[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielkim ryczącym hałasem. Ujrzałem żółte i pomarańczowe promienie podrywające wszystko do
góry. Gapiłem się w nie i czułem, jakby wrząca woda wlewała mi się do oczu. Chyba
otworzyłem usta. Czy chciałem połknąć ten rozwścieczony ogień? Nagle słońce było moje.
Widziałem je, dosięgałem. Potem światło pokryło mnie niczym ciekły ołów, paraliżując i
torturując ciało ponad wszelką wytrzymałość. Wyłem z bólu. Jednak nadal nie odwracałem
wzroku i nadal nie spadałem!
Dlatego lekceważę cię, niebo! Nagle wypełniła mnie pustka. Poczułem brak słów i myśli.
Wirowałem, płynąłem. I kiedy ogarnęły mnie ciemność i chłód, nie było już nic poza utratą
przytomności... Zdałem sobie sprawę, że zacząłem spadać.
Słyszałem świst powietrza pędzącego za mną i nawoływania innych, jak mi się zdawało.
Poprzez nieznośny, zlewający się ryk dobiegł mnie wyraznie głos dziecka.
Potem nic...
Czy śniłem?
Byliśmy w zamkniętej salce, w szpitalu pachnącym chorobą i śmiercią, a ja wskazywałem
ręką łóżko. Na poduszce leżała dziewczynka, blada, mała i na wpół martwa.
Usłyszałem ostry śmiech. Poczułem woń lampy naftowej, której knot kończył się
wypalać.
- Lestacie - powiedziała. Jaki miała piękny, wysoki głosik.
Próbowałem mówić o zamku ojca, o padającym śniegu i psach czekających na mnie.
Właśnie tam chciałem iść. Nagle je usłyszałem, głębokie ujadanie dogów, przenoszone echem po
zaśnieżonych zboczach. I prawie mogłem dostrzec wieże zamku.
Potem powiedziała:
- Jeszcze nie.
Kiedy się obudziłem, znowu była noc. Leżałem na pustyni. Wokół moich kończyn
rozlewała się piaskowa mgła. Czułem ból w całym ciele. Nawet w cebulkach włosów. Cierpiałem
do tego stopnia, że nawet nie próbowałem się poruszyć.
Leżałem tak godzinami. Od czasu do czasu cicho mamrotałem. W niczym nie
umniejszało to bólu. Kiedy leciutko uniosłem dłoń, czułem, jakby piach składający się z
drobnych kawałeczków szkła wcinał się w każdą część mojego ciała.
Myślałem o tych wszystkich, do których mogłem wołać o pomoc. Milczałem. Stopniowo
zdawałem sobie sprawę z faktu, że jeśli nie ucieknę stąd, słońce wzejdzie ponownie i spali mnie
raz jeszcze. I znowu może nie umrę.
Musiałem pozostać, prawda? Tylko tchórz szukałby teraz schronienia.
Wystarczyło mi spojrzeć przy świetle gwiazd na moje ręce, żeby stwierdzić, iż nie umrę.
Byłem spalony, istotnie, moja zbrązowiała skóra wrzeszczała z bólu. Ale nie czułem bliskości
śmierci.
Przetoczyłem się na bok i próbowałem odpocząć z twarzą zwróconą do piasku, ale wcale
nie przynosiło to ulgi, podobnie jak wcześniejsze gapienie się w gwiazdy.
Słońce znów nadchodziło. Płakałem, kiedy wielka pomarańczowa jasność oblewała świat
wokół mnie. Ból najpierw złapał plecy, a pózniej myślałem, że płonie mi głowa, że zaraz
eksploduje, a ogień wyżre oczy. Oszalałem, zanim nadeszła ciemność zapomnienia, absolutnie
oszalałem.
Kiedy ocknąłem się następnego wieczoru, czułem piasek w ustach; pokrywał całe moje
ciało drżące w agonii. W tym szaleństwie najwyrazniej pogrzebałbym się żywcem.
Przez godziny pozostawałem bez ruchu, myśląc tylko, że żadna istota nie mogłaby
wytrzymać takiego cierpienia.
W końcu, kwicząc jak zwierzę, uniosłem się z ziemi. Każdy ruch powodował
intensywniejszy ból. Potem wzbiłem się w powietrze i zacząłem powolną podróż na zachód, w
noc.
Nie doznałem żadnego uszczerbku mocy. Tylko powierzchnia ciała została dotkliwie
uszkodzona.
Wiatr był nieporównywalnie delikatniejszy od piasku. Niemniej również torturował mnie
kąsając spalone powieki, drapiąc kolana i jakby sztywnymi palcami uderzając w poranioną skórę.
