[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rym rozciągał się wspaniały ogród. Nagle zapragnęła samot
ności. Westchnęła głęboko, kiedy jej policzki owionął chłód
nocy. Popatrzyła w gwiazdy. Za wszelką cenę próbowała
odnalezć w sobie tyle siły, żeby przetrwać te wszystkie nie
szczęścia.
- Dlaczego się nie bawisz? - Głos Lorenza wyrwał ją
z zamyślenia. Drgnęła, zaskoczona. - Contessa martwi się
o ciebie.
Kathryn odwróciła się gwałtownie. Czyżby też się na nią
gniewał? Samotna łza spłynęła jej po policzku. Nie chciała,
żeby to zobaczył, odsunęła się więc o parę kroków.
Lorenzo natychmiast poszedł za nią, chwycił za ramię
i odwrócił twarzą do siebie.
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Wcale nie płaczę - chlipnęła Kathryn i otarła łzy wierz
chem dłoni.
- Jesteś smutna. Dlaczego? - Pokręciła głową. - Chodzi
o wuja? Ciotkę? - Znów zaprzeczyła ruchem głowy. - Więc
o contessÄ™...
- Ona mnie nienawidzi!
- Co ty opowiadasz! Jaki by miała powód, żeby cię nie
nawidzić?
- Powiedziała, że naraziłam na szwank swoją reputa-
135
cję. Podobno ludzie myślą... że jestem twoją... - Urwała
i znów odwróciła się tyłem.
- Och... - Lorenzo patrzył na nią przez chwilę. - Rozu
miem. To się czasami zdarza, Kathryn. Takie jest życie.
- Wiem. Nic na to nie poradzÄ™.
- Chyba że... zostaniesz moją żoną. - Uśmiechnął się,
kiedy spojrzała na niego przestraszona. - Wybacz. Dobrze
wiem, że masz inne plany, lecz pomyślałem sobie...
- Przecież mnie nie kochasz!
- To bez znaczenia. - Lorenzo wzruszył ramionami. -
Nie chcę żony, ale nie wzbraniam się przed małżeństwem.
Zwłaszcza jeżeli będzie to tak zwane małżeństwo z roz
sądku. Powiedziałaś mi kiedyś, że twoje serce należy do
człowieka, który prawdopodobnie zmarł już dawno temu.
W takim razie wszystko ci jedno, za kogo wyjdziesz za mąż.
Mogę być ja, może być ktoś inny... A jeśli poza mną już
nikt ci siÄ™ nie trafi?
-I z tej przyczyny mam wyjść za mąż?! - Kathryn nie
wiedziała, czy złościć się, czy śmiać. - Po co ci taka żona?
Co będziesz z tego miał?
- Przecież mówiłaś, że twój ojciec wyznaczył cię na swo
jÄ… spadkobierczyniÄ™. Wojna pociÄ…ga pewne koszty. W tej
sytuacji warto mieć bogatą żonę.
Kpił z niej? Wprawdzie się nie uśmiechał, ale w jego
oczach migotały wesołe ogniki.
- To niewielki majątek... - Popatrzyła na niego podej
rzliwie. Coś jej podpowiadało, że powinna odrzucić tę pro
pozycję choćby ze względu na obcesowy sposób, w jaki ją
136
złożył... A jednak czuła, że przy nim będzie zupełnie bez
pieczna. - NaprawdÄ™ chcesz...
Nie zdawała sobie sprawy, że w tym momencie wygląda
bezradnie i niewinnie. Coś drgnęło w piersi Lorenza. Ogar
nęły go emocje, o których już dawno zapomniał.
- Już ci powiedziałem, że mam swoje powody - odparł
z czułym uśmiechem. Nadał się z nią drażnił! - Przecież
wiesz, że nigdy nie robię niczego bezinteresownie. Jesteś
piękna, Kathryn. Inni mężczyzni mogą tylko marzyć o ta
kiej żonie. - Tak szybko chwycił ją w ramiona, że nie zdą
żyła mu umknąć. Popatrzyła mu prosto w oczy i zatonęła
cała w ich niezmierzonej głębi.
