[ Pobierz całość w formacie PDF ]

częstować. Czyś ty Niemka rozkochana, czy siostra szpitalna? Toć to wytrzymać trudno!
- No już nic, już nic nie powiem - lepiej ty mów, czego chcesz?
- Chcę wiedzieć, o czym ci się śniło?...
- A to dziwny człowiek! Chyba z natchnienia naprędce sen jaki ułożę.
- I owszem, proszę, układaj...
- Otóż, słuchaj - śniło mi się, że z drżącą lampką w ręku spuszczałem się do głębokiej pieczary - w
pieczarze były skarby tak wielkie...
- Kłamiesz, Beniaminie, ja ci mogę lepiej twój własny sen przypomnieć - zastanów się tylko, czyś nie
roił, że byłeś Grekiem w pięknych młodej Grecji latach.
- Oh! nie, za to ci ręczyć mogę, we wszystkich snach przeszłego i przyszłego życia jestem zawsze
tatrzańskim górnikiem, synem ojców moich.
- Alboż ty wiesz, Beniaminie? może ci się też śniło, że byłeś poetą, lecz zrozumiejmy się dobrze - nie
takim poetą z piórem w ręku, z palcami w atramencie uwalanymi, nad drewnianym stolikiem, a do tego
jeszcze w szlafroku i pantoflach - oh! nie, może ci się śniło, że byłeś poetą w dawnych wiekach i na
młodszej ziemi, że miałeś siedmiostruną lutnię w dłoni, a nad sobą tylko niebo, a dokoła siebie, zamiast
czterech ścian wilgotnego muru, przestrzeń bez końca i mur życiem bijących piersi. I wtedy śpiewałeś
sobie pieśń wielką, głośną, śmiałą, a lud słuchał - czuł - wierzył - i śmiał się, i płakał, i w żelazne
miecze dzwonił według tego, jak pieśń brzmiała. A pieśń twoja, Beniaminie, i wieniec olimpijski twój, bo
dla tłumu wielu śpiewało, lecz ty sam zwyciężyłeś, tobie tłum ludu padł pod nogi i bracia-mistrze się
ukorzyli. No, cóż myślisz? snem takim czyżby śnić nie warto - chociażby potem zaniemieć na wieki...
- Prawdę rzekłeś, bracie, ty lepiej ode mnie moje własne sny pamiętasz - snem poety ja nieraz
marzyłem, ale bez wieńca olimpijskiego, bez ukorzonych współzawodników, bez tłumów u nóg moich -
marzyłem tylko, że wszystkie serca tętnem krwi mojej biły, a w moim uczuciu spromieniło się każde w
świat Boży rzucone uczucie, że byłem ze wszystkimi i wszyscy byli ze mną - nie niżej, nie dalej, tylko
tuż pod bratniej ręki dotknięciem, tuż w samym dzwięku mej pieśni.
- Dobrze, dobrze, Beniaminie, ale dzwięk pieśni to jeszcze nie wszystkość życia twojego. Młody jesteś,
młodość sama przez siebie władzą i zdolnością - użyć jej musisz koniecznie, nadmiar siły trzeba ci
przelać choćby w pustotę; potrzebie gwałtownych ruchów trzeba stworzyć odpowiednie choćby i
szaleństwo, bo przecież wszystkie arterie wzbierają czerwieńszym sokiem, niby lawą gorętszą; jeśli
zbytku twojego nie ciśniesz na świata uciechy, to się natura wstecz cofnie i głębię ducha zatruje.
