[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzew. W pewnej chwili, przysunąłem się do Apacza, odwrócił głowę i szepnął:
Uraduje mego brata poło\enie miejscowości, do której go zaprowadzę. Chyba rzadko
widział stanowisko tak dogodne do podglądania.
Miał słuszność. Le\eliśmy na wysokości czterech łokci nad poziomem obozu Judyty. Woda
sączyła się pod nami ze skały. Zdawało się, \e z naszego miejsca niepodobna było zejść na dół;
ale tylko się tak zdawało, gdy\ właściwie rosły tu sosny gęsto obok siebie, rozpościerając
gałęzie nisko nad ziemią i dzięki temu tworząc najlepsza, jaką mo\na sobie wymarzyć,
kryjówkę.
Winnetou znikł pod najni\szymi gałązkami; poszedłem za jego przykładem. Posuwaliśmy
się pod osłoną sosen, a\ wreszcie dotarliśmy do ostatnich pni na dole.
W pobli\u, z lewej strony, biło zródło ze skały; na prawo wznosiła się góra. yródło
rozlewało się w jeziorko, skąd strumień rwał dalej. Po drugiej stronie tego jeziora siedziała
piękna Judyta przed szałasem, skleconym przez Yuma z na ukos splecionych gałęzi i krzewów,
zbytek, na jaki mogła sobie pozwolić tylko tak wybredna dama. Koło Judyty przykucnął
czerwony. Rozmawiali. Płomienie ogniska rozlewały się szeroko i strzelały w górę jasnymi
językami. Miał słuszność Winnetou: mo\na było upiec przy nim całego bawołu. Tak beztrosko
dogadzać sobie mogli tylko Yuma, którzy zapomnieli swe dawne zwyczaje. Siedzieli dokoła
buchającego płomienia, który zdawało się, lizał a\ niebiosa. Chocia\ śydówka rozmawiała z
czerwonym po cichu, słyszeliśmy wszystko, le\eliśmy bowiem w odległości normalnego
wzrostu męskiego. Drab był naszym byłym gospodarzem. W jego to domu, niedaleko pueblo,
napadli na nas Yuma.
Czy\ to miejsce nie jest piękne i wygodne? szepnął Winnetou.
Wyśmienite! Znałeś je od dawna?
Nie. Le\ałem poprzednio z przeciwległej strony ogniska w zagajniku. Stamtąd
zobaczyłem sosny i powiedziałem sobie od razu, \e stanowią pewną kryjówkę. yródło istotnie
znałem od dawna, ale kiedy zawitałem tu przed laty, drzewa nie były jeszcze tak rosłe i
wspaniałe.
Tak, nasze stanowisko było jak gdyby stworzone do podpatrywania. Wszelako ściągało na
nas jedno wielkie niebezpieczeństwo: gałęzie, które słu\yły, za osłonę, rosły tak nisko nad
ziemią, \e to prawdziwą sztuką było przekraść się pod nimi, nie poruszając ich i nie zdradzając
się szelestem. Winnetou po mistrzowsku radził sobie z wszelkimi trudnościami.
A zatem poszczęściło się nam od razu, ale jeszcze bardziej, o wiele bardziej, kiedyśmy
zaczęli podsłuchiwać i podglądać. Z początku polegało to szczęście na tym, \e Judyta i
Czerwony rozmawiali właśnie o nas. Słyszeliśmy jak Yuma rzekł:
Senior Melton błędnie postępował. Nie u mnie nale\ało napaść na owe psy. Dom dawał
im osłonę; mogli się bronić, a przy tym zwietrzyli, \e muszą się mieć na baczności.
Chcieliśmy pojmać ich \ywcem.
W tym sęk. Przecie\ i tak mieli umrzeć. Czemu\ więc nie od razu?
W samej rzeczy. Tote\ \ałowałam pózniej bardzo. Pobudziliśmy ich do przezorności i
dzięki temu uszli cało. Ale nie wymkną się nam powtórnie.
A onegdaj wieczorem, tam nad, skałą! Jak pięknie i łatwo było ich zastrzelić! Ale
chcieliście czekać, a\ zasną. To był błąd nie do naprawienia. Wszak panował gęsty mrok, a
wicher wył tak przerazliwie, \e na pewno nie zauwa\onoby nas, kiedy byśmy się zbli\yli.
Mogliśmy podkraść się na odległość niewielu kroków, a wówczas nie zmarnowałaby się \adna
kula. Z nadmiernej przezorności odstąpiliśmy od zamiaru. Te psy zapędziły w kozi róg i nas, i
całą naszą przezorność.
Ale nic nam się nie stało, chocia\ mogliśmy dać gardła.
Lękają się zemsty i nie znoszą widoku krwi. Mam nadzieję, \e wkrótce ich zobaczymy,
koło Jasnej Skały. Niech inni biadają o tym, co się stało, a nie odstanie; ja patrzę tylko w
przyszłość i wiem, \e zdobędę skalpy Winnetou i jego białych twarzy.
Tak mówiąc, wyciągnął nó\ i wściekłym gestem przeszył powietrze. Był nader przejęty.
Có\eśmy mu właściwie wyrządzili, \e pałał do nas taką nienawiścią? Nic, kompletnie nic.
Pobudzić go do niej mogła jedynie pomoc, niesiona przez nas hacjenderowi z Sonory i
nieszczęsnym emigrantom. Ale od tego czasu upłynęło sporo miesięcy. Oszczędzaliśmy Yuma
wbrew obyczajom prerii; zawarliśmy z nimi pokój. Ten człowiek był brutalny, nawet ponad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]