[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedykolwiek będę znów... sobą.
Poczuła, jak przejmuje ją lodowate zimno.
- Twój przyjazd tutaj niczego nie ułatwił - dodał wstając. - Im
szybciej stąd odjedziesz, tym lepiej dla nas obojga.
- Kurt, ocaliłeś życie tylu ludziom! Nie możesz ocalić własnego?
- Próbowałem, Andreo - szepnął. - Bóg mi świadkiem.
I znowu poczuła, że coś chwyta ją za gardło. Przez chwilę, jedną
okropną chwilę, miała wrażenie, że życie zamarło. W końcu wzięła
głęboki oddech, a kiedy się odezwała, z trudem poznała swój głos.
- Nigdy z tego nie rezygnuj, Kurt. Dla dobra nas obojga.
Pani Marlowe przyjechała następnego dnia. Kurt przywiózł ją z
lotniska, gdy Andrea zajmowała się Lynn. Starsza pani z
119
RS
zadowoleniem poinformowała ich o poprawie zdrowia teścia. Z
jeszcze większym zaś stwierdziła, że Lynn była pod znakomitą
opieką. Andrea z wysiłkiem odpowiadała na pochwały. Marzyła
tylko o jednym: żeby znalezć się na lotnisku i odlecieć z Phoenix
pierwszym samolotem.
Przebywanie pod jednym dachem z Kurtem stało się prawie nie
do wytrzymania. Sprawiało nieznośny ból. Dlatego z niemałym
wstrząsem przyjęła wiadomość, że Kurt chce ją odwiezć.
- Odwieziesz mnie? Ależ, Kurt, droga tam i z powrotem potrwa
sześć godzin! Dlaczego nie podwieziesz mnie po prostu na lotnisko?
- Muszę podpisać jeszcze kilka papierków. A nie chcę lecieć
samolotem, bo zostawiłem jeszcze trochę rzeczy. - To
powiedziawszy, wziął od Andrei torbę i załadował do jeepa.
Zawahała się przez chwilę. Nie miała ochoty na trzygodzinne sam
na sam w samochodzie. O czym będą rozmawiać? Powiedzieli już
sobie wszystko z wyjątkiem jednego. Kurt nigdy nie powiedział, że ją
kocha. Ale to przecież tylko nierealne marzenie.
- Pozwól mi się odwiezć, Andreo. Możemy włączyć radio, jeśli
chcesz - powiedział cicho - i dać sobie spokój z rozmową.
Andrea przestąpiła z nogi na nogę. Czuła się niezręcznie, nie
chciała wyjść na gbura, ale bliska obecność Kurta sprawiała jej ból.
Miała właśnie odmówić i poprosić o przywołanie taksówki, kiedy
zjawiła się Lynn, żeby się z nią pożegnać.
- Proszę - powiedziała, ofiarowując Andrei jedną z ulubionych
książeczek do kolorowania. - Możesz korzystać z niej razem z
tatusiem, gdy będziecie w pracy.
Nie miała innego wyboru jak podziękować Lynn, uściskać ją na
pożegnanie i wsiąść do jeepa.
Zgodnie z przyrzeczeniem Kurt włączył radio i słuchali muzyki
klasycznej nadawanej przez rozgłośnię z Phoenix. Muzyka
symfoniczna wypełniła wnętrze samochodu, lecz po raz pierwszy
Andrea pozostała nieczuła na piękno Mozarta. Rozmyślała o tym, jak
puste stanie się życie bez Kurta. W końcu muzyka umilkła, gdy
wjechali na teren górzysty. Na krętej autostradzie panował niewielki
120
RS
ruch. Kurt próbował kilkakrotnie znalezć inną stację, którą dałoby
się odbierać, ale bez powodzenia.
- Kiedy zaczynasz szkolenie na śmigłowcach? - zapytał, kiedy cisza
w samochodzie stała się nie do wytrzymania.
- Tuż po powrocie.
- Będziesz mogła podziwiać wspaniałe widoki, no i pracuje się
w ściśle określonych godzinach. Helikoptery latają, dopóki jest jasno,
nie będziesz więc musiała pracować do pózna.
- Chyba tak - odparła bez specjalnego zainteresowania. Nie
tęskniła do pracy bez Kurta.
- Nie zdradzasz wielkiego entuzjazmu - zauważył z naganą w
głosie, przybierając ton instruktora.
