[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko pustą ścieżkę i ścianę deszczu. Znowu błysnęło i dostrzeg
ła stertę kamieni w miejscu, w którym R.J. skręcił w lewo.
W następnej sekundzie wszystko wydarzyło się jednocześ
nie: rozbłysła błyskawica, trzasnęło padające drzewo, R.J.
wzmocnił uścisk i rzucił się do przodu. Padli na ziemię i Sara
chciała pełznąć dalej, ale R.J. ją przytrzymał.
Nie było żadnego dalej. Leżeli na skraju przepaści.
Jude Deveraux Kuzynki
Ogromne drzewo leciało wprost na nich, a oni wczepili się
mocno w siebie, R.J. osłaniał ramionami głowę Sary. Konary
rozsypały się wokół nich, ale żadna z ciężkich gałęzi ich nie
przywaliła. Gdy trzask ucichł, a ziemia przestała drżeć, popat
rzyli na siebie i uśmiechnęli się. Udało się!
Ale wtedy ziemia pod nimi osunęła się i zaczęli spadać.
Sczepieni w jedno ciało, lecieli w dół, aż uderzyli o ziemię
poniżej.
- Saro? - wyszeptał R.J. Wciąż obejmował ją ramionami.
Udało mu się tak wykręcić ciało, że to on wylądował na spodzie.
- Wszystko w porzÄ…dku?
Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, rozluznił uścisk i spró
bował na nią spojrzeć, ale było za mało światła. Jakieś sześć
metrów nad nimi widział dziurę, przez którą przelecieli. Gałęzie
zwalonego drzewa zakrywały otwór, zasłaniając mdłe światło
burzowego dnia.
Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, R.J. popatrzył
na Sarę. Była bezwładna w jego ramionach i przez jedną,
straszną chwilę myślał, że dziewczyna nie żyje, ale poczuł, że
oddycha. Powoli przesunął dłońmi po jej ciele. Wypuścił z ulgą
powietrze gdy nie znalazł krwi na jej głowie, ani żadnych
guzów, które by wskazywały, że uderzyła się w czaszkę. Kiedy
dotknął jej żeber, nie sapnęła, więc nie sądził, żeby któreś
złamała. Dopiero gdy sięgnął do jej nogi, zobaczył, że prawa
jest złamana. Wyczuł złamanie golenia, ale na szczęście kość
nie przebiła skóry.
Delikatnie ułożył Sarę na ziemi, zdjął plecak i wyciągnął
latarkę. Najpierw rozejrzał się szybko po miejscu, w którym się
znalezli. Była to okrągła jaskinia, z jedynym -jak się wydawało
- otworem na górze, bardzo podobna do tej, w której widzieli
jeziorko, tyle że dużo mniejsza. Wszystko wskazywało na to, że
ludzka noga nigdy tu nie postała. R.J. cieszył się, że w kącie nie
czaił się żaden mieszkaniec Wyspy Króla.
Przesunął światłem latarki po Sarze, jeszcze raz szukając
Jude Deveraux
Kuzynki
obrażeń. Wyciągnął nóż z przedniej kieszeni plecaka i rozciął
jej spodnie do kolana. Złamana, ale bez komplikacji, pomyślał
i był zadowolony, że Sara zemdlała w wyniku upadku. Musiał
usztywnić jej nogę, żeby nie mogła nią poruszać. Będzie musiał
wynieść stąd dziewczynę i nie chciał, żeby ruch przesunął
złamaną kość.
Użył dwóch ułamanych gałęzi jako szyn, po czym pociął
jedną z flanelowych koszul na długie pasy i obwiązał nogę Sary
od kolana do kostki. Kiedy skończył, dziewczyna zaczęła jęczeć
i ruszać głową. R.J. sięgnął po butelkę z wodą, położył sobie
głowę Sary na kolanach i dał jej się napić.
Sara zakrztusiła się lekko, zakaszlała i otworzyła oczy.
- Co się stało? - spytała, czując przeszywający ból.
- Cii - powiedział R.J. miękko, głaszcząc ją po policzku.
- Wpadliśmy w jedną z tych dziur. Chyba był tu kiedyś wulkan.
