[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy nie bardzo wiem, co robić? Umiem ekspedite regulamin kawalerii, czytało się coś
niecoś o taktyce i strategii, ale niech mnie kule biją, jeśli wiem, co z tego wszystkiego
wziąć do ataku na Radzyń. Widocznie czegoś nie doczytałem, czegoś się nie douczyłem.
Tu byłby potrzebny jakiś podporucznik, ale rzeczywisty, nie taki malowany major. Pamiętaj,
Teodorze, musisz być ciągle przy mnie, bym się mógł kogo poradzić.
Nie, za nic! odrzekł Jasiński jesteś majorem i musisz dowodzić. Pójdę na oślep,
gdzie zechcesz, lecz nie zajmę się niczym samodzielnie, bo wyobrażenia nie mam, jak sobie
radzić w tym położeniu. Mogę odpowiadać tylko za siebie! Zresztą i regulaminu żadnego
nie umiem i żadnej książki wojskowej nie czytałem. Ty musisz to umieć!
Biedny pan Deskur choć musiał, jednak czuł, że nie umie. Podejrzewał jakąś lukę w
swym wykształceniu militarnym i prawdopodobnie by nie uwierzył, że dla napadu z garstką
kosynierów i drągalierów na armaty i karabiny żadna książka wojskowa nie jest
napisana i że każdy porucznik lub kapitan niemalowany, równie jak on, byłby zdany w tym
wypadku na łaskę i niełaskę swoich zdolności i energii bez żadnego oparcia na nauce i
regulaminach. Ba, czułby się gorzej, bo nie miałby tego oparcia, jakie miał pan Deskur w
dokładnej znajomości otaczającego go radzyńskiego światka.
Lecz pan Deskur musiał, więc słał rozkazy, jak major rzeczywisty. Do Horostyty na
21-go rano niejaki Michałowski, kotlarz z profesji, szczery patriota i dzielny człowiek,
mający wpływ duży w różankowskich dobrach hrabiego Zamoyskiego, miał przybyć z
organizacją tameczną i bronią, ukrytą na wozach. Bronią tą były kosy, przez tegoż
Michałowskiego
przygotowane, i kilkanaście strzelb myśliwskich, będących w posiadaniu zorganizowanej
straży leśnej. Do tejże Horostyty miano ściągnąć i resztę broni z okolicy, gdyż
stąd część jej trzeba było oddać i panu Krajewskiemu, wyznaczonemu do zaalarmowania
załogi w Ostrowie. W Horostycie też oddział zabierał żywność na dni kilka, woreczki do
kul i prochu, uszyte rękami kobiecej połowy zaludnienia dworu.
Lecz dzień jeden cały ta gromada przebyć musiała na miejscu, następnie dzień cały
maszerować siedm mil drogi pod Radzyń. Okoliczność ta niepokoiła głęboko p. Deskura.
Czy też to ujdzie niepostrzeżenie, czy też przedwcześnie zamiar nie będzie odkryty i
udaremniony?
Ale jak postąpić inaczej? Wyznaczyć od razu miejsce spotkania dla wszystkich pod
Radzyniem? Niemożliwe; trzebaby wyznaczyć termin wcześniejszy, licząc na opóznienie i
powolne ściąganie się ludzi. Gotowi będą ludzie broń się opózni, gotowa broń ludzie
przyjdą pózniej. I potem ten jarmark na drodze pod samym miastem może zaalarmować,
zaniepokoić załogę, a tego właśnie za wszelką cenę uniknąć trzeba. Wyznaczyć punkt
zborny gdzie bliżej Radzynia, u innego obywatela? Lecz nie ma takiego, któryby się nie
wystraszył, nie robił wielkiej rzeczy z każdej drobnostki, kto wie, czyby nie zepsuł
wszystkich przygotowań jakimś niepotrzebnym niepokojem lub alarmem. Niech już będzie
Horostyta! Przynajmniej tu się nie rozgada, tu się zna każdego dokoła i wie się dokładnie,
czego i od kogo wymagać można. Tu zresztą przygotowują się wszystkie zapasy na drogę,
tu nikt narzekać nie będzie na uciążliwe kłopoty, wydatki i strachy.
Oficerowie, należący do spisku, już są zawiadomieni o terminie, mają ściągnąć
wszystkich oficerów na wspólną hulatykę, tak, że armaty zostaną bez poważniejszej osłony,
a żołnierze bez dowódców. Organizacja miejska w Radzyniu ze swym naczelnikiem,
Pyrkoszem, ma do ostatniej chwili mieć na uwadze wojsko i jego czynności, a na godzinę
dziesiątą wieczór przyjść w umówione miejsce w okolicy miasta po broń i ostateczne rozkazy.
Tak, rozkazy wydane, wszystko już umówione, a jednak jakiś niepokój gryzie p. Bronisława,
świeżego majora wojsk polskich. To nie tylko brak zaufania do własnych sił i
umiejętności i strach przed umiejętnością fachową wroga. Owszem, to działa swoją drogą
denerwująco i przypominanie wszystkich mądrości regulaminu kawalerii wraz z urywkami
taktyki i strategii nie uspakaja wcale. Lecz poza tym ten ogólny niepokój o to, czy wszystkie
te szczegóły dopasują się dobrze nawzajem w ostatniej chwili? Wszystkie atomy
broń i ludzie z których przed samym napadem złoży się siła zbrojna p. Deskura, dziedzica
Horostyty, wszystkie te atomy są dotąd i do ostatniego momentu nie w jego bezpośrednim
rozporządzeniu, lecz mają życie samodzielne, niekontrolowane czujnym okiem dowódcy.
Każdy atom z osobna chodzi luzem, a tych chwil luznego życia jeszcze takie mnóstwo!
Toż to chaos jakiś, niepodobny do uchwycenia przez żadną, choćby najżywszą, wyobraznię!
Każda chwila jest niepewna, w każdej chwili nieprzewidziany postępek, wprost
[ Pobierz całość w formacie PDF ]