- Jeśli... to prawda... to się zgadzam - wyjąkała. - Sko
ro tak sobie życzysz.
- O nic się nie martw - odparł Lorenzo z zagadko
wą miną. - Wezmiemy ślub, a zaraz potem cię opuszczę.
Tylko ten, którego ludzie nazywają Bogiem, bez róż
nicy, czy jest to bóg chrześcijan, czy też muzułmanów,
zna moje przeznaczenie. Jeśli nie wrócę, będziesz boga
tą wdową, Kathryn. Tylko proszę cię, następnego męża
wybieraj ostrożnie. - Znów się z nią droczył. Sama już
nie wiedziała, co ma o nim myśleć.
- Lorenzo... - Kathryn wpatrywała się w niego. Jak mia
ła mu powiedzieć, że nie dba o majątek? Chciała jedynie,
żeby do niej wrócił cały i zdrowy.
- Nie martw się - powtórzył Lorenzo. Podszedł bliżej,
ujął ją pod brodę i pocałował. Kathryn chciała rzucić mu
się w objęcia, ale następne jego słowa przywołały ją do rze-
137
czywistości. - To nie był nasz wybór, Kathryn, ale przezna
czenie. Zobaczymy, co siÄ™ jeszcze zdarzy.
Kathryn włożyła tę samą suknię, którą miała na sobie pod
czas maskarady. Nawet nie wiedziała, jakim cudem znalazła
się w jej bagażach. Dlaczego właśnie ją wybrała? Tego też nie
była pewna. Może dlatego, aby wrócił do niej ten sam Lorenzo,
który odszukał ją na placu Zwiętego Marka? Był wtedy zupeł
nie inny - wesoły, śmiały, dowcipny, pełen pomysłów... Prze
szłość nie wróci, pomyślała, spoglądając na siebie w lusterku.
Rozpuściła włosy. Nakryła je srebrną siatką w tyle głowy.
Nadal mieszkała u contessy, bo Lorenzo ubłagał ją o jesz-
cze kilka dni cierpliwości. Chciał poczynić przygotowania
do wesela i wspólnej przeprowadzki do willi, którą wynajął
na czas pobytu w Rzymie.
Kathryn zeszła na dół. Hrabina jak zwykle przywitała ją
niechętnym spojrzeniem.
- Tylko nie wyobrażaj sobie, że on cię naprawdę kocha -
powiedziała zimno. - %7ładna kobieta nie jest dla niego dość
dobra. Wziął cię z litości... i rzuci po roku.
Kathryn w porę ugryzła się w język. Co bowiem mia
ła na to odpowiedzieć? W gruncie rzeczy, contessa mogła
mówić prawdę. Lorenzo tak nagle podjął decyzję. Jeżeli
mnie nie kocha, pomyślała, to może pożąda? Wiele razy
powtarzał jej, że jest bardzo piękna.
Contessa nie posiadała się ze złości. Chyba chciała za-
trzymać Lorenza dla siebie. Zagięła na niego parol już
przed laty, ale owdowiała dopiero niedawno. Wprost nie
138
mogła patrzeć na młodszą rywalkę. Jej mąż zmarł pół roku
temu. Zapewne myślała, że Lorenzo przybył do Rzymu tyl
ko dla niej, a on nagle sprowadził urodziwą dziewczynę...
Lorenzo Santorini czekał w małym kościele. Michael
miał poprowadzić Kathryn do ołtarza. Jakiś nieznany
człowiek został świadkiem Lorenza. W kościele nie było
innych kobiet poza contessą, która nie chciała zostać na
weselu. Wyszła natychmiast po uroczystości, a Kathryn
odetchnęła z ulgą.
Michael i drugi świadek, który przedstawił się pannie
młodej jako Paolo Casciano, pojechali z nimi do willi
na wzgórzach za miastem. Dom nie był tak przestronny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]