Złamałaś nogę, a ja ją opatrzyłem.
Sara próbowała usiąść, ale ból był zbyt dotkliwy. Zagryzła
wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Nie musisz być taka twarda - powiedział R.J. - No, dalej,
popłacz sobie. Nawrzeszcz na mnie za to, że byłem takim idiotą,
przyciągnąłem cię tutaj i naraziłem na to wszystko.
- Sama to zrobiłam - powiedziała Sara, sapiąc przy każdym
słowie. Nad ich głowami burza powoli przechodziła w zwykły
deszcz. Gruba kołdra gałęzi zwalonej sosny chroniła ich przed
ulewą, ale pojedyncze krople i tak padały na ziemię. - Zgodzi
łam się na propozycję Ariel, a ona namówiła panią Dunkirk,
żeby...
- Wiem - przerwał jej R.J. - Ale ja zgodziłem się przyjechać
tylko dlatego, że Arundel jest twoim rodzinnym miastem.
- Moim... - zaczęła Sara, ale musiała przerwać, gdy prze
szyła ją fala bólu. - Nigdy nie wpisałam tego do żadnego
formularza. SkÄ…d o tym wiesz?
- Wiem o tobie bardzo dużo, Saro Jane Johnson - powiedział
miękko, głaszcząc jej włosy. - Jeszcze tego nie zauważyłaś?
Jude Deveraux Kuzynki
- Nie - powiedziała tępo, po czym odwróciła głowę, żeby
rozejrzeć się po jaskini. Obok RJ. leżała latarka i mężczyzna
poświecił nią po ścianach. Otaczały ich skały, po których spły
wały krople wody. Pod nimi była gruba warstwa ziemi i gnijące
go drewna.
R.J. wskazał latarką na drzewo nad ich głowami.
- Nawet nie zrobiliśmy takiej wielkiej dziury. Myślę, że
byliśmy na samym brzegu i... widzisz? Tam się zawaliło. Led
wo uniknęliśmy zgniecenia. Pewnie przez wieki wiele drzew
spadło na tę dziurę i zgniło. I dobrze dla nas, inaczej spadlibyś
my na gołą skałę.
- W tej chwili wcale nie czuję się tak dobrze - powiedziała
Sara.
R.J. delikatnie zdjął jej głowę ze swoich kolan i ułożył na
drugiej flanelowej koszuli.
- Zobaczę, czy uda mi się znalezć coś, co dałoby się spalić.
Dziś w nocy może być zimno.
- A co z.... - Sara zamilkła.
- Z Gideonem?
- Tak. Jestem pewna, że widziałam go sekundę, zanim skrę
ciłeś. Wydawałeś się zmierzać w jakimś kierunku, myślałam, że
wiesz, dokÄ…d idziesz.
- Widziałem parę map w Internecie - odpowiedział R.J., ale
nie wyjaśnił nic więcej. Szukał czegoś przez chwilę w swoim
plecaku, po czym wyjął małą butelkę Amaretto di Saronno,
likieru o migdałowym smaku- - Chcę, żebyś to wypiła.
- A skąd to masz? - spytała Sara, znowu próbując usiąść.
R.J. podniósł ją bez słowa i usadził w najdalszym, najbardziej
suchym kÄ…cie jaskini.
- Kiedy ty zachwycałaś się blizniakami, ja znalazłem to
w chacie Gideona i schowałem do plecaka. Miałem nadzieję na
romantyczną chwilę i... - Uśmiechnął się, gdy Sara posłała mu
ostre spojrzenie. -Nie można winić mężczyzny o to, że próbuje.
- Oczywiście, że można - powiedziała Sara, ciężko dysząc.
Jude Deveraux Kuzynki
Jej twarz zalewał pot. Chciała wrzasnąć na R.J., w tej chwili
chciała wrzeszczeć na kogokolwiek, nieważne z jakiego powo
du. Może wybuch wściekłości odwróciłby jej myśli od powagi
sytuacji. Jak oni się stąd wydostaną? Czy Gideon, ten miły
młody człowiek, czyhał na górze ze strzelbą? Czy zamierzał
powystrzelać ich jak ryby w beczce? Ponure myśli musiały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]