Podróżowałem ostrożnie, kierując się do domu Davida. Czułem cudowną ulgę, kiedy
nurkowałem w zimnym mokrym śniegu.
W Anglii właśnie nadchodził świt.
Ponownie wszedłem tylnymi drzwiami, stawiając każdy krok z ogromnym wysiłkiem.
Prawie na ślepo znalazłem bibliotekę, przyklęknąłem, ignorując przeszywający ból i ległem na
podłodze obok rozciągniętej skóry tygrysa.
Złożyłem głowę obok łba bestii, a policzek naprzeciwko rozwartych szczęk. Taka piękna
skóra! Objąłem ją ramionami i poczułem idealną gładkość. Ból chwytał mnie falami. Futro było
jedwabiste. Pokój tonął w ciemnościach. W delikatnym odblasku cichych wizji zobaczyłem
mangrowe lasy Indii, ujrzałem ciemne twarze i usłyszałem odległe głosy. Raz bardzo wyraznie
widziałem Davida jako młodego człowieka z mojego snu.
Ach, cóż za cudowna zdobycz, ten tryskający życiem młody mężczyzna, pełen krwi oraz
zdrowych tkanek, z parą błyszczących oczu, bijącym sercem i pięcioma palcami u każdej dłoni.
Zobaczyłem siebie w starych czasach, spacerującego po Paryżu. Wtedy jeszcze byłem
żywy. Nosiłem czerwony aksamitny płaszcz i owijałem się skórą z wilków zabitych przeze mnie
w rodzinnym Auvergne. Nigdy nie myślałem o istotach czających się w cieniu, monstrach, które
mogą zobaczyć cię i zakochać się w tobie tylko dlatego, że jesteś młody; nie zastanawiałem się
nawet nad istnieniem potworów odbierających komuś życie tylko dlatego, iż podziwiają go, bo
poszatkował całe stado wilków...
David - łowca! Przepasany postrzępionym materiałem w kolorze khaki, ze wspaniałą
spluwą.
Powoli odzyskiwałem świadomość i normalne czucie w członkach. Dobry, stary Lestat,
ze swą paranaturalną prędkością. Mimo wszystko ból nadal był niczym żar wypełniający ciało.
Wydawało mi się, że dostarczam ciepłego oświetlenia całemu pomieszczeniu.
Poczułem obecność śmiertelników. Jakiś służący wszedł do pokoju i szybko wyszedł.
Biedny, stary facet. Rozbawiłem się, kiedy pomyślałem, co zobaczył - ciemnoskórego, nagiego
mężczyznę z wypalonymi włosami, leżącego obok skóry tygrysa w ciemnym pokoju.
Nagle podchwyciłem zapach Davida i znów usłyszałem niski, znajomy grzmot krwi
krążącej w ludzkim ciele. Krew. Byłem strasznie spragniony. Moje rozpalone oczy i zwęglona
skóra błagalnie domagały się pożywienia.
Owinięto mnie miękkim, flanelowym kocem, bardzo lekkim i przyjemnym w dotyku.
Potem nastąpiła seria cichych odgłosów. David zaciągał ciężkie draperie na oknach, czego nigdy
w zimie nie robił. Pozapychał szpary szmatami tak, by do wewnątrz nie wpadało światło.
- Lestacie - wyszeptał. - Zabiorę cię na dół do piwnicy, tam na pewno będziesz
bezpieczny.
- Nie trzeba, Davidzie. Mogę zostać w tym pokoju?
- Tak, oczywiście.
- Dziękuję. - Zacząłem drzemać, a śnieg wpadał przez okna mojego pokoju w zamku, ale
teraz było zupełnie inaczej. Jeszcze raz zobaczyłem małe szpitalne łóżko i leżące w nim dziecko.
Dzięki Bogu, pielęgniarka odeszła uspokoić małego płaczącego pacjenta. Och, taki straszny,
straszny dzwięk. Nienawidziłem go. Chciałem być... gdzie? Oczywiście w domu, w zimowej
Francji.
Tym razem lampa naftowa oświetlała dokładnie salon.
- Mówiłam ci, że jeszcze nie... - - Sukienka Claudii była idealnie biała, do tego te drobne
perłowe guziczki! I cóż za piękny wianek z róż okalał głowę dziewczyny.
- Dlaczego? - chciałem wiedzieć.
- Co mówiłeś? - zapytał David.
- Rozmawiam z Claudią - wyjaśniłem.
Siedziała w fotelu z nogami wyciągniętymi przed siebie i palcami u nóg skierowanymi w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl