[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odłożył na miejsce broń, po czym podszedł do stołu.
- Zniadanie gotowe?
Zorientowała się, o co pyta, jedynie po ruchu jego
warg, bowiem huk rotorów helikoptera był teraz wprost
ogłuszający. Być może pana Taggerta nie interesowało, co
się dzieje na zewnątrz, Randy jednak zżerała ciekawość.
Szybko nałożyła mu na talerz naleśniki z bitą śmietaną
i poziomkami, wlaÅ‚a kawÄ™ do filiżanki i wybiegÅ‚a na ze­
wnÄ…trz.
Helikopter wisiaÅ‚ dokÅ‚adnie nad jej gÅ‚owÄ…. Na ziemi le­
żały już dwie podróżne torby, a teraz spuszczał się na linie
wysoki blondyn w ciemnym garniturze i z dyplomatkÄ…
w dłoni. Randy nie mogła powstrzymać uśmiechu na wi-
74
dok uosobienia ważniaka z Wall Street powoli spływają-
cego na ziemię na tle wysokich drzew i ostrych szczytów
gór. Kiedy znalazł się bliżej niej, zaczęła się otwarcie
śmiać, bo okazało się, że oprócz tego, że trzymał w ręku
dyplomatkę i linę, próbował jeszcze jeść jabłko.
Wylądował tuż przed nią. Był bardzo przystojny: blon-
dyn o jasnej cerze i niebieskich oczach, rzucajÄ…cych weso-
łe ogniki. Trzymając w zębach jabłko, pokazał ręką piloto-
wi, że może odlecieć. W tym samym momencie Randy
zobaczyła, że teczka została przymocowana do jego nad-
garstka stalowymi kajdankami.
- MiaÅ‚by pan ochotÄ™ na Å›niadanie? - spytaÅ‚a uÅ›miech­
niętego przybysza.
- Wprost umieram z głodu.
PatrzyÅ‚ na niÄ… w taki sposób, że od razu poczuÅ‚a siÄ™ du­
żo lepiej. Szybko odwzajemniła jego uśmiech.
- Jest tu pani z Frankiem?
- Nie z Frankiem. ZostaÅ‚am zatrudniona w charakte­
rze jego pielęgniarki, ale okazało się, że to dowcip. Jestem
tu tylko do czasu... Zaraz, zaraz... Przecież mogÅ‚am odle­
cieć tym helikopterem!
OsÅ‚aniajÄ…c dÅ‚oniÄ… oczy od sÅ‚oÅ„ca, spoglÄ…daÅ‚a na maszy­
nÄ™, która znikaÅ‚a za horyzontem. A potem znów skiero­
wała spojrzenie na nowo przybyłego.
- Mike. Czy może Dane?
- Słucham? - spytała zdezorientowana.
- Jeżeli ktoś wyciął Frankowi jakiś numer, to albo Mike,
albo Kane. - Kiedy się nie odezwała, znów uśmiechnął się
szeroko i wyciągnął do niej rękę. - Julian Wales. Asystent
Franka. A raczej wyjątkowo hojnie opłacany chłopiec na
posyłki. A pani?
Pozwoliła, by przytrzymał jej rękę w swej ciepłej dłoni
dłużej niż to konieczne.
" : - Miranda Stowe. Randy. Jestem pielęgniarką, ale tutaj
głównie pełnię funkcję kucharki.
75
Posłał jej takie spojrzenie, że aż się zarumieniła.
- Jeżeli któregoÅ› dnia legnÄ™ zÅ‚ożony niemocÄ…, natych­
miast paniÄ… zatrudniÄ™.
Zapewne powinna mu w tym momencie powiedzieć,
że nie jest tego rodzaju kobietÄ…, ale, prawdÄ™ powiedziaw­
szy, jego adoracja sprawiała Randy wielką przyjemność.
Wczoraj propozycja małżeÅ„ska, dzisiaj uroczy flirt - caÅ‚­
kiem niezle jak na kobietÄ™ w jej wieku.
W końcu udało jej się wyswobodzić dłoń z uścisku.
- Pan Taggert jest w Å›rodku. A ja smażę naleÅ›niki z po­
ziomkami na śniadanie.
- Wspaniała kobieta, która na dodatek potrafi gotować.
Czy przypadkiem nie zechciałaby pani zostać moją żoną?