Trzeba szaleć, Beniaminie - czy snu takiego nie miałeś? Może też kiedy widziałeś sam siebie w wozie
złocistym, jak dzielnym rumakom cugli popuściwszy, biegłeś do mety z najsławniejszymi gonitw
bohaterami - ty, taki młody, taki niewprawny - daj pokój lepiej, bo tysiące patrzą na ciebie: tam
rzędem kobiety, tu starce, które cię poważnie za nieroztropność zgromią, tam młodzi towarzysze,
którzy próżność niewczesną wyśmieją - daj pokój - tobie w gyneceum jeszcze piosnkami się nańczyć
albo według koloru na krosnach nitki rozsnuwać - daj pokój - ty dziecko, ty słaby, ty śmieszny, w
głowie ci się zakręci, ręce ci zemdleją - daj pokój - ha, może ci tak mówiono? Ale słuchać nie chciałeś -
od zamętu, od hałasu mózg ci w głowie zakipiał, ręce drżą od cugli, oczy widzów magnetyzują cię
prawie - im ich więcej, tym lepiej. Siadłeś na wóz i pędzisz - konie pianą parskają, obłok kurzu cię
okrył, nieba nie widzisz, z samą przestrzenią się gonisz - czy jej uciekniesz - czy ją wyścigniesz - a
słyszysz, jak to się śmieją - oh! szyderstwo pospólstwa to harpia, co serce wygryza; obelga śmiechu to
rozpalone pod czaszką żelazo! Zpiesz się, śpiesz się, bo cię uprzedzi tamten wóz purpurą ozdobny,
którego białe konie wyciągnięte strzałą lecą w powietrzu - a czy słyszysz oklaski, czy słyszysz triumfu
okrzyki? Spiesz się, śpiesz - tam naprzeciwko sędziowie z bacznym okiem i meta już bliska - tobie pęd
powietrza glos w piersiach tamuje, chciałbyś krzyknąć - jak krzykniesz, twoje rumaki nowych sił
wydostaną... ha! krzyknąłeś i przy mecie jesteś - ty pierwszy! Spojrzyj teraz po widzach, śmiej się z
tych, co o tobie wątpili - bierz nagrodę i wychodz ze szranek z dumnym czołem, z hardym wzrokiem i
słuchaj, jak po drodze twojej jedni drugim z ust do ust podają - "oto on, to on, zwycięzca
hipodromu..."
Brat zamilkł i patrzył na mnie. - Jużcić, przyznam się państwu, że było wtedy mówić do mnie o koniach,
o wyścigach, o tych przemianach zwątpień i nadziei, to jak gdyby kto w oczach szulera najpiękniejsze
tasował karty i pobrzękiwał złotymi stawkami - jakoś mi się cieplej zrobiło, śmiać się zacząłem, a
Cyprian rozgarnął mi włosy i znów dalej mówił, lecz głos jego był uroczysty, głębszy, czasem trochę
drżący nawet.
- Może też ci się śniło, Beniaminie, że miałeś głowę arabskimi wonnościami skropioną, tunikę z
najcieńszej wełny sydońskiej utkaną, wieniec różany na skroni, a te skronie wsparte o łono kobiety -
lecz nie matki, nie siostry, nawet jeszcze nie kochanki twojej... Beniaminie, czy ty rozumiesz tę chwilę,
w której kobieta jeszcze kochanką ci nie jest, a już kocha i kochana? - czy ty rozumiesz tę chwilę? A
kobietę taką czy widziałeś? - kobietę piękną, silną w namiętności, świętą w duchu swoim. Na jej czole
taka myśli potęga, że by mogła losami Aten kierować - a na jej ustach taka rozkosz - a w jej spojrzeniu
taka wabność gorąca i przenikliwa... Czy ty śniłeś o niej? Ej! daj mi pokój z całą powszednich
małżeństw uroczystością - co mi po tej dziewicy, która skromnie oczy spuści, jakby drzemać chciała,
ustek niewinnie przysznuruje i nic nie da w życiu prócz praw kodeksem zawarowanych. Oh! jak innym
piorun od świecy, tak inną moja piękna od tej ze zwyczajowych przepisów uklejonej duszyczki. Tobie
także, Beniaminie, inna zupełnie się śniła. Jej oczy, jeśli spuszczone, to promień tylko nadziei lub
wspomnień zbyt jaskrawy, więc przesłonięty; jej rumienie to krew, to życie, co z przepełnionej
organizacji gwałtownie na zewnątrz bije... a jej miłość!... ty nie znałeś własnej potęgi, nie rozumiałeś
świata, nie czułeś Boga, póki cię ona nie ukochała; - piękność - szczęście - cud - to miłość jest jej...
Wierz mi, bracie! takie kobiety są - i możesz spotkać którą, i możesz kiedyś zapragnąć umrzeć w jej
objęciach, żeby już potem nie być, choćby nawet szczęśliwym inaczej. A nie nazywaj szczęścia
podobnego zmysłowością, rozkoszy twojej rozpustą - zmysłowość będzie ledwie formą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl