[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wtedy uwodził kobiety.
Pan Leon chciał się widocznie w tej chwili zaśmiać ze swojego dowcipu, ale w
stosownej porze spostrzegł, że się w sytuacji tak wybitnie tragicznej śmiać nie wypada. Więc
tylko gębę wykrzywił, aby uśmiech, który już wypełznął mu na usta, wdusic w nie z powrotem.
- Tak jest! - mówił - dla tego suchotnika żona pańska uciekła stąd w jednej koszuli, a
drugiej on jej z pewnością nie kupił, bo nie miał za co& Wie pan, jak oni żyli i żyją? Gorzej ode
mnie& Wyrzucili ich z jednego hotelu, szli do drugiego, aby po nocy szukać znów jakiej nory.
Czasem im tam ktoś coś pożyczył ze względu na pana, a czasem odmówił, i to także ze względu
na pana& Więc żebrali& U wszystkich żebrali, i to nie on, tylko ona, bo on był za dumny i ją
tylko wysyłał& Tam franka, a tam pół& A on blagował. Co miał robić na własną pociechę?
Gadał o jakimś wielkim obrazie; rysował szkice na kawiarnianych stolikach i pluł krwią w
międzyczasie. A ona prześlicznie patrzyła w niego jak w tęczę. Słowo daję, jak w tęczę albo w
święty obraz& Ja z takim zachwytem nie patrzę na wystawowe okno bankowe, z jakim ona
patrzyła w tego człowieka. A to jest nieszkodliwy maniak& Nic więcej, tylko maniak& Na
nim się pan nie będzie mścił, bo to chore indywiduum i gada w gorączce. Co panu z zemsty?
Nic, chyba niesmak&
Panie Orłowski, ale ona cierpiała i cierpi& Ja nie chcę pana wzruszać, ale to jedno panu
powiem, że raz zemdlała na ulicy z głodu i wyczerpania. Ból w duszy jest gorszy niż głód&
Podobno to jest prawda& Ona strasznie odpokutowała& Unikali jej, patrzyli na nią z
dwuznacznym uśmiechem, oglądali z fałszywym politowaniem jej kamasze, przez które widać
było bose nogi& Czego pan jeszcze chce?& Zbladła, wychudła jak szkielet, oczy ma otoczone
sińcami& To jest bardzo biedna kobieta& Mnie jej bardzo żal, chociaż równocześnie żal mi
was oboje; pana nieraz nawet więcej niż jej, bo pan cierpi niezasłużenie& Ona sama pracowała
na swój los& Gdybyś pan ją teraz zobaczył na wpół żywą, serce by w panu jękło&
Orłowski, słuchając tego, starał się ukryć łzy, które mu niespostrzeżenie zamigotały na
szkle oczu& Osłabł, osunął się, siedział bez najmniejszego ruchu, strasznie biedny i strasznie
cierpliwy. Wyobrażał sobie, jak by w gorączce, żonę swoją, wynędzniałą i głodną, śpiącą na
ławce na przedmiejskim bulwarze; nie chciał myśleć o niej i myślał; odganiał wspomnienia i
całym wysiłkiem więził je oczyma, ile razy zamajaczyły mu przed zrenicami. Azy mu zalały
oczy, płakał nad jej i nad swoją nędzą. Nie czuł żadnego żalu, nie odczuwał w duszy złości&
Oddał się w opiekę rozpłakanemu cichemu dziecięcemu cierpieniu. Było mu wszystko jedno&
Wolę jego podmyły łzy, które płynęły gdzieś z serca i ubezwładniały w nim duszę.
Patrzył na swego gadającego gościa, jak dziecko patrzy& Zdawał sobie sprawę z tego,
że jest ogromnie nieszczęśliwy, tłumaczył sobie bezmyślnym szeptem myśli, że on niczemu nie
winien, temu chyba, że ją zanadto kochał, niczemu więcej& Kochał ją tak, jak ją kocha w tej
chwili& Gdzieś tam na samym dnie duszy, krzyczało w nim coś, że czyni jak żak albo
niedołęga, że postępuje jak idiotyczny bohater idiotycznej powieści, w której miłość zwycięża
na ostatniej kartce. Więc, by tego nie słyszeć, słuchał, co mu jego gość mówił w dalszym ciągu.
Słuch wytężył i oczyma już rzucał się na słowa, zanim się urodziły w ustach mówiącego.
A gość mówił:
- Obiecałem panu, że panu wszystko powiem i dotrzymam słowa; po oczach pańskich
poznaję, że pan by przebaczył mordercy& Pan jest ciekawy człowiek, jakiegom jeszcze nie
spotkał w życiu. Lal la! Pan jest biedny człowiek i niesłychanie dobry& Ja panu wszystko
powiem& Niech się pan nie przeraża&
Orłowski zbladł jeszcze bardziej i powoli powstał, zbliżył się do pana Leona i
wstrzymał oddech w piersi. Wpatrywał się w swego gościa niesłychanie pilnie.
- Powiem& powiem& po co mam ukrywać? - Pańska żona jest chora&
Spojrzał na Orłowskiego.
- & jest bardzo chora! - dodał szybko.
Orłowski uczynił jeden krok naprzód, pan Leon zaś równocześnie dwa kroki w tył.
Orłowski dyszał ciężko.
- Z głodu? - zapytał niespokojnie.
- Nie!
- Z nędzy?
- Nie!
- Co jej jest? - krzyczał już Orłowski.
- Pańska żona jest w ciąży& - rzekł szybko pan Leon i cofnął się nagle, zbyt dobrym
bowiem był literatem, aby nie wiedzieć, że po tym wesołym oświadczeniu musi nastąpić efekt
tragiczny.
W istocie, Orłowski chwilę stał, jak piorunem rażony, potem się rzucił nagle w stronę
gościa, a nie znalazłszy go pod ręką, zatoczył się aż do kominka; oparł się na nim ciężko i
zawył. Targał nim jakiś straszny szloch; Orłowski się trząsł jak w ataku, chwytał głośno
powietrze i płakał; przerazliwie, okropnie, nieznośnie; od czasu do czasu jęknął nagle i
przejmująco, jak by sobie przypomniał ciężkie słowo pana Leona.
Ten przyjrzał się bacznie Orłowskiemu i mrugnął znacząco oczyma, usiadł
najspokojniej na krześle i czekał. Czekał bardzo długo. Szloch Orłowskiego ustawał jak burza,
która zerwała się zbyt nagle, aby trwać długo. Czasem nim dreszcz jeszcze wstrząsnął, czasem
widocznie Orłowski zupełnie opadał ze sił. Aż po długiej chwili się odwrócił, jak by zupełnie
zmieniony. Pan Leon w tymże samym momencie zerwał się szybko z krzesła. Podbiegł ku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]