[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do ucha Beth Southerland, podając im posiłek. - Jak długo jesteście
zaręczeni?
50
RS
- Wydaje mi się, że wcale nie jesteśmy - zakomunikował Phil.
-Chyba od zawsze - powiedziała jednocześnie Charlie.
Zza płotu dobiegał dzwięk klaksonu.
- Pewnie przyjechała moja wnuczka, żeby odwiezć mnie do domu -
powiedziała Beth. -Pamiętaj, Charlie, że ja pozmywam. Przyjdę rano i
wszystko posprzątam. Przy okazji powiedzcie mi, co mam zrobić jutro na
kolację?
- Przygotuj szynkę - powiedziała szybko Charlie. Phil pochylił się
nad nią i pocałował ją romantycznie. Nie omieszkał przy tym złośliwie
uszczypnąć ją w pośladek. Charlie zapiszczała.
- Nie jadamy wieprzowiny - poinformował gospodynię głośno, aby
zagłuszyć pomrukiwanie dziewczyny. - Może lepiej rybę.
- Rzeczywiście, nie jadamy szynki. Mój, hmm, narzeczony ma
alergię - powiedziała sadowiąc się z powrotem na krześle z uśmiechem
zadowolenia na twarzy.
- Och, nie wiedziałam - rzekła Beth, szukając nerwowo swojej siatki
i kapelusza z szerokim rondem.
- Jestem uczulony nie tylko na szynkę - oświadczył Phil z poważnym
wyrazem twarzy. - Mam alergię także na pewne zwierzęta i hałaśliwych
ludzi.
Stara gospodyni posłała im dziwne spojrzenie, przyklepała swój
kapelusz i wyniosła się. Resztę posiłku dokończyli w milczeniu.
Przez całe trzy tygodnie żyli na stopie wojennej. Potem Charlie
pojechała do lekarza i zdjęto jej gips. Zastąpiono go nowym, dużo
mniejszym. Kciuk pozostawał teraz wolny, co pozwalało poruszać palcami
i usprawniło dłoń.
51
RS
-Czuję się tak, jakby pan zdjął z mojej ręki dziesięciofuntowy ciężar
- powiedziała lekarzowi.
Wszystko w porządku, panno MacEnnaly. Ręka goi się jak trzeba.
Mimo to niech pani jeszcze będzie ostrożna. Proszę już nie używać silnych
leków. Zapiszę panią na następną wizytę za tydzień - rzekł pośpiesznie
lekarz.
Nie miała okazji, aby zapytać, gdzie można zdobyć kielich zabójczej
cykuty dla Philipa Atmora.
Pojechała z powrotem na wyspę. Sam zajmował tylne siedzenie
samochodu i spał. Beth Southerland zwolniła się na pół dnia. Charlie
chciała skorzystać z chwili samotności, aby pospacerować po plaży i
pomyśleć o swoich kłopotach. Zaparkowała samochód i poklepała
wieprzka po małym, kwadratowym ryjku. Zwierzę obudziło się i
niezdarnie podążyło za nią po piasku. Dziewczyna odetchnęła głęboko.
Wiał ciepły wiatr. Zrzuciła buty i udało się jej jedną ręką rozwiązać
wstążkę wiążącą włosy w koński ogon. Wspaniale było czuć pod stopami
ciepły piasek. Zbliżyła się do wody i pozwalała falom chłodzić sobie
stopy. %7łycie wydawało się nieskończenie łaskawsze.
- Do nogi, Sam! - rozkazała i świniak zaczął truchtać za nią,
trzymając się prawej pięty.
Pomijając niezdolność do muzykowania, sprawy mają się niezle,
pomyślała. W gruncie rzeczy pojedynki z panem Atmorem zaczęły
sprawiać jej przyjemność. Ten ogromny mężczyzna okazał się zupełnie
nieszkodliwy. Sam musiał zauważyć, że na myśl o tym zarumieniła się, bo
kwiknął kilka razy i przysunął się do niej.
- Nie przeszkadzaj mi! - wrzasnęła Charlie.
52
RS
Nie tańczyła od czasu, gdy była małą dziewczynką. Na chłodnej,
spokojnej plaży poczuła przypływ energii i zaczęła wykonywać piruety.
Szeroka spódnica unosiła się wysoko wokół jej ud i wirowała na wietrze.
