[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Irytowało mnie, \e własne koty nie mogą znieść mojego
widoku. Ginny i Olly stały się ju\ częścią naszej rodziny.
Przywiązaliśmy się do nich, a kiedykolwiek zdarzał się dzień, \e
mieliśmy wychodne, pierwszą rzeczą, jaką Helen robiła po powrocie,
było otwieranie kuchennych drzwi i karmienie kociaków.
Stworzonka świetnie o tym wiedziały i albo siedziały na murku,
czekając na nią, albo pospiesznie pędziły z drewutni, która stała się
ich domem.
Wróciliśmy z pół dniowej wyprawy do Brawton. Koty, jak
zwykle, czekały, gdy Helen wystawiała im miski zjedzeniem i
mlekiem na murek.
- Olly, Ginny - przemawiała cicho, głaszcząc je po futrzanych
grzbietach. Dawno minęły czasy, kiedy nie pozwalały się dotykać.
Teraz rozkosznie ocierały się ojej dłonie, wyginając karki i mrucząc,
Helen zaś, kiedy jadły, nie przestawała ich pieścić. Były to takie
łagodne, małe stworzonka, swoją dzikość demonstrowały jedynie
wtedy, gdy były przestraszone, teraz wszak nie miały się czego
obawiać. Dzieciaki, moje i z wioski, wkradły się w ich łaski,
pozwalały się im pogłaskać, lecz Herriota wcią\ traktowały nieufnie.
Na przykład teraz, kiedy spokojnie poszedłem za Helen,
kierując się w stronę murku. Natychmiast porzuciły miski i uciekły
na bezpieczną odległość, wcią\ prę\yły grzbiety, lecz jak zwykle
trzymały się poza zasięgiem mojej ręki. Przypatrywały mi się bez
wrogości, jednak\e kiedy wyciągałem dłoń, odskakiwały jeszcze
dalej.
106
- Spójrz tylko na tych małych \ebraków! - zawołałem. - One
wcią\ nie \yczą sobie mieć ze mną do czynienia.
Sytuacja ta w dalszym ciągu mnie przygnębiała, gdy\ podczas
wieloletniej praktyki lekarskiej koty zawsze mnie intrygowały i
przekonałem się, \e słabość do nich ułatwiała mi ich leczenie.
Miałem wra\enie, \e radzę sobie z nimi lepiej od większości ludzi,
gdy\ je lubię, a one to wyczuwają. Byłem dumny z mojego podejścia
do nich, czegoś w rodzaju swoistego kociego zachowania. Nie
ulegało więc wątpliwości, \e cały ten gatunek darzę wyjątkową
sympatią, a on odwzajemnia mi się podobnym uczuciem. Prawdę
mówiąc, aby wszystko zostało powiedziane, uwa\ałem się za
kaciego tatę. Wszak\e w przypadku tej pary - dwójki, do której
byłem szczególnie przywiązany - było inaczej.
Dręczy mnie to, myślałem, przecie\ leczyłem je i
najprawdopodobniej ocaliłem im \ycie, kiedy złapały kocią grypę.
Zastanawiałem się, czy to pamiętają, ale jeśli tak, to dlaczego wcią\
nie miałem prawa dotknąć ich nawet palcem. Rzeczywiście,
najwyrazniej utkwiło im w pamięci tylko jedno: to, \e je złapałem w
siatkę, wepchnąłem do klatki, nim je wysterylizowałem. Odnosiłem
wra\enie, \e kiedykolwiek mnie widziały, przede wszystkim
kojarzyłem się im z siatką i klatką.
Mogłem tylko \ywić nadzieję, \e w miarę upływu czasu
nawią\e się między nami nić porozumienia, lecz okazało się, \e los
sprzysiągł się przeciw mnie. Przede wszystkim jeśli idzie o sierść
Olly'ego. W odró\nieniu od swojej siostry był długowłosym
kocurem, tote\ jego futerko nieustannie plątało się i kołtuniło. Gdyby
był zwyczajnym domowym zwierzakiem, szczotkowałbym go, je\eli
zaszłaby taka potrzeba, ale \e nawet nie mogłem się do niego
zbli\yć, byłem bezradny. Mieszkał ju\ u nas od jakichś dwóch lat,
kiedy Helen zawołała mnie do kuchni.
107
- Popatrz tylko na niego! - powiedziała. - Wygląda okropnie!
Wyjrzałem przez okno. Olly rzeczywiście przypominał stracha
na wróble, gdy\ splątane i matowe futerko ogromnie kontrastowało
ze schludną i gładką sierścią jego ślicznej i drobnej siostrzyczki.
- Widzę, widzę. Ale co mogę na to poradzić? - Ju\ miałem się
odwrócić, kiedy coś zauwa\yłem. - Poczekaj chwilę, pod szyją wisi
mu kilka paskudnych wielkich kołtunów. Wez no\yczki, zabierzemy
się do nich... parę szybkich ciachnięć i się ich pozbędziemy.
Helen zmierzyła mnie pełnym boleści spojrzeniem.
- Och, ju\ wcześniej tego próbowaliśmy. Nie jestem
weterynarzem, ale tak czy siak, nie pozwoli mi na to. Mogę go
głaskać, ale to coś zupełnie innego.
- Wiem, jednak musimy mimo wszystko spróbować. To nic
strasznego, wierz mi. - Wło\yłem jej w dłoń no\yczki o
zakrzywionych ostrzach i przez okno zacząłem wydawać instrukcje.
-Teraz wsuń palce za wiszący kłąb futra. Zwietnie, znakomicie! A
teraz wez no\yczki i...
Jednak na pierwszy błysk stali Olly jak błyskawica pierzchnął
na pole. Zrozpaczona Helen odwróciła się ku mnie:
- Nic z tego, Jim, beznadziejna sprawa... nie pozwoli mi obciąć
sobie nawet jednego kołtuna, a ma ich mnóstwo na całym ciele.
108
Popatrzyłem na zmierzwione małe stworzenie, stojące w
bezpiecznej odległości.
- Có\, masz rację. Muszę wykombinować coś innego.
Wykombinowanie czegoś innego polegało na zapędzeniu Olly'ego
w jakiś kąt, tak bym mógł go pochwycić, natychmiast te\
pomyślałem o moich niezawodnych kapsułkach nembutalu. Ta
doustna narkoza w niezliczonych przypadkach, kiedy musiałem
zajmować się nieprzystępnymi zwierzakami, okazywała się cennym
sprzymierzeńcem. Teraz jednak było inaczej. W tamtych sytuacjach
stworzenia siedziały zamknięte za drzwiami, Olly zaś \ył na
wolności i mógł swobodnie grasować wszędzie. Nie chciałem
usypiać kota w takim miejscu, gdzie mógłby dopaść go lis albo jakiś
inny prześladowca. Wtedy byłbym zmuszony nie spuszczać go z oka
ani na chwilę.
Nadeszła jednak pora na podjęcie decyzji. Zebrałem się w sobie.
- Zajmę się nim w niedzielę - oznajmiłem Helen. - Wtedy jest
trochę spokojniej, poproszę więc Siegfrieda, by w razie nagłej
potrzeby pospieszył mi z pomocą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl