[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rze miały usmarowane brudem, w którym łzy spływające im po policz-
kach wyżłobiły jaśniejsze smugi. Jedna miała opuchniętą wargę - ślad po
uderzeniu. Dionisio podniósł ją, ale dziewczynka ledwo mogła ustać na
nogach, więc zaniósł ją na górę i położył na łóżku. To samo uczynił z dru-
gą. Nie miał żadnych wątpliwości, co je spotkało.
Zaprowadził je do łazienki, gdzie bez oporu pozwoliły mu się rozebrać i
umyć. Przez cały czas przemawiał do nich łagodnie i serdecznie. Potem
wytarł je, ubrał w swoje własne koszule, uczesał im włosy, nakarmił słod-
ką galaretką z gwajawy i sokiem ananasowym, wreszcie posadził na łóżku
i tak długo przekonywał, aż wreszcie udało mu się nakłonić je do powie-
dzenia, skąd pochodzą i co im się przytrafiło.
Ujął je za ręce i sprowadził po schodach do samochodu. Kiedy jechali
do małego puebla Santa Virgen, oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów od
miasta, zabawiał je historyjkami o pewnym armadil imieniem Enrique,
który koniecznie chciał zostać prezydentem.
Widok puebla wstrząsnął nim do głębi. Wioska przedstawiała obraz nę-
dzy i zaniedbania; niektóre barracas były spalone do fundamentów.
Wśród stert nieuprzątniętych śmieci wałęsały się sparszywiałe psy. Jeden
z nich, kręcący się w kółko i toczący pianę z pyska, najwyrazniej cierpiał
na wściekliznę, i Dionisio zdumiał się, jak to się stało, że do tej pory nikt
jeszcze zwierzęcia nie zastrzelił.
Ludzie byli w podobnie opłakanym stanie, jak ich domostwa. Wychu-
dzeni niczym szkielety, siedzieli apatycznie na progach, z rozdziawiony-
mi ustami, wpatrzeni w przestrzeń nieruchomym spojrzeniem.
- Halo - zagadnął Dionisio najpierw jednego, potem jeszcze kilku, ale
żaden mu nie odpowiedział, nie podniósł nawet ręki w geście pozdrowie-
nia.
Kiedy przyprowadził dziewczynki do rodziców, nikt mu nie podzięko-
wał, tak samo jak nikt nie wydawał się przejęty ich wcześniejszym znik-
nięciem. Ledwo skinęli mu głową, mamrocząc jakieś oderwane słowa, i od
razu posłali córki z jakimś poleceniem. Z każdą chwilą bardziej wstrzą-
śnięty Dionisio wędrował uliczkami puebla, aż natknął się na wiekowego
już staruszka, którego oczy jednak spoglądały żywo i rozumnie. Staruszek,
cedząc słowa przez połamane zęby, opowiedział mu dokładnie, co takiego
wydarzyło się w wiosce. Dionisio wrócił do domu, płonąc oburzeniem, i
wystosował kolejny list do  La Prensy".
Szanowna Redakcjo, Występując w obronie nielegalnego i antyspołeczne-
go handlu kokainą, który tak bardzo podważył naszą pozycję na arenie
międzynarodowej, wielu ludzi przytacza rozmaite korzyści, jakie przynosi
naszym miastom działalność owej zdegenerowanej mafii. W mieście, w
którym mieszkam, powstała cała dzielnica, wybudowana przez handlarzy
koką dla ich robotników, obfitująca w najrozmaitsze udogodnienia, koja-
rzące się z cywilizowanym światem, znana lokalnie pod nazwą Barrio Je-
rarca - od nazwiska kokainowego barona, który kazał ją wystawić. Domy
wzniesiono, stosując technologie odporne na trzęsienia ziemi, wszystkie
mają bieżącą wodę, zarówno ciepłą, jak i zimną, centralne ogrzewanie
wręcz wzbudza w mieszkańcach pragnienie nadejścia mroznych nocy, tak
by mogli je sobie uruchomić. Nie brak i innych udogodnień, takich jak ba-
sen, sklepy pełne najrozmaitszych towarów, nocne kluby i bary ze stripti-
zem. Są tam także pałace kokainowych kacyków, z własnymi lądowiskami
dla helikopterów i rokokowymi portykami, oraz kościół, w którego wyłożo-
nym płatkami złota wnętrzu stoi posąg Madonny z lanego srebra i w któ-
rym narkotykowa arystokracja uzyskuje za swoje nieprzeliczone i niewy-
baczalne zbrodnie rozgrzeszenie ze strony uległych, obłudnych kapłanów,
zamieszkujących domy o pałacowym wręcz przepychu.
Na jednym z krańców opisywanej dzielnicy znajduje się most, pod któ-
rym nikt nie odważyłby się przejść, gdyż miejsce pod nim okupowane jest
przez narkomanów doprowadzonych przez uzależnienie do krańcowej nę-
dzy, chorób, wreszcie do zbrodni. Przez most prowadzi droga wychodząca
z miasta. Co noc można natknąć się na niej przeciętnie na pięć martwych
ciał, porzuconych na ulicy, noszących ślady najrozmaitszych tortur. Aączą
te wszystkie tortury okrucieństwo i wyrafinowanie, jakie w Ameryce Aaciń-
skiej nie zdarzały się od bardzo dawna.
W samym centrum Barrio Jerarca działa cieszący się podejrzaną sławą
klub nocny, którego gośćmi są kokainowi gangsterzy i inne szumowiny.
Jego podjazd okupują prostytutki obojga płci, nieszczęśnicy, których przy-
gnała tu desperacja i konieczność zdobycia pieniędzy na narkotyki. Co noc
z klubu wyruszają dżipy pełne uzbrojonych pijanych zbirów, którzy grasu-
ją po całym kraju, docierając nawet do najodleglejszych i najtrudniej do-
stępnych zakątków w poszukiwaniu młodziutkich wieśniaczek, aby je po-
rwać z domów i dostarczyć albo do wspomnianego klubu, albo do pałaców
swoich feudalnych władców, gdzie dziewczęta są wielokrotnie gwałcone,
czasami przez wiele dni z rzędu, przez owych władców i ich sługi. Nasy-
ciwszy się wdziękami nieszczęsnych ofiar, oprawcy zabijają te, które i tak
już były bliskie śmierci, a inne wywożą nocą hen, poza miasto, całe kilo-
metry od domów, i tam je zostawiają, albo też porzucają związane i za-
kneblowane gdzieś w mieście, w zależności od fantazji. Zdarza się, że od-
wożą je do miejsc, z których je zabrali, by móc kiedyś przyjechać po nie
ponownie. Dowiedziałem się, że dawniej istniał zwyczaj wypłacania rodzi-
com sporych sum pieniędzy jako ekwiwalentu za zgodę na uprowadzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl