[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poczęły się cisnąć setki pasażerów, cieszących się z zakończenia podróży i szczęśliwego
dotarcia do celu. Pomiędzy nimi znajdowała się pewna dama w towarzystwie mężczyzny.
Dama miała na sobie jedwabną suknię i twarz zasłoniętą gęstą woalką, nie wywoływała więc
w zgromadzonych na peronie zainteresowania, w przeciwieństwie do jej towarzysza.
Był ubrany w niezwykły, w Dreznie nie spotykany sposób. Szerokie spodnie uszyte były z
czerwonego i jasnoniebieskiego sukna. Koło bioder opasany był szerokim szalem, za którym
wetknięte były trzy pistolety, dwa noże i dwa rewolwery. Biała kamizelka ozdobiona była
fiołkowymi paskami. Z obu jej kieszonek zwisały łańcuszki, obciążone tysiącem monet,
kotwic i pieczątek. Ciemno czerwony surdut był gęsto wyszywany złotem. Na szyi miał
założony jedwabny, żółty szalik, zwisający aż do ramion. Oprócz tego ów niezwykły pasażer
niósł ogromne sombrero, którym mógł osłonić przed słońcem co najmniej dziesięć osób
równocześnie, zaś w lewej ręce trzymał długą fajkę, z której bezustannie wypuszczał gęste
kłęby dymu. Na nosie miał okulary o szerokiej rogowej nasadzie, a na lakierkowych butach
sterczały z tyłu ostrogi o kółkach wielkości pokrywek na garnuszki.
Jegomość ten wysiadł wraz z damą z przedziału pierwszej klasy. Gdy tylko stanął na
peronie, rozglądnął się wkoło majestatycznie i kiwnął fajką na bagażowego.
Hej, człowiecze, jest pan Saksończykiem? spytał nabiegającego chłopca.
Do usług, łaskawy panie odparł zapytany zdejmując czapkę aż do ziemi.
Zna pan Pirna?
Do usług.
Byłeś pan tam?
O, nawet parę razy.
To mnie cieszy. Będzie nas pan obsługiwał, proszę mi wskazać poczekalnię pierwszej
klasy.
Proszę za mną, do tamtych drzwi wskazał ręką na lewo.
Aadnie! Wnieście nam tam nasze rzeczy, które są jeszcze w przedziale i postarajcie się o
dorożkę, ale najlepszą. Inne kufry, które nadejdą pózniej, ma pan odnieść do hotelu.
Wypowiedział te słowa z napuszoną miną, tonem generała, który na polu walki wydaje
rozkazy swoim pułkownikom. Następnie triumfującym krokiem wszedł do poczekalni. Oczy
wszystkich spoczęły na nim ze zdziwieniem i sarkazmem.
Bagażowy wniósł wszystkie podręczne pakunki. Między innymi były tam dwa karabiny w
futerałach, klatka z trzema papugami, meksykańskie siodło, które za pomocą pasków mógł
sobie przymocować w tyle na plecach, szabla, ogromna lupa i tuzin dziwacznych pieczydeł.
Te ostatnie kupił na jakiejś stacji, ze względu na ich ogrom i nadzwyczajny kształt, aby
jako kuriozum mocje pokazywać swoim ziomkom.
Bagażowy złożył pakunki i wybiegł by poszukać dorożki, jakiś kelner zbliżył się do
nieznajomego pytając, czy ma podać coś do picia. Obcy zmierzył go od stóp do głowy i
odparł:
Tak! Naturalnie, napijemy się. Ale, hm, zna pan Pirna?
Naturalnie.
Był pan tam?
Nie panie.
Nie? Tak? To proszę odejść i nie będziemy niczego pili. Dama siedząca obok tego
dziwacznego jegomościa starała się mu szeptem coś wytłumaczyć, ale widocznie bez skutku.
Właśnie wrócił bagażowy meldując, że dorożka zajechała, a dorożkarz spytał:
Dokąd państwo życzą sobie jechać?
Do najlepszego hotelu, ale naprawdę do pierwszorzędnego!
%7łyczy pan sobie Hotel Sasaki , De Rome , Bellevue , czy Union ?
Bellevue , Bellevue ! Ale prędko!
Dorożkarz z bagażowym zajęli się pakunkami. Za nimi w stronę dorożki wyszedł nasz
nieznajomy z damą.
Do stu diabłów! wyszeptał po hiszpańsku do jej ucha. Widzisz Resedillo, jak nas
ludzie respektują i jak się dziwią?
Nie odpowiedziała.
Tuż przy drzwiach wyjściowych stał miejscowy żandarm. Zobaczywszy wychodzących,
zmierzył nieznajomego zdziwionym wzrokiem, jakiś czas bacznie spoglądał mu w oczy, po
czym podszedł szybkim krokiem i grzecznie spytał:
Proszę wybaczyć, szanowny panie, ale zapewne ma pan przy sobie dokument
zezwalający na noszenie broni?
Obcy zdjął okulary, wypuścił z ust kłęby dymu, zmierzył policjanta od góry do dołu i
odrzekł:
Pozwolenie na noszenie broni? A to dlaczego?
Bo ma ją pan ze sobą.
A co, może mi nie wolno?
Nie.
Ale to moja własność!
To w niczym nie usprawiedliwia noszenia i przewożenia ze sobą broni w takiej ilości.
W naszym państwie, w którym panuje prawo i porządek, każdy musi mieć zezwolenie. Czy ta
broń jest naładowana?
Nie.
Pan zapewne jest obcy w tym kraju. Mogę prosić o pańskie dokumenty?
Dokumenty? Do stu piorunów! Uważa mnie pan może za jakiegoś rabusia, czy
złoczyńcę?
Ależ skąd odparł policjant z uśmiechem. Proszę pana, my w tym miejscu za
bardzo wzbudzamy ciekawość publiczności. Proszę ze mną do środka.
Otworzył drzwi jakiegoś pokoju, nad którego drzwiami widniał napis POLICJA .
Chcąc nie chcąc musieli oboje posłuchać wezwania i wejść do środka. Kiedy po jakiejś
chwili wyszli, nieznajomy miał tak szeroko założony pas na biodrach, że broni nie można już
było widzieć. Twarz miał ogromnie zachmurzoną. Z gniewem w głosie rzekł do swej
towarzyszki:
To ma się nazywać Dreznem? Do stu piorunów! Aresztują mnie na drodze, bez żądnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]