Czując się jak osiemnastolatka, Wybuchnęła śmiechem.
- Już pan Taggert złożył mi taką samą propozycję. -
Kiedy zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że powiedziaÅ‚a to gÅ‚oÅ›no, zdjÄ™­
ło ją przerażenie. - To znaczy...
Nie miaÅ‚a pojÄ™cia, jak powinna teraz zareagować, szyb­
ko więc okręciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi,
tymczasem Julian wpatrywaÅ‚ siÄ™ w niÄ… okrÄ…gÅ‚ymi ze zdu­
mienia oczami.
Frank nie pofatygował się, by go powitać, ale Julian już
dawno temu siÄ™ nauczyÅ‚, że nie powinien oczekiwać po­
dobnych uprzejmości. Frank okazywał swą wdzięczność
za lata poświęceń Juliana, wypłacając mu co miesiąc sze-
ściocyfrową pensję.
Nie zamieniwszy ani słowa z szefem, Julian uwolnił się
od dyplomatki, otworzył ją i podał Frankowi.
- Przykro mi, ale wydaÅ‚em dyspozycjÄ™, żeby helikop­
ter przyleciał po mnie dopiero za dwa dni - oznajmił. -
Chciałem trochę powędkować. Nie wiedziałem, że masz
gościa. Jeżeli miałbym wam przeszkadzać, natychmiast
wrócę do Denver.
Zatopiony po uszy w papierach, Frank nawet nie pod­
niósł oczu.
76
- Możesz spać na kanapie.
- Dziękuję, sir - odparł Julian, mrugając wesoło do Ran-
dy, która właśnie nakładała mu wielką porcję naleśników.
- A czy ty już jadłaś, Randy? - Kiedy pokręciła prze-
cząco głową, powiedział: - Może więc zjesz razem ze mną
na dworze? W tak piękny poranek szkoda marnować czas
na siedzenie w domu.
Chwyciła za talerz i z radosnym uśmiechem wyszła ra-
zem z nim przed chatę. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że
Frank spogląda za nimi zamyślonym wzrokiem.
- Zamknę drzwi, żebyśmy ci nie przeszkadzali -
OznajmiÅ‚a, a kiedy gniewnie Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ brwi, ogarnęła jÄ… nie­
zrozumiała fala wesołości.
Julian położył talerz na pniaku, po czym zdjął krawat
i marynarkÄ™.
- Alleluja! - wykrzyknął, rozpinając kołnierzyk koszuli.
- Całe dwa dni wolności!
Chwycił talerz w rękę, sam usiadł na pniu, po czym
spojrzał znacząco na Randy.
- Z powodzeniem zmieścimy się tu we dwoje.
Może nie należaÅ‚o tego robić, usiadÅ‚a jednak obok Ju­
liana, rozkoszując się bijącym od niego ciepłem.
- Czy Frank naprawdę poprosił cię o rękę?
Niewiele brakowało, a Randy by się zakrztusiła.
- Nie powinnam była tego mówić. Czasami zupełnie
nie umiem trzymać jÄ™zyka za zÄ™bami. To nie byÅ‚a poważ­
na propozycja, a coś w rodzaju szczególnej umowy.
Julian znacząco uniósł brew.
- Doskonale rozumiem, co by dziÄ™ki temu zyskaÅ‚. Zu­
peÅ‚nie jednak nie pojmujÄ™, jakie ty mogÅ‚abyÅ› mieć korzy­
ści. Poza finansowymi, oczywiście.
- Dzieci. On chciałby, żebym urodziła mu dzieci.
Słysząc to, Julian wybuchnął śmiechem.
- Czy to doprawdy sÅ‚owa naszego starego, poczciwe­
go Franka? Znasz go dobrze?
77
- Wcale. Wiem jedynie, że kiedy jestem obok niego,
zaczynam kostnieć z zimna.
- Ach tak. Wiele ludzi ma podobne wrażenie, ale nie
daj się zwieść. Frank jest równie impulsywny jak każdy
facet.
- Może gdy chodzi o robienie pieniędzy. Ale jakoś nie
mogę go sobie wyobrazić w roli kochanka roku.
- A więc już ż nim spałaś?
- Nie! - wykrzyknęła z pełnymi ustami Randy. - Ależ
skÄ…d! Ja należę do tych kobiet, które najpierw chcÄ… wy­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl