[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ujrzała Yannisa, coś się w niej obudziło, odrodziło. Cały wczorajszy dzień udawało jej
się panować nad tymi wskrzeszonymi uczuciami i myślami. Ignorowała je albo ta-
mowała. Gdy Harry obudził ją w nocy, długo się wahała, zanim zwróciła się o pomoc do
Yannisa. Spodziewała się zresztą, że gdy otworzy jej drzwi, zaraz z sypialni zacznie go
niecierpliwie przywoływać jakaś kobieta. Właściwie wolałaby, żeby tak się właśnie stało.
Może wtedy by jej przeszło. A tak... cóż, jeszcze głębiej w to wpadła. Problem polegał na
tym, że Yannis tak wspaniale zajmował się Harrym; robił wszystko to, co powinien robić
jako ojciec jej dzieci, tak jak kiedyś to sobie wyobrażała.
L R
T
Ale przecież on ani odrobinę się nie zmienił. Nie kochał jej. Co najwyżej znowu
miał na nią ochotę. Ubiegłej nocy zaciągnąłby ją do łóżka, gdyby wyraziła na to zgodę.
Była tego pewna. A ona znowu by się w nim zakochała jak idiotka. Zakochała w męż-
czyznie, który nie chciał tego, czego ona chciała, nie mógł jej dać tego, czego potrzebo-
wała.
- W porządku - powiedział Adam, przerywając ciszę, która zdawała się trwać całe
wieki. - Zarezerwuję lot na sobotnie popołudnie. Wytrzymasz?
- Spróbuję.
- Zobaczysz, będzie fajnie! - zapalił się nagle. - Znajdziemy ci sukienkę. Pójdziemy
na kolację. W jakieś romantyczne miejsce. Gdzieś, gdzie na stolikach palą się świece i...
- Nie zapominaj, że będziemy się opiekować Harrym.
- Co? A, tak. Harry. - Jego ton się zmienił. Nie brzmiał już tak entuzjastycznie. -
No cóż, coś wymyślimy. Może sąsiad twojej babci go przypilnuje?
- Yannis?
- Tak. Już wcześniej chyba pomagał, prawda?
Przytaknęła, ale tak naprawdę chciała czegoś innego.
Chciała, aby spędzili ten czas właśnie we trójkę: ona, Adam i Harry. Dzięki temu
miałaby przedsmak tego, co czeka ich w przyszłości. Miała nadzieję, że niedalekiej...
Gdy zeszła na dół, niosąc Harry'ego, Yannis siedział na patiu, czyszcząc jakiś ka-
wałek starego drewna. Choć był marzec, i nadal było chłodno, nie miał na sobie koszuli.
- Dzień dobry - powitała go, próbując nie patrzeć na jego umięśnione plecy.
Nie zatrzymała się, aby zamienić z nim choćby kilka słów.
Yannis wyprostował się i odgarnął z czoła ciemne, wilgotne od potu włosy. Od-
stawił drewno, opierając je o ścianę, po czym ruszył w jej stronę, wyciągając ręce do Ha-
rry'ego.
- Jedziesz do szpitala?
- Tak - potwierdziła. Chłopiec również wyciągał ku niemu rączki, ale Cat nie wy-
puszczała go z ramion. - Miłego dnia.
Yannis zmarszczył czoło.
- A co z Harrym?
L R
T
- Moja dawna koleżanka z liceum zgodziła się go popilnować. - Odwróciła się do
garażu i ruszyła do przodu.
- Co? Nie! To zły pomysł - zaprotestował, dopadając ją przy drzwiach.
Poczuła na karku jego oddech. Rzuciła przez ramię:
- Claire ma dzieci. Harry będzie się z nimi bawił.
- Ale on nie zna tych ludzi!
- Mnie też jeszcze wczoraj nie znał - zauważyła przytomnie. - Zresztą ciebie rów-
nież nie - dodała.
- Ale już mnie zna - odparł i wyrwał jej chłopca, który wtulił się w niego z radosną
miną. - I chyba całkiem mnie lubi. Płakał jeszcze w nocy?
- Nie. To znaczy, tylko raz. Bardzo krótko. Udało mi się go uspokoić.
Harry podskakiwał w ramionach Yannisa i ciągnął go za policzki swoimi pulch-
nymi rączkami. Yannis zmarszczył nos i ugryzł go leciutko w paluszek. Chłopiec wesoło
zachichotał. Cat miała gniewną minę.
- Dziecko potrzebuje stabilizacji - rzekł Yannis. - Nie możemy oddawać go jakiejś
nowej, obcej osobie.
Ton jego głosu sugerował, że lepiej z nim nie dyskutować. Cat nie znała go od tej
strony. Nie wiedziała o istnieniu takiego Yannisa: tak opiekuńczego, dbającego o dobro
dziecka... które nawet nie jest jego dzieckiem. Musiała przyznać, że to ją rozczulało. Po-
czuła, jak ulatuje z niej złość.
- Chcesz znowu z nim zostać? - zapytała.
- Myślałem o tym, żeby pojechać razem z tobą.
- Do szpitala?
- Tak.
Omiotła wzrokiem jego nagi tors.
- W takim stroju?
Uśmiechnął się zniewalająco.
- Daj mi pięć minut - rzucił przez ramię, maszerując w stronę swojego domu z Har-
rym na rękach.
- Oddaj mi go! - zawołała za nim Cat, ale nie zatrzymał się.
L R
T
Miała ochotę odwrócić się, wsiąść do auta i pojechać do szpitala bez niego. Ale zo-
stała. Po paru minutach Yannis wyłonił się z domu. Miał na sobie dżinsy i błękitną ko-
szulę rozpiętą pod szyją i z podwiniętymi rękawami. Harry siedział mu na barana. Choć
nie było między nimi żadnego podobieństwa, z wyjątkiem ciemnych włosów, widoczna
była jakaś więz, dzięki której Cat miała wrażenie, że patrzy na ojca i synka.
- Jesteśmy gotowi - powiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]