna umyśliła zadad jej jakąś nową
lekcją i poszła jej szukad. Okrążyła sadzawkę, zajrzała pod kasztan i w koocu zaczęła woład:
- Anielko! Anielko!
Anielka nie znalazła się, lecz natomiast zdumionemu oku guwernantki ukazał się pao Jan. Szedł on
ku niej krokiem pełnym wdzięku, ozdobiwszy usta uśmiechem łagodnym i smutnym, który zwykle
poprzedza wiadomośd o niezwróceniu pożyczki dawnej lub prośbę o nową.
Ale Panna Walentyna inaczej to zrozumiała i przelękła sie naprawdę. Obejrzała się. Byli sami, w
części ogrodu dzikiej, gęstwiną zarosłej, tuż nad brzegiem sadzawki. Zaczęła się trząśd. Na twarzy
wyrazniej niż kiedykolwiek zarysowały się wydatne kości policzkowe. Była zdecydowana umrzed,
gdyby się na nią rzucił, nie wiedziała jednak: co pocznie, gdyby jej do nóg upadł?
- Panno Walentyno - zaczął melodyjnym głosem pan Jan - od kilku dni szukam sposobności
pomówienia z panią...
- Wiem o tym!... - odparła mocno i chrapliwie, druzgocząc go wzrokiem.
- Wie pani? - spytał, przy czym rzucił na nią spojrzenie, od którego krew krzepła i - postąpił krok
naprzód.
- Nie zbliżaj sie pao!... zabraniam panu!...
- Dlaczego?... - rzekł przeciągle.
- Nie zbliżaj się, gdyż jestem zdecydowana na wszystko!...
I spojrzała w błotnistą sadzawkę, do której z wielkim hałasem wskakiwały spłoszone żaby.
- Co się z panią dzieje, panno Walentyno?... Ja pani nie rozumiem... - spytał bardzo zdziwiony.
Panna Walentyna przeczuła w pytaniu tym swój triumf, który wydał jej się zbyt prędkim i mało
kosztownym. Krew zaszumiała jej w głowie, była natchniona i poczęła mówid, jakby przypuszczając,
że słucha ją ukryty za wierzbą Satumin.
- Pan śmiesz pytad: co mi jest?... Pao nie rozumiesz?... Nie rozumiesz tego, co dla kobiety uczciwej
znaczy jej honor? Nie rozumiesz mnie po tylu dowodach wstrętu, jaki okazywałam panu?...
- Ależ pani... zastanów się...
- Zastanawiałam się! - przerwała mu z wybuchem. - Pan sądzisz, że spełnienie obowiązku nawet dla
takich dusz, jak moja, przychodzi bez walki?... O, mylisz się!... mówię to panu tym śmielej, że walka
zahartowała moje siły. Rozum i poczucie powinności stłumiły głos krwi i nerwów, tak, jak w panu...
- Panno Walentyno, pani się mylisz!...
- Co do paoskich zamiarów?... O, nie...
- Ależ ja chcę...
- Nic mnie nie obchodzą paoskie chęci! Jestem kobietą wolną, która ceni swój...
55
[ Pobierz całość w formacie PDF ]