Wysoki skok i niezgrabne lądowanie rzuciło ją w wodę. Mimo to cały czas
pamiętała o gipsie, aby go nie zamoczyć.
Wróciła na brzeg na kolanach, trzymając rękę ponad głową niczym
flagę. Zmiała się serdecznie, czego nie robiła od wielu lat. Przynajmniej od
czasu, gdy znalazła się w rękach maestra Oistraka, tyrana, który wykreślił
z jej życia wszystkie przyjemności z wyjątkiem gry na skrzypcach.
Wieprzek stał na brzegu, patrząc na nią i potrząsał żałośnie głową. Charlie
obejrzała rękę. Gips był suchy. Westchnęła z ulgą.
- %7łycie jest piękne! - wykrzyknęła biegnąc. - Jeśli chcesz, to
pójdziemy do domu dłuższą drogą dookoła wyspy! - zaproponowała.
Nie czuła już żadnego żalu o te wszystkie głupie słowa, które Phil
wypowiedział przy śniadaniu. Szła nucąc Yankee Doodle". Mimo
okrężnej drogi tak mały kawałek lądu jak Norman Island szybko został
pokonany. Jej nagłe wtargnięcie przeszkodziło rodzinie zięb
mieszkających w skarłowaciałej jabłoni. Poderwały się z krzykiem i
uleciały w niebo. Sam zatrzymał się obok niej, sapiąc.
Coś tu jest nie w porządku, pomyślała Charlie. Wieprzek był nie
tylko wspaniałym towarzyszem, ale również stróżem. Obserwował coś,
czego Charlie nie mogła zobaczyć. Stał przez kilka minut, co chwila
odwracając głowę, aby na nią spojrzeć. Potem kwiknął i popędził w stronę
narożnika domu. Wyglądał jak kula wystrzelona z rewolweru. Odezwała
się w nim ukryta w genach natura dzikich przodków. Obnażył kły i
kwiknął wściekle.
53
RS
- Sam! - zawołała nadaremno, bo znajdował się już za rogiem poza
zasięgiem jej głosu.
W chwilę pózniej wiatr przyniósł krzyki kobiet dochodzące z tego
kierunku, gdzie pobiegł.
- Och, Boże - mruknęła Charlie, idąc szybko kamienną dróżką przez
podwórko. Usłyszała, jak zatrzasnęły się drzwi kuchenne prowadzące do
holu. Kiedy przybyła na miejsce, zastała Sama strzegącego drzwi. W
korytarzu, pomiędzy drzwiami do kuchni a wejściowymi, stały dwie
kobiety.
- Sam! - zawołała, lecz ani drgnął. - Niech cię licho, Sam -
powtórzyła i to były magiczne słowa.
Zwinka położyła się ostrożnie na brzuchu, cały czas trzymając straż.
Charlie stanęła za nią. Krzyki ucichły.
- Możecie teraz wyjść! - wrzasnęła.
Pojawiła się pierwsza kobieta, wysoka i szczupła. Mogła mieć około
pięćdziesięciu lat i była ubrana w najwytworniejszą, błękitną, jedwabną
suknię popołudniową, jaką można sobie wyobrazić. Starannie ułożone
blond włosy przykrywał mały, elegancki kapelusik. Druga kobieta,
trzydziestoletnia, była zabójczą blondynką. Również przesadnie
wystrojona w koronkową bluzkę, obcisłe białe spodnie i buty z
pięciocentymetrowymi obcasami.
- Co to jest? - zapytała starsza z nich, przeciskając się obok Sama,
który obserwował każdy jej ruch. Młodsza kobieta stała w holu z ręką na
klamce, przygotowana do zatrzaśnięcia drzwi, jeżeli coś się stanie.
-To jest Sam - powiedziała Charlie, jakby to wyjaśniało sprawę.
- Nie pytałam kto to jest, lecz co to jest - burknęła wyniośle starsza.
54
RS
Sam przetoczył się na grzbiet, czekając na pochwałę. Spełniłem swój
obowiązek, mówiło jego spojrzenie, a ty?
- Dobra robota - Charlie przyklęknęła i poskrobała jego szeroki
brzuch. W ten sposób pochwała została należycie potwierdzona.
- Sam jest miniaturową świnką, domownikiem. Oboje tutaj
mieszkamy. A kim wy jesteście?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]