- Myślę sobie właśnie, że pewnie nigdy już nie będę miała
okazji, żeby zobaczyć ruiny indiańskie. - Ani ciebie, dodała w duchu.
- Nigdy nie udało nam się do nich dotrzeć, prawda?
- Nie... - Głos Andrei nagle się załamał i poczuła nieznośny
ciężar na sercu. Tym razem ona zaczęła obracać gałkę radia w
poszukiwaniu muzyki.
- Nie złapiemy nic aż do Sedony. A skoro już o Sedonie mowa,
czy nie miałabyś może ochoty na kawę albo coś do jedzenia?
Wyłączyła radio i zmusiła się, żeby odpowiedzieć normalnym
głosem.
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna, ale możesz zatrzymać się,
jeśli chcesz. - Jej uprzejma odpowiedz brzmiała równie sztywno i
nienaturalnie jak jego propozycja.
- Może zmienisz zdanie, gdy tam dotrzemy.
To było nie do zniesienia. Ta zdawkowa wymiana zdań o podróży
i jedzeniu okazała się ponad jej siły.
- Kurt...
- Słucham.
Na twarzy Andrei odmalowało się cierpienie i miłość. Kurt
dotknął jej ramienia na chwilę, która okazała się niezwykle
wymowna. Nie mogła dokończyć. Uznała, że lepiej będzie milczeć.
Jeszcze trochę i gotowa się rozpłakać jak dziecko, stawiając ich w
121
RS
niezręcznej sytuacji.
Nie doczekawszy się końca zdania, Kurt przeniósł wzrok z
powrotem na szosę. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu; droga
wiła się wśród porosłych kaktusami skał i dolin. Co pewien czas
mijali jakieś wolniejsze pojazdy, ale na ogół mieli drogę tylko dla
siebie.
Andrea udawała, że podziwia widoki za oknem, a Kurt
skoncentrował się na prowadzeniu. Właśnie zaczął wyprzedzać
rozklekotanego starego pikapa.
- Och, spójrz tylko, czy nie są cudowne? - powiedziała,
zapominając na chwilę o swoim cierpieniu. W odkrytym bagażniku
siedziało troje bardzo śniadych dzieci o lśniących, czarnych
czuprynach targanych powiewami wiatru.
- Nie można tak przewozić dzieci. Powinny jechać w środku
przypięte pasami.
- Dwoje następnych siedzi obok kierowcy - zauważyła, nie
odrywając wzroku od samochodu, który właśnie zaczęli wyprzedzać.
- Dla innych nie ma już w środku miejsca.
- Powinni więc kupić wóz, który pomieściłby całą rodzinę.
Jedno z dzieci zauważyło Andreę i pomachało wesoło na
powitanie. Andrea uśmiechnęła się i odwzajemniła gest, dopóki
samochód nie zniknął jej z oczu.
- Sądząc po tym samochodzie, nie mają wiele pieniędzy.
Kurt zerknął w lusterko posyłając pikapowi niezadowolone
spojrzenie.
A jednak zatrzymali się w Sedonie. Kurt chciał uzupełnić paliwo,
jako że w miarę zbliżania się do Kanionu ceny stawały się
astronomiczne. Andrea zmieniła zdanie i skusiła się na filiżankę
kawy, która, oczywiście, przedłużyła się w obiad i minęła dobra
godzina, zanim znowu znalezli się w drodze.
Andrea spodziewała się milczącej jazdy wypełnionej muzyką
country z rozgłośni Sedony. Dlatego z zaskoczeniem przyjęła słowa
Kurta.
- Czy przyjedziesz jeszcze kiedyś do Phoenix?
122
RS
- Nie myślałam o tym - odparła, starając się nie ulegać płonnej
nadziei. - Niewiele chyba będę miała wolnego.
- Jeżeli by się jednak tak stało, odwiedz nas w nowym
mieszkaniu. Wiem, że Lynn bardzo się ucieszy z twoich odwiedzin.
- A ty? - zaryzykowała.
- Ja też. Ale niczego nie obiecuję, Andreo. Musiała się tym
zadowolić. Jeep jechał przez górzystą okolicę północnej Arizony. Na
tym pustkowiu rzadko pojawiał się jakiś samochód, toteż od razu
poznała rozklekotanego pikapa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]