[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chmury; znudziło mu się pływanie na brzuchu, więc się położył na wznak, potem dal nurka, pływak
znamienity. Skoro tutaj jest tak pięknie, jakże cudownie musi być tam, gdzie te białe chmury dotykają
ziemi? W tamte strony pełznie właśnie po moście pociąg, żelazna gąsienica... Po co Zdzisław tak
okrutnie pokazał mu tę Ziemię Obiecaną?
To samo pytanie zadawał sobie Zenobi. Ojciec-konduktor nie mógł pojąć tego nierozważnego planu.
- Gdy wszyscy będą chodzili piechotą - rzekł z niesmakiem - kolej zbankrutuje.
Matka jednakże przeczuwając radość syna była zgoła innego zdania.
- Czego się nauczy w pociągu? %7łe podczas jazdy nie wolno otwierać drzwi i wychylać się przez okno?
- A na piechotę więcej się nauczy? - pytał drwiąco konduktor.
- Więcej. Kraj zobaczy i zobaczy ludzi. Nałyka się dobrego powietrza i będzie im wesoło we trzech.
Chłopiec napracował się, więc niech idzie; nic mu się złego nie stanie, a użyje za wszystkie czasy. Ma
zresztą swoje oszczędności.
Przedstawiciel mechanicznego środka lokomocji protestował, ale słabo, gdyż odjeżdżał o jedenastej
trzynaście, więc miał mało na to czasu, poza tym nie on - jak się rzekło - był zawiadowcą stacji, lecz
matka. I kasa była w jej ręku, a to było najważniejsze. Zenobi spenetrował szybko, że właściwe
mocarstwo było po jego stronie. Czule przeto pożegnał się z ojcem, który wracał dopiero za dwa dni, a
wyprawa mogła wyruszyć już nazajutrz o świcie.
- Nie przechodz przez tory kolejowe - rzekł mu ojciec na pożegnanie. - I jeszcze jedno ci powiem. Gdy
już nie będziecie mogli powłóczyć nogami, będziesz pewnie próbował pojechać pociągiem na gapę, ty
albo twoi przyjaciele. Chciałbym wtedy capnąć jednego z was! Będzie mu gorąco...
- Ukarałbyś własne dziecko? - krzyknęła ze zdumieniem matka.
- W pociągu nie ma własnych dzieci... W pociągu są pasażerowie!
- A mnie też byś capnął, co?
Konduktor zastanowił się poważnie: kto jest potęgą większą - kolej czy prawowita małżonka? Ponieważ
zagadnienie było niezmiernie trudne do natychmiastowego rozstrzygnięcia, wołał nie odpowiedzieć i
udając, że się bardzo śpieszy, szybko począł się żegnać.
O piątej godzinie Zenobi pobiegł czym prędzej do Zdzisława, u którego już był Zbyszek. "Trójka
hultajska" była w doskonałym komplecie; zawsze rozważna i spokojna, w tej chwili zdradzała żywe
objawy opętania. Wszyscy mieli roziskrzone oczy i rumieńce na twarzach. Jedynie dlatego żaden z nich
nie tańczył ani nie wydawał przerazliwych okrzyków, które są śpiewem radości, że w naradzie brała
udział matka Zdzisława. Objęła ona nad wyprawą najwyższy protektorat, uznawszy, że pomysł jej
syna, chociaż na pozór awanturniczy, jest piękny.
- Ale nie powinniście iść bez celu - rzekła - bo gdy was wędrowanie znuży, nie będziecie mieli podniety i
zawrócicie czym prędzej, kiepskie mieszczuchy. Otóż niech tak będzie: pójdziecie, którędy się wam
podoba, a w powrotnej drodze odwiedzicie moją cioteczną siostrę, do której dam wam list. Mieszka ona
w górskiej już okolicy. Nie widziałam jej od kilku lat i nie wiem dobrze, co się z nią dzieje. Jest to
przezacna kobieta, która ocaliła po śmierci męża mały mająteczek i mieszka w nim z córką.
- Doskonale, mamusiu - rzekł. Zdzisław. - Rzecz cała w tym, czy w ogóle pójdziemy. Nie wiemy
jeszcze, jak brzmią meldunki wielkich wędrowników.
- Więc sobie tutaj gadajcie, a ja pójdę po bułki na podwieczorek.
- Sienkiewicz mówi: "po spyżę". Tak się powinno mówić, gdyż w tej chwili jesteś w rycerskim obozie.
- Dobrze! Idę po spyżę.
- Kipling woła w tym miejscu: "Powodzenia w łowach!" - zaśmiał się oczytany Zdzisław. - Do rzeczy, do
rzeczy! - zakrzyknął, gdy zostali sami. - Idziemy? Zenobi, gadaj, co wiesz.
- Idę - rzekł z powagą Zenobi. - Moja matka przygotowuje w tej chwili zapasy, a ja mam przy sobie
kapitał, z którym można zawędrować na koniec świata.
- Ile? ile?
- Dwadzieścia siedem złotych!
- O Boże... -jęknął cicho Zbyszek.
- Są to oszczędności moje i mojej matki - mówił Zenobi i z dumą, i ze wzruszeniem. - Zbierała je
długo, drogie matczysko. Ale to jeszcze nie wszystko! Dostałem plecak ojca i starą pelerynę matki, dwa
garnuszki, maszynkę spirytusową i latarkę konduktorską.
- Stanley, wędrując przez Afrykę, nie mógł mieć wiele więcej. Zenobi, jesteś bogatym podróżnikiem, a
twoja matka jest cudowną matką. Wznieśmy okrzyk na jej cześć: niech żyje!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]